Wszystko wskazuje na to, że w rozmowach pokojowych w Arabii Saudyjskiej między Stanami Zjednoczonymi a Rosją nie weźmie udziału przedstawiciel Unii Europejskiej. Unijni sojusznicy domagali się od Donalda Trumpa miejsca przy stole negocjacyjnym, ale miniony weekend rozwiał ich oczekiwania. Dlatego prezydent Francji Emmanuel Macron zwołał na dzisiaj nadzwyczajny szczyt w Paryżu, który ma stanowić pokaz jedności i solidarności z Kijowem. Ma się na nim pojawić także premier pozaunijnej Wielkiej Brytanii Keir Starmer.

– Ukraina potrzebuje pokoju poprzez siłę. Europa chce pokoju poprzez siłę – deklarowała podczas monachijskiej konferencji bezpieczeństwa szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen, nawiązując do retoryki głoszonej przez Biały Dom. Do zamknięcia tego wydania DGP nie był jeszcze znany pełen skład uczestników rozmów w Paryżu. Polskę będzie reprezentować premier Donald Tusk. Już w Monachium unijni liderzy mówili w sprawie Ukrainy jednym głosem. Podkreślali, że Europa chce trwałego pokoju opartego na uznanych przez świat granicach Ukrainy i gwarancjach zapewniających jej bezpieczeństwo, w tym ścieżkę akcesji do NATO i UE. – Narzucony pokój nigdy nie znajdzie naszego poparcia – zapewniał Scholz.

Retoryka Trumpa? Dla Niemców nie do zaakceptowania

Zgrzyty transatlantyckie pogłębiły się jeszcze po wypowiedzi wiceprezydenta J.D. Vance’a, który stwierdził, że dla Europy większym zagrożeniem niż Rosja i Chiny jest upadek wartości, po czym w epicentrum kampanii wyborczej w Niemczech spotkał się z Alice Weidel, liderką skrajnie prawicowej, prorosyjskiej Alternatywy dla Niemiec. Niemiecki minister obrony Boris Pistorius uznał wypowiedzi Vance’a za „nie do zaakceptowania”, a Scholz określił jego działania jako ingerencję w wybory.

Tektoniczne zmiany w zachodniej polityce sprawiły, że większego tempa nabierają także rozmowy o finansowaniu bezpieczeństwa UE. Trump i jego współpracownicy jeszcze w trakcie ubiegłorocznej kampanii wywierali naciski na państwa europejskie, żeby zaczęły przeznaczać więcej pieniędzy na obronność. Apele te spotykały się ze zrozumieniem w NATO, a sekretarz generalny Sojuszu Mark Rutte sam wielokrotnie napominał kraje UE za zbyt ospałe tempo inwestycji w bezpieczeństwo. W Monachium Rutte dodał, że sojusznicy powinni wydawać więcej niż 3 proc. PKB na obronność, a podwyższony z obecnych 2 proc. PKB cel ma zostać przyjęty podczas czerwcowego szczytu Sojuszu w Hadze. Cała Wspólnota wydaje wprawdzie średnio ok. 2 proc. PKB, ale niektóre kraje, w tym tak duże jak Hiszpania i Włochy, są dalekie od celu. W sumie państwa UE zwiększyły nakłady na obronność z 200 mld euro w 2021 r. do ponad 320 mld w 2024 r.

Zełenski: stwórzmy armię zjednoczonej Europy

W toku dyskusji w Monachium prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski rzucił nawet pomysł budowy wspólnej armii europejskiej opartej na ukraińskich siłach zbrojnych,, ale został on szybko odrzucony m.in. przez szefa polskiej dyplomacji Radosława Sikorskiego. W to miejsce UE chce rozmawiać o nowych formach finansowania obronności. W grze ciągle jest odrębny fundusz na wspólne zakupy i inwestycje zbrojeniowe zasilany wspólnym długiem. Wkrótce KE ma zaproponować dodatkową klauzulę korekcyjną, czyli mechanizm uelastyczniający wydatki, który pozwoli przenieść część środków na pilniejsze inwestycje w obronność. Problemem UE jest jednak nie tylko biurokracja, lecz także świecąca pustkami kasa. W świetle zaczynających się dopiero prac nad budżetem na lata 2028–2034 Unia jako całość nie dysponuje dziś istotnymi rezerwami, które mogłyby w krótkim czasie zwiększyć jej potencjał militarny. ©℗