We współczesnych zachodnich demokracjach 12 miesięcy to bardzo długo, ale z perspektywy liczącej kilka tysięcy lat cywilizacji Chin to jedynie krok w długim marszu. Rok 2025 upłynie pod znakiem kolejnych, mało spektakularnych, ale istotnych zmian i dalszego balansowania w gospodarce i rozgrywce mocarstw.

Trzeba będzie pozostać uważnym i skoncentrowanym. Geopolityczne napięcia, gospodarczy protekcjonizm, układające się na nowo łańcuchy dostaw, upadek starych paradygmatów i wyłanianie nowych, rewolucja technologiczna i społeczna, a do tego wymiana elit w Waszyngtonie i początek drugiej prezydentury Donalda Trumpa, o której trudno powiedzieć, czy jest rezultatem tych wszystkich wielkich zmian, czy stanie się ich głównym motorem napędowym. Innymi słowy „jedyne, co pewne, to niepewność”. Jak w takim świecie odnajdą się Chiny Xi Jinpinga?

Jako zawodowy konsultant ds. ryzyka geopolitycznego zaczynam każdy dzień od przeglądu wydarzeń na świecie i – biorąc czasem udział w naszych debatach i dyskusjach – dochodzę do wniosku, że w Polsce rzadziej opisujemy Chiny, a częściej własne schematy myślowe, doświadczenia, w tym lęki i traumy wynikające z burzliwej historii tej części świata. Chiny bardziej służą jako kontrapunkt, punkt odniesienia, narzędzie potwierdzenia słuszności własnych diagnoz i wyborów, niż beznamiętny obiekt analizy. Stąd już od kilku lat w dorocznych podsumowaniach pojawiają się Chiny jako gasnąca gwiazda jednego sezonu albo Chiny jako kraj patologii na wzór ZSRR. Takie postrzeganie tego mocarstwa więcej mówi o samej Polsce niż o Chinach prowadzących swoją globalną grę.

Sprawa jest skomplikowana, a wiele niuansów niewidocznych z polskiego punktu widzenia. Chiny co jakiś czas – jak w tym roku w kwestii uszczelnienia granicy z Białorusią – zaskakują i także w nadchodzącym roku nie raz jeszcze mogą nas zdziwić. Bo są jak opera syczuańska, gdzie przy akompaniamencie głośnej muzyki i szybkich ruchów na scenie aktorzy co chwila zmieniają maski. Nigdy nie wiesz, która twarz będzie następna. I pogódź się z tym, że nie ma jednej.

TWARZ PIERWSZA, skupiona i świadoma powagi sytuacji

Niektórzy powiedzą, że nawet lekko przestraszona. Bo jest się czego bać, a na pewno trzeba być czujnym.

Gdyby amerykańskim demokratom udała się próba pełnego zjednoczenia świata Zachodu wokół wartości demokratycznych i liberalnych, Chiny znalazłyby się w głębokiej defensywie i zostałyby zapewne odcięte od bogatych rynków Zachodu. Scenariusz nowej zimnej wojny stawał się bardzo prawdopodobny zwłaszcza po inwazji Rosji na Ukrainę. Na koniec 2024 r. jest już jednak jasne, że ostatecznie do takiej izolacji nie doszło i zapewne nie dojdzie. Wraz z upływem czasu USA i Europie coraz gorzej szło wspieranie Ukrainy i utrzymywanie wspólnego frontu. Jednocześnie Chinom udało się zdystansować od konfliktu na tyle, że mimo głosów wielu, w tym nowej szefowej europejskiej dyplomacji byłej premier Estonii Kai Kallas, że „powinny one ponieść dużo większe konsekwencje wspierania Rosji”, jednak ich nie poniosły lub poniosły w niewielkim stopniu. Pekin relacje z Europą zachował.

Są dziś one napięte: chińskie produkty Europa okłada cłami (jak ostatnio elektryczne samochody), a Pekin odpowiada cłami uderzającymi w Europejczyków, ale o decouplingu nie ma mowy. Równocześnie chińskie firmy auto-moto zakładają wspólne przedsięwzięcia z europejskimi, chińskie COSCO przejmuje udziały w terminalu portowym w Hamburgu, niemiecka branża auto-moto zwiększa inwestycje w Chinach, a Węgry, których nikt nie wyrzuca z UE (ba, w 2025 r. mogą odgrywać istotną rolę w relacjach z nowym prezydentem USA) stają się chińską bramą do Europy, przyjmując miliardy inwestycji z Państwa Środka.

