Zapowiedziana przez Donalda Trumpa nominacja generała Keitha Kellogga na specjalnego przedstawiciela ds. relacji z Rosją i Ukrainą nie jest najgorszą wiadomością. Podobnie jak przyszły sekretarz stanu Marco Rubio, to człowiek, którego trudno posądzić o rusofilię, a przy tym reprezentuje starsze, przedtrumpowskie pokolenie republikanów.
Kellogg i Rubio w ostatnich miesiącach wprawdzie zbliżyli się do retoryki stosowanej przez Trumpa, ale równie dobrze można uznać to za próbę mimikry niezbędnej, by prezydent elekt uznawał ich za przydatnych. Być może na jakąś nominację w tej działce polityki zagranicznej czeka jeszcze Richard Grenell, były ambasador w Niemczech i czołowy przedstawiciel tzw. ludu MAGA, najbardziej oddanych trumpistów, który ku ich irytacji jest na razie przez elekta pomijany.
80-letni Kellogg początkowo, po rosyjskiej inwazji na Ukrainę w lutym 2022 r., krytykował administrację Joego Bidena z pozycji jastrzębia. Dowodził, że Biały Dom robi za mało, by pomóc Ukrainie, a wypędzenie wojsk okupacyjnych z Krymu może spowodować upadek reżimu Władimira Putina i korzystny dla Zachodu reset w światowym układzie sił. Uznawał, że zwycięstwo Ukrainy leży w interesie Amerykanów, ponieważ wyśle pożądane sygnały Chinom, Iranowi i Korei Płn. Nazywał Ukrainę „nową Spartą”, spotykał się z przedstawicielami ukraińskich władz, towarzyszył amerykańskiej delegacji podczas wizyty Wołodymyra Zełenskiego w Stanach Zjednoczonych. Dobre wrażenie zrobił także na polskim szefie dyplomacji Radosławie Sikorskim.
Z biegiem czasu jego poglądy uległy korekcie. Latem tego roku uznawał, że Ukraina straciła szansę na zwycięstwo. Trudno mu czynić z tego zarzut, bo spóźniona mobilizacja, niedotrzymane obietnice Zachodu co do dostaw broni oraz źle przygotowana i przeprowadzona kontrofensywa z 2023 r. sprawiły, że tylko niepoprawni optymiści mówią dziś, że Kijów może zdecydowanie wygrać na polu bitwy. Kellogg trafił do America First Policy Institute, który wyrósł na kuźnię kadr dla przyszłej administracji, więc jego retoryka nie mogła zbytnio odstawać od głównego nurtu zwolenników Trumpa. Generał jest też po ludzku lojalny, a to cecha, którą elekt szczególnie ceni. Bronił Trumpa, gdy temu groził podczas pierwszej kadencji impeachment za naciski na Ukrainę. Przyszły rezydent z pewnością to pamięta.
Kellogg pozostaje przedstawicielem frakcji promującej ideę „pokoju przez siłę”. W skrócie chodzi o to, co wielokrotnie obiecywał Ukraińcom Kurt Volker, który w pierwszej kadencji Trumpa pełnił funkcję, jaką teraz ma przejąć Kellogg. Volker zapowiadał, że Waszyngton przymusi Putina do rozmów pokojowych pod groźbą nasycenia Ukrainy bronią, o jakiej za czasów demokratycznej administracji jej się nie śniło. Kellogg wspólnie z Fredem Fleitzem są zaś autorami planu, który przewiduje dokładnie taki scenariusz. Fakt, że Trump, ogłaszając w serwisie Truth Social nominację generała, użył sformułowania „pokój przez siłę”, może wskazywać na to, że przyszła administracja dostanie zielone światło, by tę ideę realizować. Inna sprawa, że plan Fleitza-Kellogga zakładał też zamrożenie wojny wzdłuż linii frontu i odłożenie wejścia Ukrainy do NATO, ale przy obecnej sytuacji na polu walki to być może szczyt tego, na co Kijów może liczyć.
Własnych, transakcyjnych argumentów w relacjach z trumpistami szukają ukraińskie władze. Zełenski był generalnie zadowolony z przebiegu rozmowy z Trumpem, którą odbył we wrześniu, jeszcze w trakcie kampanii wyborczej. Dwa z pięciu punktów tzw. planu zwycięstwa Zełenskiego były skierowane wprost do uszu przyszłego – jak się potem okazało – prezydenta. Chodzi o zastąpienie żołnierzy US Army w Europie ostrzelanymi i doświadczonymi Ukraińcami oraz dopuszczenie amerykańskich firm wydobywczych do eksploatacji ukraińskich złóż surowców energetycznych oraz ziem rzadkich. Jak podał czwartkowy „Washington Post”, z taką ofertą za ocean wkrótce wybierze się szef państwowego Naftohazu Ołeksij Czernyszow. Dziennik twierdzi, że pomysł działa na wyobraźnię republikanów. Senator Lindsey Graham tłumaczył na antenie Fox News, że Ukraina posiada złoża warte biliony dolarów i „chce robić interesy z nami, a nie Rosjanami, więc opłaca nam się zagwarantowanie, by Rosjanie tych terenów nie przejęli”.
W tym samym duchu należy postrzegać brzmiące niczym anegdota zgłoszenie Trumpa do Pokojowej Nagrody Nobla przez szefa komisji spraw zagranicznych ukraińskiego parlamentu Ołeksandra Mereżkę. Pochlebstwo w relacjach z Trumpem jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Mereżko przekonuje, że nagroda należy mu się za przekazanie Ukrainie javelinów podczas pierwszej kadencji, co przekreśliło zasadę, że Kijów nie dostaje od Zachodu tzw. broni śmiercionośnej, oraz doprowadzenie do zawarcia przez Izrael tzw. porozumień Abrahama z kilkoma państwami arabskimi. Brzmi na wyrost? Jasne, ale przecież nie bardziej niż nagroda na zachętę, którą dostał swego czasu Barack Obama. ©℗