Wyrównany pojedynek między Harris a Trumpem rozgrywa się w atmosferze ograniczonego zaufania do sondaży. USA szykują się na kilka dni liczenia, a wyniki w kluczowych stanach mogą być kwestionowane.

Nie sposób przewidzieć, kto wygra wybory w Stanach Zjednoczonych. Finisz kampanii jest pełen zwrotów akcji, a tak zaciętej rywalizacji Amerykanie w XXI w. jeszcze nie widzieli. Wyniki sondaży wskazują, że o tym, kto stanie na czele największego światowego mocarstwa, mogą zdecydować dziesiątki tysięcy, a może nawet tysiące głosów w kilku kluczowych stanach określanych jako remisowe albo swing states.

W tej sytuacji jest wątpliwe, byśmy wyborczy wynik poznali w nocy z wtorku na środę, raczej czeka nas kilka długich dni i nocy, oczekiwanie w napięciu na zliczanie głosów z kolejnych okręgów. A w końcu, nie jest wykluczone, że dojdzie do ponownego przeliczania głosów na poziomie stanowym. Chaos wokół głosowania, w którym ponad połowa kart wyborczych będzie oddana jeszcze przed 5 listopada, czyli przed datą wyborów, może przypominać ten sprzed czterech lat.

Wróżenie z liczb

W ogólnokrajowych sondażach w końcówce kampanii Kamala Harris prezentuje się gorzej niż osiem lat temu Hillary Clinton i cztery lata temu Joe Biden. Na dzień przed wyborami ta pierwsza miała nad Trumpem, według uśredniającego sondaże portalu RealClearPolitics, 3,2 pkt proc. poparcia. Urzędujący prezydent prowadził natomiast cztery lata temu aż o 6,9 pkt. Tym razem to republikanin jest na czele, stosunkiem 48,4 proc. do 48,1 proc. Jest też faworytem bukmacherów, a tak nie było ani w 2016, ani w 2020 r.

Co mówią modele analityczne? Ten Nate’a Silvera, jednego z czołowych amerykańskich wyborczych statystyków i analityków, gdy zamykaliśmy numer, dawał na prezydenturę minimalnie większe szanse Trumpowi (51,1 proc. do 48,5 proc.).

Na początku listopada w oczy rzuca się rozjazd między pasem słonecznym a pasem rdzy, czyli odpowiednio najważniejszymi wyborczo stanami na południu oraz północy. Bazując na danych z wczesnego głosowania oraz sondażach, republikanie stają się coraz bardziej spokojni o Arizonę (mającą 11 głosów elektorskich), Nevadę (6) oraz Georgię (16), uważając, że tylko katastrofa może im tu odebrać wygraną i że osiągnęli sukces w mobilizacji swoich wyborców.

Ponad połowa głosów zostanie oddana przed właściwym terminem wyborów

– Najwyższa frekwencja w głosowaniu wczesnym w Georgii to nie bastiony demokratów, jak hrabstwo DeKalb czy przedmieścia Atlanty. To słabo zaludnione hrabstwa wiejskie, zdominowane przez republikanów – potwierdza te doniesienia Greg Bluestein, dziennikarz „The Atlanta Journal-Constitution”. Na Północy, w Pensylwanii (19 głosów elektorskich), Michigan (15) oraz Wisconsin (10), rywalizacja wydaje się bardziej zacięta, właściwie wszystkie badania oscylują wokół remisu. Natomiast jeśli Trump zwycięży w południowych stanach, by zasiąść w Białym Domu, wystarczy mu tylko jeden z trzech północnych. Wydaje się, że największe szanse ma w Pensylwanii. W poniedziałek republikanin odbędzie tu aż dwa wiece (do tego jeden w Karolinie Północnej oraz jeden w Michigan). W Keystone State tego dnia też będzie Harris.

Kogo niedoszacowano?

Ameryka jest pogrążona w przedwyborczych analizach, w kanałach informacyjnych bez końca analizuje się najdrobniejsze szczegóły. Debatuje na temat tego, czy Trump, tak jak w wyborach w latach 2016 i 2020, jest w sondażach niedoszacowany i czy występuje zjawisko tzw. nieśmiałego wyborcy republikańskiego (shy voter). Takiego, który ankieterom nie przyznaje się do głosowania na nowojorczyka, ale końcowo zakreśla X obok jego nazwiska na karcie wyborczej. Niektórzy demokraci przekonują, że w tym roku zjawisko wystąpi w drugą stronę i to Harris będzie niedoszacowana. Ich zdaniem ośrodki badawcze sztucznie zawyżają Trumpa, wszystko dlatego, by uniknąć traumatycznych dla nich błędów w szacunkach dotyczących republikanina sprzed czterech i ośmiu lat.

Przedstawiciele prezydenckiej partii mają również nadzieję, że powtórzy się scenariusz z wyborów parlamentarnych sprzed dwóch lat, gdy to ich partia zaskoczyła na plus w porównaniu z badaniami. Liczą, że w ostatnich dniach różnicę zrobi ich przewaga w liczbie wolontariuszy i reklam. – Nie lekceważyłbym tego czynnika na ostatniej prostej. Na Środkowym Zachodzie pukanie do drzwi i przekonywanie to nie przeżytek, ale naprawdę skuteczny sposób. Ostatnie dni demokraci zaczęli robić to masowo, jest też zauważalnie więcej ich sprofilowanych spotów wyborczych. Gdy wyścig jest tak wyrównany, to większe zasoby, finansowe oraz ludzkie mogą okazać się decydujące – mówi DGP Christopher McKnight Nichols, profesor historii na Uniwersytecie Stanu Ohio.

Sporo optymizmu dał demokratom również opublikowany w sobotę sondaż ośrodka Selzer, uznawanego za bardzo wiarygodny, który przyniósł niespodziankę. Zgodnie z nim w Iowa Harris ma 3 pkt proc. przewagi nad Trumpem. Stan ten ma podobną strukturę demograficzną do kluczowych stanów na Środkowym Zachodzie, Michigan i Wisconsin. Do tej pory był uznawany za pewniaka dla republikanów.

A może wyborcy kłamali?

Dla ośrodków sondażowych tegoroczne wyzwanie jest wyjątkowo trudne, do czego ankieterzy przyznają się otwarcie. Wiele wydarzeń w kampanii było bezprecedensowych, jak zmiana kandydata na trzy miesiące przed wyborami czy zamach na życie Trumpa. Z powodu tych okoliczności opracowanie odpowiedniego podejścia metodologicznego jest wyjątkowo wymagające.

Tym bardziej że branża jest niedofinansowana, błędy ostatnich lat spowodowały, że środków na badania jest po prostu mniej (wiadomo, że wewnętrzne sondaże prowadzą partie, ale nie ma powszechnego dostępu do ich rezultatów). Do tego ankieterzy mają spory problem z pokoleniem Z, czyli urodzonymi po 1995 r. Aż 48 proc. z nich (badanie niezależnego ośrodka The Harris Poll) przyznaje, że kłamało w sprawie swoich politycznych wyborów. Dla porównania, wśród milenialsów twierdzi tak 38 proc., wśród pokolenia Z 17 proc., a boomerów zaledwie 6 proc. ©℗