Ograniczanie ryzyka, dywersyfikacja – tak, zaznaczanie różnic w wielu kwestiach – tak. Ale zerwania z Chinami Europa nie bierze dziś pod uwagę. Zwłaszcza gdy wielu na Zachodzie, w tym prezydent Francji wierzy, że w każdej chwili mogą „wywrzeć wpływ na Rosję”.

Inaczej jednak Waszyngton. Tu po ekipie Bidena wraca żywioł Trumpa. A jak mówi chińskie przysłowie, woda i ogień (żywioły) nie znają uczuć i litości. Trump – może mało finezyjny, mniej doświadczony, bo przez większość życia zajęty czymś innym niż dyplomatyczne rozgrywki mocarstw. Ale jako nowojorski deweloper perfekcyjnie nauczył się kilku trików, w tym nieprzewidywalności. Może więc machnąć ręką i pragmatycznie skupić się na biznesie, tak jak koszykarska liga NBA, która po pięciu latach wraca do Makao – Specjalnej Strefy Administracyjnej ChRL – by rozgrywać tam mecze.

Ale nie da się wykluczyć, że może też - pomimo zapewnień, że „jest za pokojem” – wywołać globalną geopolityczną pożogę. Dlatego Chiny już pierwszego dnia po zwycięstwie Trumpa zaczęły wzmacniać kurtyny przeciwogniowe – poprzez nowe pakiety stymulacyjne szykując się na wariant ostrej wojny handlowej. Okrzyki z wieców w Karolinie Północnej o 60 proc. cłach na towary z Chin raczej nie ziszczą się po zaprzysiężeniu Trumpa. Ale presja na pewno się pojawi i niekonwencjonalne ruchy – takie jak zaproszenie na inaugurację (po raz pierwszy od 1874 r.) przywódców obcych państw, w tym Xi Jinpinga, przy jednoczesnym mianowaniu na szefa dyplomacji antychińskiego (i objętego sankcjami w Chinach) Marca Rubio – też.

W kwestii Ukrainy, której problem Trump obiecał rozwiązać w 24 h, dla Pekinu dwa scenariusze w 2025 r. wydają się wyjątkowo niekorzystne, choć oba dziś mało prawdopodobne. Pierwszym jest całkowita klęska Rosji i powstały na jej gruzach nowy mit założycielski zjednoczonego Zachodu (wiadomo, że zwycięstwo ma wielu ojców, a porażka jest sierotą). Całkowitej porażki Moskwy jednak nie chciało do tej pory żadne mocarstwo, obawiając się chaosu w Rosji, albo eskalacji. Ale może Trump zachowa się tak, jakby nie zdawał sobie z tego sprawy?

Drugi negatywny dla Pekinu scenariusz to ugoda i jakaś forma porozumienia Trumpa z Rosją. Trump wykonuje od jakiegoś czasu pojednawcze gesty, np. krytykując prezydenta Bidena za przekazanie Kijowowi rakiet dalekiego zasięgu ATACMS, odmawiając jasnego opowiedzenia się po stronie Ukrainy i szydząc z Zełenskiego jako „najlepszego sprzedawcy na świecie”. Jakiekolwiek porozumienie USA i Rosji byłoby dramatem dla Pekinu, otoczonego przez łańcuch nieprzychylnych sąsiadów: Japonię, Indie, Wietnam, Filipiny. Gdyby do tego grona dołączyła Rosja, sytuacja stałaby się bardzo zła, a Chiny szachowane byłyby praktycznie ze wszystkich kierunków.

Na co więc liczą? Np. na scenariusz, w którym Trump, tak jak w pierwszej kadencji, wytoczy działa nie tylko przeciw Pekinowi, lecz także przeciwko Meksykowi, Kanadzie (co już sygnalizował) i Europie. Z punktu widzenia Chin byłaby to znakomita wiadomość, bo – w obliczu amerykańskiej presji – stworzyłaby przestrzeń do łagodzenia napięć we wzajemnych relacjach z Europą i tymi krajami.

Te trzy scenariusze to skrajności, stosunkowo mało prawdopodobne. Ziści się zapewne któryś mieszczący się między nimi. O ile więc Trump nie wyciągnie zawleczki od granatu, to 2025 r. będzie najprawdopodobniej kolejnym rokiem „balansowania” i gry mocarstw.

