Prezydent elekt nie zwalnia tempa i nie każe długo czekać, ogłaszając kolejnych członków swojej administracji, w tym na kluczowe pozycje w dyplomacji. Od stycznia, jak wszystko wskazuje, nowym sekretarzem stanu zostanie senator Marco Rubio, a doradcą prezydenta ds. bezpieczeństwa narodowego kongresmen Mike Waltz (wcześniej poinformowano, że nową ambasador USA przy ONZ będzie Elise Stefanik). Obaj politycy z Florydy nie są wielkim zaskoczeniem, choć po zwycięskiej dla republikanów nocy nie byli uważani za faworytów do objęcia tych stanowisk. Ostatnie lata i miesiące wykazywali się lojalnością wobec Trumpa, ale nie byli jego najbliższymi doradcami w Mar-a-Lago. Trudno ich uznać za politycznych wyrzutków, ludzi spoza systemu czy waszyngtońskiego bagna. Obaj dobrze znają stolicę, mają łącznie 20 lat doświadczenia w Kongresie, a Waltz doradzał w przeszłości także w Pentagonie i Białym Domu.
– Polityka zagraniczna Trumpa jest instynktowna i czasem nieprzewidywalna, ale prezydent będzie działał w ograniczającym ekosystemie. W obrębie własnej partii będzie musiał się zmierzyć z różnymi doktrynami polityki zagranicznej: z primacystami, którzy chcą, by USA prowadziły hegemoniczną politykę, z restrykcjonistami, którzy chcą się skupić na sprawach wewnętrznych, oraz z przybierającym na sile obozem priorytetyzujących, którzy chcą, by USA skoncentrowały się na Chinach. Dwie ostatnie grupy są najsilniejsze i przekonują, że Stany Zjednoczone powinny zmniejszyć zaangażowanie w Europie i ograniczyć sojusze – tłumaczy DGP Célia Belin, szefowa paryskiego biura European Council on Foreign Relations.
Jeśli na ostatniej prostej nie pojawią się żadne przeszkody, Rubio stanie się w styczniu pierwszym sekretarzem stanu USA pochodzenia latynoskiego. Urodzony w Miami polityk jest synem kubańskich migrantów z czasów Fulgencia Batisty. Często publicznie odwołuje się do historii swojej rodziny, podkreślając, że w USA wszystko jest możliwe. W swojej karierze politycznej Rubio konsekwentnie prezentował wyraziście konserwatywne poglądy, np. w kwestii aborcji, dodając do tego silny antykomunistyczny rys. Od 2011 r. jest senatorem, a w 2016 r., jako 44-latek i młoda gwiazda prawicy, ubiegał się o prezydenturę.
Przegrał rywalizację o nominację partyjną z Trumpem, który szyderczo nazywał go „Little Marco” (czyli „Mały Marco”), co odnosiło się prawdopodobnie zarówno do różnicy wieku, jak i wzrostu senatora (175 cm). Rubio zaprzepaścił swoje prezydenckie ambicje głównie przez jedną z debat prawyborczych, w której, przyciskany do spontanicznej odpowiedzi, kilkakrotnie kuriozalnie powtarzał wyuczony schemat. Po 2016 r. skupił się na pracy w Senacie, gdzie zyskał reputację jastrzębia wobec Chin, Iranu, Rosji i Wenezueli oraz niekwestionowanego sojusznika Izraela, nawet w obliczu zbrodni wojsk Binjamina Netanjahu. Rubio należał do senatorów apelujących do sekretarza stanu o odszkodowania dla rodzin ofiar Holokaustu za majątek przejęty przez nazistów, a później znacjonalizowany przez komunistów.
Od początku wojny w Ukrainie stanowczo wspierał Kijów i – według źródeł z Waszyngtonu – blisko współpracował z amerykańskim wywiadem, publicznie dzieląc się otrzymywanymi od niego informacjami. Jak u wielu republikanów, jego stanowisko w sprawie wojny stopniowo traciło twardość. Wiosną głosował przeciwko wielomiliardowemu pakietowi wsparcia wojskowego dla Ukrainy, argumentując, że Kijów nie powinien się skupiać na odzyskiwaniu całego okupowanego terytorium. – Nie popieram Rosji, ale niestety rzeczywistość jest taka, że ta wojna zakończy się wynegocjowanym porozumieniem – mówił we wrześniu. Z informacji DGP wynika, że jego biuro utrzymuje regularne kontakty ze stroną polską.
Im bliżej daty wyborów, tym bardziej senator zbliżał się do Trumpa. W czerwcu pomagał mu się przygotowywać do telewizyjnej debaty z Joem Bidenem. Był nawet brany pod uwagę przez nowojorczyka jako kandydat na wiceprezydenta, ale ostatecznie przegrał z J.D. Vance’em. Nie wpłynęło to jednak negatywnie na jego współpracę z Trumpem. Na ostatniej prostej Rubio wystąpił przed kandydatem republikanów na wiecu w Allentown we wschodniej Pensylwanii, gdzie do tłumu przemawiał po angielsku oraz hiszpańsku.
Drugi kluczowy wybór Trumpa to Waltz, który na początku nowego roku na stanowisku prezydenckiego doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego zastąpi Jake’a Sullivana. Podczas pierwszej kadencji Trumpa to stanowisko było bardzo niestabilne, pełniło je aż sześciu doradców (w DGP opublikowaliśmy rozmowy z dwoma – H.R. McMasterem oraz Johnem Boltonem). Waltz to odznaczony weteran Zielonych Beretów, który służył m.in. w Afganistanie, i pierwszy kongresmen z doświadczeniem w tych jednostkach specjalnych. Autor książki „Wojownik Dyplomata”, znany z ostrych poglądów wobec Chin. Zaufanie Trumpa zdobył podobno swoją aktywnością w parlamentarnej komisji zajmującej się śledztwem dotyczącym nieudanego zamachu na republikanina na wiecu w Butler w Pensylwanii.
Podobnie jak Rubio Waltz początkowo zdecydowanie wspierał Ukrainę, ale później złagodził stanowisko. W 2024 r. głosował przeciwko pakietom wsparcia dla Kijowa, mówił nawet, że to koniec z wysyłaniem czeków in-blanco, przekonywał że drogą do uregulowania konfliktu są negocjacje. Na kilka dni przed wyborami udzielił ośrodkowi analitycznemu Atlantic Council obszernego wywiadu, w którym deklarował, że Trump jest bardziej zdecydowany wobec Rosji, niż przedstawiają to media. Krytykował także administrację Bidena za brak planu na zwycięstwo Ukrainy i jasnej strategii odzyskania okupowanych terytoriów. Waltz zaproponował też, by USA zaostrzyły sankcje przeciwko Rosji i zwiększyły eksport tanich gazu i ropy w celu przymuszenia Kremla do negocjacji. ©℗
Rubio i Waltz z polskiej perspektywy nie są złym wyborem