Bez wygranej w tym stanie wejście do Białego Domu jest prawie niemożliwe.

– Czekamy na Pensylwanię. Bez niej nie poznamy wyniku wyborów – tak mówił cztery lata temu w noc wyborczą, gdy przeliczanie głosów przeciągało się, analityk polityczny stacji MSNBC Steve Kornacki. W koszuli w kratę i z podwiniętymi rękawami przy interaktywnej mapie w każdym cyklu wyborczym jest jak generał na polu bitwy. Tłumaczy zawiłości systemu, rzuca liczbami i procentami, analizuje poszczególne okręgi, podaje przykłady z przeszłości. Cztery lata temu zadanie miał utrudnione przez poszerzone z powodu pandemii głosowanie korespondencyjne. Przez to panował chaos, w niektórych okręgach wpierw liczono karty z dnia wyborów, w innych te z głosowania wczesnego, w jeszcze innych wszystko naraz. Kilka dni trwało, by końcowo wygraną przyznano Joemu Bidenowi. W Pensylwanii demokrata triumfował, ale ostatecznie wcale nie okazało to się dla niego konieczne. Zwyciężył również w Michigan, Wisconsin, Arizonie, Nevadzie i, co stanowiło małą niespodziankę, w Georgii.

W tym cyklu wyborczym, jeżeli sondaże nie skompromitują się, bez 13-milionowej Pensylwanii, dającej 19 głosów w Kolegium Elektorów, o Białym Domu nie może być mowy. Kto w niej wygra, ma według niektórych analiz nawet 90 proc. szans, by zasiąść w Gabinecie Owalnym. To właśnie na Keystone State idą więc największe środki z obu sztabów, pod tutejszego wyborcę (w tym także tych z polskim rodowodem) profilowane są spoty w internecie, tutaj wysyłani wolontariusze, czołowi politycy, w tym dwójka kandydatów na prezydenta. Niewykluczone, że Harris jako kandydatka w swojej krótkiej kampanii spędziła w tym stanie nawet kilkanaście dni, pięć dni w Pittsburghu na zachodzie stanu przygotowywała się do wrześniowej debaty z Trumpem, kilkukrotnie odwiedzała też Filadelfię.

Pensylwańska prowincja bywa nazywana Trumplandem

Na tych dwóch miastach, tak jak przy każdych wyborach, zasadza się strategia demokratów w Pensylwanii. Te dwie największe aglomeracje w stanie to ich największe bastiony. Jeżeli uda im się tutaj zmobilizować wyborców, szczególnie czarnoskórych, to będą na dobrej drodze do zwycięstwa. Udało się im to w latach 2008 i 2012, gdy kandydował Barack Obama, udało się również w 2020 r., gdy o najważniejszy urząd w kraju walczył Joe Biden. Nie udało w 2016 r., gdy nad Wielkimi Jeziorami, w Michigan, Wisconsin oraz Pensylwanii, przegrała Hillary Clinton. Była sekretarz stanu dostała w Pensylwanii aż o około pół miliona mniej głosów niż cztery lata później Biden.

Dla republikanów kluczowa jest natomiast pensylwańska prowincja, głównie małe hrabstwa w centrum stanu. To typowy Trumpland, wiejskimi górskimi drogami można tu jeździć dziesiątki kilometrów i nie zobaczyć ani jednego plakatu Harris. Mieszkają tutaj niemal wyłącznie biali wyborcy, w większości bez dyplomu ukończenia uczelni. Religijni. Wielu nadal jest związanych z przemysłem, głównie na zachodzie, choć region ten przeszedł w ostatnich dekadach spore przeobrażenia. Pittsburgh, główne miasto regionu, nazywany „Miastem Stali”, odgrywał kluczową rolę w amerykańskim przemyśle ciężkim, w szczytowym okresie drugiej wojny światowej jego aglomeracja produkowała więcej stali niż wszystkie państwa Osi liczone razem.

– Pół wieku temu miasto wyglądało fatalnie. Utrzymało jednak dwa prężne uniwersytety, które przyciągały utalentowanych. Teraz prężnie działa tu przemysł medyczny, a miasto nie mierzy się z takimi wyzwaniami jak Detroit – tłumaczy DFP John Austin, ekspert Brookings Institute. Stawia miasto za wzór transformacji z epoki przemysłowej do nowoczesnej gospodarki. – Czym lepiej powodzi się gospodarczo, tym więcej głosów idzie na demokratów. To dotyczy całego pasa rdzy, w tym Pensylwanii – dodaje.

Największym polem wyborczej bitwy w Pensylwanii są przedmieścia i mniejsze miasta, te wokół Pittsburgha czy bardziej na północ w hrabstwie Eire nad Wielkimi Jeziorami, lub te na wschodzie stanu, jak Lackawanna, gdzie urodził się Joe Biden, czy Luzerne, z największym w USA odsetkiem Amerykanów polskiego pochodzenia. Nieopodal w ubiegłym tygodniu wiece odbył Trump (w Allentown). Harris wystąpiła w Harrisburgu. Jeśli porównać entuzjazm i przyciąganie tłumów, to zwyciężył republikanin. Wśród sympatyków Trumpa panuje przekonanie, że ten obóz znajduje się na drodze do wygranej. Wśród zwolenników Harris jest wyczuwalne większe zaniepokojenie.

Jednak sztab Trumpa w Pensylwanii na ostatniej prostej poważnie sobie zaszkodził. Mało wyszukane żarty jednego z komików na wiecu w Nowym Jorku na temat Portorykańczyków wzburzyły tę społeczność. Liczną w Pensylwanii, szacowaną tu nawet na pół miliona. Oburzenie widać było przed halą wyborczego spotkania w Allentown, Portorykańczycy wymachiwali tu swoimi flagami z samochodów, głośno puszczali latynoską muzykę, a czasem krzyczeli coś do stojących w kolejce wyborców Trumpa. Na ile ich gniew przełoży się na wyborczy rezultat przekonamy się najwcześniej w nocy z wtorku na środę. ©℗