Ale sytuacja jest dla Chin poważna nie tylko poza granicami, lecz również jak najbardziej wewnętrznie. Kraj wciąż nie wyszedł z szoku popandemicznego. Relacje z resztą świata, mocno ograniczone poprzez politykę zero-covid, nie powróciły do poprzedniego poziomu. Wzrost rocznego PKB zszedł w Chinach poniżej 5 proc. Choć zachodnia prasa bije na alarm, nie jest to bynajmniej dramat (w strefie euro wyniósł on w 2023 r. około 0,6 proc.). Dla Chin to jednak sytuacja nowa i na swój sposób ryzykowna. Gospodarka straciła bowiem żywotność i mierzy się z poziomem wzrostu, o którym mówiono, że jest niewystarczający do utrzymania stabilności społecznej.

Na tę osłabioną żywotność składa się choćby bezrobocie młodych w dużych miastach (często „aspiracyjne” – młodzi ludzie wolą mieszkać z rodzicami i nie podejmować niesatysfakcjonującej pracy), starzenie się społeczeństwa, wyczerpanie dopływu ambitnych ludzi ze wsi, która kiedyś dawała Chinom ogromny benefit (teraz drogą gwałtownej urbanizacji idą – i czerpią z niej wielką rentę rozwojową – Indie). Do tego dochodzą trudne do opanowania problemy na rynku nieruchomości, malejące inwestycje zagraniczne, przenoszenie taniej produkcji choćby do Wietnamu, Bangladeszu czy na Filipiny. Wyczerpujące są też próby balansowania polityki „po pierwsze bezpieczeństwo” z dalszym rozwojem kraju, niezbędnym nie tylko dla utrzymania stabilności, lecz także konkurencyjności w rozgrywce z innymi mocarstwami.

Było jasne, że Chiny staną się kiedyś krajem średniego dochodu (oficjalnie ogłosił to w 2021 r. na stulecie Komunistycznej Partii Chin Xi Jinping) i zderzą się z wyzwaniami charakterystycznymi dla tego etapu rozwoju. Dopiero jednak nałożenie się presji geopolitycznej na wyzwania gospodarcze w polityce wewnętrznej – takie jak konieczność zastępowania robotników maszynami, dawnych bogatych rynków nowymi rynkami wschodzącymi, a dawnej produkcji tanich wyrobów nowymi, wysokomarżowymi produktami nowych technologii – pokazuje pełną skalę wyzwań, którą wyraża „świadoma powagi wyzwań” pierwsza twarz Chin.

TWARZ DRUGA, innowator

Ale tu pojawia się uśmiechnięta twarz innowatora, zadowolonego z własnych wynalazków; a może też sprytnego gracza w weichi (po naszemu „kropki”), który kilka lat temu zainwestował i obstawił puste jeszcze wtedy i niezajęte pola w nowych branżach. A dziś – będąc kilka długości przed spóźnioną konkurencją – czerpie z tego profity.

Mowa tu o chińskim planie Made in China 2025 i postawieniu na takie branże, jak zielone technologie, elektryczne samochody, podbój kosmosu, maszyny rolnicze, kolej i wyposażenie, nowoczesna medycyna i medykamenty, robotyka, technologie informacyjne, energetyka, metale ziem rzadkich. To wszystko branże, w których dziś Chiny są w czołówce, jeśli nie na pierwszym miejscu. Kroku dotrzymują im USA, ale z Europą bywa kiepsko. Zdarzają się sytuacje takie, jak z elektrycznym Mercedesem, który w okresie od 1 lipca do 31 października sprzedał na rynku chińskim całe 18 sztuk (a w październiku dokładnie zero), sromotnie przegrywając z lokalną chińską konkurencją i amerykańską Teslą. Na tegorocznych Mistrzostwach Europy w piłce nożnej połowa z 14 strategicznych sponsorów pochodziła spoza Europy; w tym 4 z Chin.

To się nie stało z dnia na dzień, ale w wyniku założonego i konsekwentnie realizowanego planu. Uśmiecha się do nas chińska twarz innowatora, gracza w weichi, z nadzieją na sprzedaż produktów, które niewielu na świecie jest w stanie wyprodukować w tak dobrej relacji jakości do ceny.

