Fikcją nie jest już jednak uzasadniona pomoc i zaangażowanie zachodnich wojsk, najczęściej sił specjalnych, na Ukrainie. Brytyjskie formacje (SAS, SBS czy SRR) nie są tam – jak twierdzą źródła DGP – „w ilościach homeopatycznych”. Francuzi również. Jeszcze przed wojną siły specjalne tego państwa szkoliły ochronę Wołodymyra Zełenskiego. Dziś aktywnie działają tam komandosi z francuskiej 4 kompanii SAS (skrót zbieżny z formacją brytyjską), wyspecjalizowani w taktyce walki miejskiej. 24 lutego 2022 r., w dniu wybuchu wojny, pod Kijowem byli również Polacy z Jednostki Wojskowej Komandosów. Dokładnie w podstołecznych Browarach, na które spadły pierwsze pociski rosyjskie. Współpracowali tam z Ukraińcami z dowództwa operacji specjalnych. Na Ukrainie realizowali zadania jeszcze w marcu 2022 r., po czym wprowadzili w temat Brytyjczyków z SAS.
Niestety władze w Warszawie zdecydowały o ściągnięciu ich do kraju (sami żołnierze twierdzą, że to był błąd). Ich miejsce zajęły siły specjalne z Wysp i pozostały tam do dziś, zdobywając gruntowną wiedzę o rosyjskiej taktyce, nawiązując bezcenne kontakty i zyskując szacunek najbardziej wartościowych formacji ukraińskich. Na Ukrainie są też oczywiście Amerykanie z Delty. W tym wypadku obecność jest jednak symboliczna. Brytyjczycy mają powody, by tam być. Rosjanie na terenie Zjednoczonego Królestwa używali trucizn i materiałów rozszczepialnych – przeciwko Aleksandrowi Litwinience i rodzinie Skripalów. Po tych atakach Londyn przyjął doktrynę, która zakłada zwalczanie zagrożeń hybrydowych pod każdą szerokością geograficzną. Jest to zapis na tyle pojemny, że pozwala zaangażować się w zasadzie zawsze i wszędzie.
Jak to się wszystko jednak ma do promowania przez Emmanuela Macrona pomysłu powołania natowskiego kontyngentu do misji na Ukrainie? Po pierwsze warto zapytać, czy sam francuski prezydent w to wierzy. Z tego, co mówił w rozmowie z fałszywym Petrem Poroszenką, czyli z rosyjskimi pranksterami, szef polskiego MSZ Radosław Sikorski – niekoniecznie. – Mój premier będzie bardzo niechętny, aby to zrobić. Dziś mówimy o zestrzeliwaniu pocisków nad ukraińskim terytorium. Nawet to jest bardzo kontrowersyjne. Jeśli jednak front zacznie się załamywać, sytuacja może się zmienić. Ale dziś prawdopodobieństwo (wysłania polskich wojsk na Ukrainę – red.) jest równe zeru – mówił minister.
Dalej była mowa o tym, że o jakiejkolwiek misji nie można myśleć, dopóki na stole nie będzie podpisanego porozumienia pokojowego między Ukrainą i Rosją. I to stanowisko jest niezmienne do dziś. Po co zatem Macron sięga po taką dyskusję? – To pożyteczne, aby Putin się zastanawiał, co zrobimy. Dlatego poparłem publicznie Macrona. Niech Putin się martwi tym, co zrobimy – komentował w tej samej rozmowie Sikorski. Z dalszej wypowiedzi wynikało, że dopóki Rosjanie nie dojdą „do rzeki”, o zagranicznym kontyngencie nie może być mowy. Rzeka to oczywiście Dniepr. Rosjanie kontrolują jego dolny bieg w obwodach chersońskim i zaporoskim.
Ze wschodu natarcie w kierunku rzeki zajmie jednak trudny do przewidzenia czas. Będą to raczej lata, a nie miesiące. I dojdzie do tego, jeśli konflikt nie zostanie zamrożony, Ukraina nie zaakceptuje obecnych strat terytorialnych i nie przystąpi na pełnych prawach do NATO. Gdyby Rosjanie dotarli do Dniepru od wschodu, w radykalny sposób zmieni myślenie o wojnie. Najpewniej wówczas nie trzeba by było nikogo mobilizować do zaangażowania w konflikt. Rosjanie nad Dnieprem to bezpośrednie zagrożenie dla NATO. Wsparcie dla Kijowa stanie się niezbędne, aby nie była konieczna konfrontacja z Putinem na terenie Sojuszu, np. w państwach bałtyckich czy Polsce.
Rosjanie nad rzeką to wariant tragiczny dla Zachodu, bo oznaczałby, że Putinowi udało się rozbić znaczną część armii ukraińskiej. Obecnie jej najbardziej wartościowa i zarazem główna część walczy w obronie Donbasu. Generałowie Putina dążą do oskrzydlenia tego potężnego zgrupowania od północy w rejonie Słowiańska i Kramatorska, i od południa w rejonie Wełykiej Nowosiłki i Pokrowska. W najbliższych dniach będziemy pewnie świadkami upadku Kurachowego i wielkiej bitwy o Pokrowsk. Wciąż nie będzie to jednak załamanie frontu ani szybki marsz nad rzekę. ©℗