Współpracownicy Trumpa oficjalnie wspierają ambicje izraelskiej prawicy, która dąży do zajęcia Zachodniego Brzegu. Prezydent elekt może mieć jednak inne plany wobec regionu.

Izrae

lski minister finansów Becalel Smotricz powiedział na niedawnym spotkaniu członków Partii Religijnego Syjonizmu, wchodzącej w skład koalicji rządowej, że w czasie pierwszej kadencji prezydenta Donalda Trumpa Izrael był o krok od „rozszerzenia izraelskiej suwerenności nad Judeą i Samarią”, czyli częścią Palestyny nazywaną Zachodnim Brzegiem Jordanu. „Teraz nadszedł czas, aby tego dokonać” – stwierdził, dodając, że „nakazał już administracji osadniczej w Ministerstwie Obrony rozpoczęcie prac w tym kierunku”.

Sytuacja na Zachodnim Brzegu jest skomplikowana

Obecnie znajduje się tam już ok. 144 oficjalnych żydowskich osiedli, a także ponad 100 osad, które powstały bez zgody władz Izraela. W sumie zajmują ok. 42 proc. obszaru należącego do Palestyńczyków i są zamieszkiwane przez 600 tys. izraelskich osadników.

Osiedla te są nielegalne w świetle prawa międzynarodowego, a ich budowa każdorazowo spotyka się z krytyką światowych przywódców, w tym przedstawicieli Unii Europejskiej. Ale skrajnie prawicowe skrzydło rządu premiera Binjamina Netanjahu liczy, że powrót Trumpa do Białego Domu umożliwi przeprowadzenie pełnej aneksji terytoriów palestyńskich.

Krytycy koalicji rządowej przekonują jednak, że jest to wyłącznie myślenie życzeniowe. „Smotricz najwyraźniej ma nadzieję, że wszyscy zapomnieli już, jak podczas ostatniej kadencji Trumpa rządowe plany oficjalnej aneksji zostały zablokowane przez administrację USA w ramach Porozumień Abrahamowych” – pisze centrolewicowy dziennik „Ha-Arec”.

Zapoczątkowane w 2020 r. przez poprzednią administrację Donalda Trumpa porozumienia doprowadziły do normalizacji stosunków Izraela ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi, z Bahrajnem, Marokiem i Sudanem. Ambasador ZEA w Stanach Zjednoczonych Yousef Al Otaiba tłumaczył wówczas, że umowa podpisana przez jego kraj z Izraelem miała na celu przede wszystkim powstrzymanie kontrowersyjnego planu Netanjahu, który zakładał przejęcie kontroli nad większością terytorium Zachodniego Brzegu.

Taki zapis znalazł się zresztą w samym porozumieniu. W anglojęzycznej wersji wspólnego komunikatu ZEA, Izraela i USA czytamy, że porozumienie „doprowadziło do zawieszenia izraelskich planów rozszerzenia suwerenności (na obszary palestyńskie – red.)”. W arabskiej wersji stwierdzono zaś, że „porozumienie doprowadziło do wstrzymania izraelskich planów aneksji ziem palestyńskich”.

"Izraelskie osiedla na Zachodnim Brzegu nie naruszają prawa międzynarodowego"

Pierwsza administracja Trumpa promowała co prawda doktrynę republikańskiego sekretarza stanu Mike’a Pompeo, która głosiła, że izraelskie osiedla na Zachodnim Brzegu nie naruszają prawa międzynarodowego, Trump jednocześnie forsował jednak plan pokojowy, który zakładał utworzenie państwa palestyńskiego. Z tym że gdyby wszedł on w fazę realizacji, Palestyńczycy mogliby stracić na rzecz Izraela od 20 do 40 proc. terenów. Ekipa republikanina nigdy nie zatwierdziła pełnej, formalnej aneksji Zachodniego Brzegu.

W ubiegłym tygodniu nominowany przez Trumpa na ambasadora USA w Izraelu Mike Huckabee powiedział w wywiadzie dla izraelskiego Army Radio, że aneksja Zachodniego Brzegu jest możliwa. Ale ambasador zazwyczaj nie dyktuje strategii, więc stanowisko Huckabee nie jest gwarantem, że Trump poprze taki ruch. Tym bardziej że aneksja mogłaby zniweczyć wysiłki na rzecz normalizacji stosunków między Izraelem a Arabią Saudyjską. Rozmowy w tej sprawie utknęły w martwym punkcie, gdy 7 października 2023 r. Hamas zaatakował Izrael, doprowadzając do wybuchu wojny w Strefie Gazy, a rok później również do konfliktu z Hezbollahem w Libanie. Duża liczba ofiar śmiertelnych po stronie palestyńskiej sprawiła, że Muhammad ibn Salman, de facto przywódca królestwa Saudów, którego obywatele sympatyzują z Palestyńczykami, podkreśla dziś, że jakakolwiek umowa z państwem żydowskim będzie uzależniona od podjęcia kroków w celu utworzenia państwa palestyńskiego.

Porozumienie na linii Rijad–Tel Awiw jest uznawane za wisienkę na torcie porozumień abrahamowych zarówno przez administrację prezydenta Joego Bidena, jak i prezydenta elekta Donalda Trumpa. Między innymi dlatego, że Amerykanie widzą w nim sposób na ograniczenie wpływów Iranu w regionie Bliskiego Wschodu. Eksperci zakładają, że przyszły republikański prezydent i jego współpracownicy nie będą więc chcieli ryzykować priorytetów związanych z zawarciem umowy między Arabią Saudyjską a Izraelem i budową regionalnej koalicji przeciwko Iranowi w celu wsparcia aneksji Zachodniego Brzegu Jordanu. Takiego zdania jest m.in. Jason Greenblatt, specjalny wysłannik Białego Domu na Bliski Wschód w poprzedniej administracji Trumpa. Przekonuje on, że dyskusja na temat aneksji terytoriów palestyńskich odbędzie się tylko w ramach rozmów poświęconych rozszerzeniu porozumień abrahamowych. ©℗