TWARZ TRZECIA, chirurg konfigurator

Żeby nie było za słodko, bo w końcu kuchnia chińska to wiele smaków: pojawia się chirurg-konfigurator, cierpliwie układający elementy globalnego ładu. Często dyskretnie, zakulisowo, ale zawsze konsekwentnie dążący do osłabienia świata jednobiegunowego z hegemonią jednego kraju, czyli USA.

W kwestii Rosji, która chce tego samego, Chiny wykonują ruch węża: raz twierdzą, że Moskwa miała powód, by czuć się zagrożona i zaatakować, ale potem unikają bezpośredniego zaangażowania po jej stronie w obawie o sankcje. Nawołują do dialogu, przedstawiają własny plan pokojowy się i handlują z Europą. Rosja poszła w tej operacji przodem na własne ryzyko i w dużej mierze na własny koszt. Ale skutki inwazji uruchomiły procesy, które przemodelowują cały świat, i to akurat w takim kierunku, na jaki chiński chirurg nie musi narzekać. Rosja jest więc jedynie narzędziem, skalpelem albo tasakiem pozwalającym wykroić przestrzeń dla nowego układu świata.

Jak może on wyglądać? O tym wiele nam powiedzą negocjacje pokojowe (czy już w 2025 r.?) w Ukrainie, w których Chiny na pewno wezmą udział. Rozmowy te określą przyszłą rolę USA w regionie, relacje Europa–Chiny, miejsce Rosji w nowym porządku globalnym. Będą jednak jedynie punktem wyjścia do rekonfiguracji w innych częściach świata: na Bliskim Wschodzie, w relacjach z Indiami i szerzej światem pozaeuropejskim. To skomplikowana operacja. Chinom mogą w niej pomóc coraz bardziej krytyczny wobec USA Bliski Wschód, ogromna Afryka, o której Xi Jinping ostatnio powiedział, że wraz z Chinami stanowi 1/3 ludzkości, będące chińską bramą do Europy Węgry czy chińska brama do USA – Meksyk.

Tu pojawia się także pytanie, jak rozwinie się BRICS (grupa: Brazylia, Rosja, Indie, Chiny, RPA), która powoli, acz konsekwentnie osłabia wpływ dolara, bo do tego sprowadza się ta chirurgiczna operacja. Trzeba zoperować tak, by bolało jak najmniej i by pacjent przeżył. Błąd chirurga to krwotok i nie setki tysięcy ofiar, jak na Ukrainie czy Bliskim Wschodzie, ale dziesiątki milionów; gdyby coś poszło nie tak – zapewne także w Chinach. Apokaliptycznych scenariuszy jest cała paleta: od kolapsu i kryzysu gospodarczego, po będący skutkiem odcięcia od prądu, surowców i żywności głód albo jakieś formy wojny konwencjonalnej u granic Chin, która może przedostać się do wewnątrz i przerodzić „w chaos pod kopułą Niebios”. A wtedy możliwe są wewnętrzne i bratobójcze walki w bardzo przecież zróżnicowanym chińskim świecie. Chiny już to przerabiały. Wciąż pamiętają to najstarsi Chińczycy, w czym bardziej przypominają Wschodnich, a nie zachodnich Europejczyków czy Amerykanów. Chaos, wojny, bieda i głód… I wiele rzeczy, które chcieliby wymazać z pamięci. Także chińskie przywództwo pamięta obfitującą w kataklizmy historię ostatnich 200 lat i wie, jak wysoka jest stawka tej subtelnej operacji i jak niewielki margines błędu.

TWARZ CZWARTA, beznamiętny obserwator

Chiny prezentują się jako mediator obserwujący z oddalenia rozwój sytuacji. Proponują własny plan pokojowy dla Ukrainy (ostatnio razem z Brazylią), wzywają do dialogu, przedstawiając się jako mocarstwo harmonii i pokoju. Gdy po raz kolejny nie prowadzi to jednak do przełomu – ponownie rozsiadają się na wzgórzu, z którego nie schodzą. Z tej bowiem perspektywy najlepiej widać – jak w chińskim przysłowiu – walczące tygrysy.

Wsparcie dla Rosji? Jest przedmiotem dyskusji. Zachód zrzuca Chinom przekazywanie cywilnych technologii „podwójnego zastosowania”. Ale na pewno nie jest to wsparcie takie, jak Korei Północnej czy Iranu, w postaci żołnierzy, sprzętu i broni.

