Syryjska ulica świętuje dziś upadek reżimu rodziny Asadów, która kierowała państwem od ponad 50 lat i dopuszczała się licznych zbrodni na narodzie. Masowy wybuch radości wkrótce mogą przyćmić obawy o dalszy rozwój sytuacji w kraju

Syryjczycy porównują obalenie reżimu do upadku muru berlińskiego. W nocy z soboty na niedzielę rządzący krajem od 2000 r. przywódca uciekł z Damaszku. „Ogłaszamy, że stolica jest wolna od tyrana Baszara al-Asada” – oświadczyła zbrojna opozycja.

W ciągu niecałych dwóch tygodni wywodzący się z różnych – i w przeszłości często konkurujących ze sobą – grup rebelianci maszerowali do serca Damaszku, zdobywając stolicę i kończąc ponad 50-letnie dynastyczne rządy rodu Asadów. Baszar al-Asad, który na stanowisku prezydenta zastąpił swojego ojca Hafeza, był brutalnym despotą. Do walki z przeciwnikami podczas trwającej od 2011 r. wojny domowej używał broni chemicznej, a kierowane przez niego wojsko dopuszczało się masowych aresztowań, tortur i morderstw.

Obywatele świętują sukces

Dlatego obywatele kraju z samego rana w niedzielę wyszli na ulice miast, by świętować sukces opozycji. Na centralnym placu stolicy ludzie wspinali się na czołgi i wiwatowali, depcząc zburzony pomnik Hafeza al-Asada. Inni szturmowali pałac prezydencki, niszcząc portrety jego syna. Z doniesień libańskich i jordańskich mediów wynika zaś, że wielu syryjskich uchodźców zmuszonych do życia na wygnaniu ruszyło w kierunku granicy z Syrią (szacuje się, że poza granicami kraju przebywa ok. 6,7 mln Syryjczyków).

Żołnierze i policjanci opuścili swoje posterunki i uciekli. Na nagraniach, które krążą w mediach społecznościowych, widać, jak zrzucają mundury. Asada opuścili nawet członkowie jego administracji na czele z premierem kraju Mohammadem Ghazim al-Jalalim, który porozumiał się z rebeliantami. Jak stwierdził, jego rząd jest gotowy „wyciągnąć rękę” do opozycji i przekazać swoje funkcje tymczasowej administracji. W rozmowie z saudyjską telewizją „Al Arabiya” powiedział zaś, że w kraju powinny zostać przeprowadzone wolne wybory. Tak, żeby Syryjczycy mogli samodzielnie zdecydować, kto pokieruje państwem w postasadowskiej erze.

Co dalej z sytuacją w Syrii?

Masowy wybuch radości wkrótce jednak przyćmić mogą obawy o dalszy rozwój sytuacji w Syrii. Największą siłą stojącą za rebeliancką ofensywą było Hajat Tahrir asz Szam (HTS), sunnickie ugrupowanie, które wywodzi się z Al-Kaidy i jest uznawane za organizację terrorystyczną m.in. przez ONZ, USA i UE. Choć dziś jej przywódcy chcą prezentować się na Zachodzie jako umiarkowana alternatywa dla Asada i zapewniają m.in. o swojej tolerancji dla wyznawców innych religii, organizacje działające na rzecz praw człowieka i ONZ na przestrzeni ostatnich lat wielokrotnie informowały o nadużyciach HTS wobec opozycji i dyktatorskich zapędach jej przywódców w kontrolowanej przez nich prowincji Idlib na północnym zachodzie kraju.

Według CIA World Factbook, sunnici stanowią 50 proc. populacji Syrii, podczas gdy alawici, Kurdowie i chrześcijanie składają się na kolejne 45 proc. społeczeństwa. – Nikt nie ma prawa wymazywać innej grupy. One współistniały w tym regionie od setek lat i nikt nie ma prawa ich eliminować – przekonywał w ubiegłotygodniowym wywiadzie dla CNN lider HTS Abu Muhammad al-Dżaulani.

Ale HTS jest tylko jedną z wielu grup opozycyjnych, które brały udział w ataku. Eksperci twierdzą, że podczas gdy ta organizacja wykazała się pewną tolerancją wobec mniejszości, organizacje praw człowieka powinny uważnie monitorować działania sprzymierzonych frakcji rebeliantów, w tym wspieranej przez Turcję Syryjskiej Armii Narodowej (SNA), która dopuszczała się licznych szykan wobec Kurdów.

Kluczowe pytanie dotyczy tego, które siły przejmą wkrótce władzę nad krajem. Choć wiele wskazuje na to, że porozrzucane po terytorium Syrii grupy rebeliantów współpracowały w trakcie ofensywy, nie wiadomo, czy ich sojusz wytrzyma próbę czasu i pozwoli utorować drogę do odbudowy państwa. ©℗