Gdyby wybory odbyły się dziś, to prezydentem USA zostałaby Kamala Harris. Jest faworytką, choć nie murowaną. Donalda Trumpa – to lekcja z 2016 r. – nigdy nie należy lekceważyć. Twarde dane jednak sprzyjają byłej prokurator generalnej Kalifornii. Demokratka wygląda lepiej od republikanina w sondażach, zbiera więcej pieniędzy i udało jej się odświeżyć wizerunek kandydatki. A na dodatek, co ma wielkie znaczenie w skomplikowanym systemie wyborczym w USA, sprzyja jej mapa.
By wygrać wybory, potrzeba 270 głosów w Kolegium Elektorów. Harris na starcie może być pewna 226 głosów, a Trump 219. Jest tak, bo głosy z 43 stanów oraz Dystryktu Kolumbii są już właściwie przydzielone. To, jak zagłosują, można z prawdopodobieństwem bliskim pewności łatwo oszacować. W stawce są tak naprawdę 93 głosy z siedmiu stanów i to w nich toczy się prawdziwa kampania. W Michigan, Wisconsin oraz w Pensylwanii, trzech stanach nad Wielkimi Jeziorami, Harris prowadzi w większości sondaży. Jeśli w nich zwycięży, reszta kraju nie będzie jej obchodziła. Bo będzie miała zagwarantowane dokładnie 270 głosów. Na tym miejscu opiera się więc strategia demokratów, tam – nad Wielkie Jeziora, na „ścieżkę północną” – idą największe środki. Zwłaszcza na Pensylwanię, gdzie Harris ostatnio spędzała chyba więcej czasu niż w Waszyngtonie.
To korzystna dla demokratów sytuacja, nawet jeśli w pozostałych czterech stanach, czyli Arizonie, Georgii, Karolinie Północnej i Nevadzie, Harris wygląda gorzej, bo w większości sondaży wygrywa tu Trump. Republikanie na południu mają swoje problemy, a demokraci wykorzystują to i podejmują walkę. W Karolinie Północnej republikanów ciągnie w dół ich kandydat na gubernatora, Mark Robinson, który nazywał się „czarnym nazistą” i wygłaszał dziwne, ujmując to delikatnie, komentarze na temat Adolfa Hitlera oraz niewolnictwa. W Arizonie podobna sytuacja występuje z kandydatką do Senatu i byłą gwiazdą telewizyjną Kari Lake, która do tej pory nie uznaje swojej porażki sprzed dwóch lat w wyborach gubernatorskich. Tacy kandydaci, kontrowersyjni, związani z radykalnym skrzydłem, teoriami spiskowymi i podważający proces demokratyczny, nie poradzili sobie dobrze w wyborach w 2022 r., ciążyli republikanom. Teraz partia powtarza błędy sprzed dwóch lat.
Prócz sprzyjającego Harris potencjału autodestrukcyjnego po prawej stronie kandydatka demokratów ma też środki, by w czterech stanach na południu przynajmniej podgryzać Trumpa. W sierpniu zebrała od darczyńców 190 mln dol., a jej rywal zaledwie 45 mln dol. Szacuje się, że wydaje trzy razy więcej pieniędzy na kampanię i prawdopodobnie taką przewagę utrzyma aż do listopada. Kalifornijka ma też więcej wolontariuszy, jej sztab organizuje więcej spotkań z wyborcami, a sam Trump, którego kalendarz obciążony jest obowiązkami wynikającymi z procesów sądowych, nie wiecuje tyle co cztery czy osiem lat temu. Do tego dochodzi rejestracja wyborców, czyli sprawa w każdym cyklu wyborczym absolutnie kluczowa dla demokratów. Tu też spływają pozytywne dla demokratów dane, np. tylko z linku, który udostępniła piosenkarka i celebrytka numer jeden w USA Taylor Swift (poparła Harris), zarejestrowało się pół miliona wyborców, głównie młodych.
– Trudno utrzymać entuzjazm na długo, wyborcy wolą sprinty od maratonów. To dobrze, że kampania jest krótka, w listopadzie będziemy jeszcze na szczycie fali – twierdzi David Plouffe, starszy doradca kampanijny Harris. Liczby wskazują, że Plouffe ze swoją ekipą w dwa miesiące wskrzesił spory entuzjazm i był bardzo skuteczny. Przed ogłoszeniem startu w wyścigu o Biały Dom Harris była bardzo niepopularną prezydent, zaufanie do niej w skali kraju nie przekraczało 40 proc. W kilkadziesiąt dni jej słupki na stałe poszły o 10 pkt proc. do góry. Porównując ją do Bidena, wygląda w starciu z Trumpem lepiej w każdym segmencie. Największy postęp obserwujemy przy pytaniu o „mentalną i fizyczną zdolność do sprawowania urzędu” (sondaż MSNBC). Tu ma przewagę 20 pkt proc. nad Trumpem. A Biden? Odchodzący prezydent przegrywał tu z republikaninem aż o 28 pkt.
I ostatnia sprawa. Na korzyść Harris gra również rozbudowane po pandemii wczesne głosowanie (w tym pocztowe), które już rozpoczęło się w wielu stanach. W ten sposób lubi głosować elektorat demokratów, poszerzenie takiej możliwości uznawane jest za czynnik im sprzyjający. W 2022 r., w wyborach środka kadencji, głosy oddane przed datą wyborów stanowiły ok. 50 proc. wszystkich, w tym roku przewiduje się podobny. ©℗