Konflikty? Tak się składa, że toczą się z dala od Chin. Poza samą Ukrainą i Rosją koszty ponosi głównie Europa (w tym bardzo duże, odcięte od taniego surowca Niemcy, a zatem wkrótce także i Polska), a na Bliskim Wschodzie bezpośrednio zaangażowani gracze.

Chiny, trzymając konflikty jak najdalej od swoich granic, odsuwają w ten sposób Stany Zjednoczone, które od wielu już lat mówią o zaangażowaniu na IndoPacyfiku. Pekin (podobnie zresztą jak Indie) obserwuje ten wojenny pejzaż z bezpiecznego miejsca i stara się na tym ugrać jak najwięcej: a to przejmując porzucone przez Zachód aktywa w Rosji, a to kupując od niej po zniżkach surowce. Ale przede wszystkim stara się rozbijać strategię Stanów Zjednoczonych „związanych” w innych regionach, by opóźnić (lub udaremnić) ich pojawienie się u granic Chin.

Temu służy między innymi oferowanie korzyści gospodarczych Nowej Zelandii i Australii (z którą znormalizowano stosunki), a także Wietnamowi, czy budowanie sojuszy na Pacyfiku (Wyspy Salomona).

TWARZ PIĄTA, tygrys szykujący się do skoku

Ale przecież Chiny nie będą na wzgórzu siedzieć wiecznie. Zwłaszcza gdyby się zaczęło (czy w 2025 r.?) przejaśniać i stałoby się oczywiste, że czas dojrzał, by ze wzgórza zejść. Albo gdy trafi się dobra okazja, np. „rozwiązania kwestii Tajwanu”?

Spokojna twarz obserwatora może – jak w syczuańskiej operze – błyskawicznie zamienić się w pysk tygrysa gotowego do skoku, wykorzystującego okazję, na którą długo czekał, okazję trafiającą się raz na kilkadziesiąt lat.

W takim momencie Chiny mogą szybko zmienić się w bezpośredniego zaangażowanego przechylającego szalę rozgrywki. Niekoniecznie militarnie. Mogą wystarczyć zasoby finansowe, lub technologiczne. A może nawet obietnica pokoju i stabilności, która w wielu miejscach na świecie ma niezwykle wysoką cenę?

Jeśli prezydentura Trumpa okaże się nieudana, a Zachód pogrąży się w chaosie i kryzysie, nie można wykluczyć, że z tego wzgórza Chiny zjadą na białym koniu i… leciutko, bez większego oporu, zwiększą wpływy w świecie i przejmą aktywa w Europie. Stąd prosta droga do tak zwanego drugiego szoku handlowego (pierwszy nastąpił ponad 20 lat temu, po wejściu Państwa Środka do Światowej Organizacji Handlu).

Opierać miałby się on na czterech elementach:

– istniejąca i solidna baza produkcyjna w Chinach, którą w ostatnich latach osłabiono, ale nie zlikwidowano,

– nowe technologie,

– mocniejsza obecność na rynkach międzynarodowych (udziały, własne korporacje, menedżerowie, wiedza i doświadczenie),

– nieosiągalna dla wielu społeczeństw demokratycznych strategia polityczna, kierująca i koordynująca działania w dłuższej perspektywie.

Taki wariant to senny koszmar Europy. Dziś do niego wciąż daleka droga. Nie można jednak wykluczyć, że – zwłaszcza w obliczu wszystkich kłopotów, które kumulują się na Starym Kontynencie – taka hipoteza w nadchodzącym roku nie tylko się nie zestarzeje, lecz także – jeśli sprawy pójdą źle – zaistnieją warunki do jej realizacji…

____________________________

Wariant najbardziej prawdopodobny to ten, w którym kolejny rok spędzimy w szarej strefie między wojną i pokojem. W złożonym ekosystemie, gdzie ton nadaje z jednej strony rywalizacja amerykańsko-chińska na każdym polu, a z drugiej – burzliwe, nowo kształtujące się relacje Europa–Chiny, a także rewolucje: technologiczna i społeczna.

We wszystkich tych procesach Pekin odgrywa istotną, jeśli nie kluczową, rolę. Która jego twarz zdominuje 2025 r.? ©Ⓟ