Szybsze, niż zakładano, ukończenie cyklicznych napraw dwóch bloków jądrowych i spadek temperatur – te dwa czynniki, zdaniem premiera Denysa Szmyhala, pozwoliły w ostatnim tygodniu mówić o stabilizacji sytuacji w energetyceUkrainy. Pod koniec tygodnia usłyszeliśmy kolejne już zapewnienia, że tamtejszy operator nie planuje w najbliższym czasie ograniczeń w dostawach prądu (ostatnie przypadki miały miejsce tydzień temu). Kijów codziennie informuje też o sukcesach w odtwarzaniu infrastruktury sieciowej. Według najbardziej optymistycznych scenariuszy to odprężenie może potrwać nawet do października.
Nie znaczy to, że system działa normalnie. W sobotę, według komunikatów rządowych, pozbawionych dostępu do elektryczności pozostawało 500 osiedli – to dziesiątki tysięcy gospodarstw domowych. Rosjanie kontynuują, ze zmienną intensywnością, ostrzał strategicznych obiektów. A Ukraińcy wzywani są do ograniczania zużycia prądu w godzinach szczytu, a korzystania z niego w godz. 11–15, kiedy największa jest produkcja fotowoltaiki.
Idzie zima
W centrum uwagi władz w coraz większym stopniu jest jednak zbliżający się początek sezonu grzewczego. – Zdajemy sobie sprawę, że największym wyzwaniem jest nadchodzący okres jesienno-zimowy – mówiła w sobotę dziennikarzom wiceszefowa resortu energii Switłana Hrynczuk, podkreślając, że Kijów musi być gotowy na najróżniejsze scenariusze, w tym dalsze ataki Rosji na infrastrukturę energetyczną. Urzędniczka poinformowała ponadto, że przygotowaniami zajmuje się m.in. specjalna grupa robocza, w której pracach biorą udział międzynarodowi partnerzy Ukrainy.
Już przed wiosenną ostatnią falą ataków wymierzonych w energetykę dostępne dla Ukrainy moce wytwórcze energii elektrycznej były – jak raportował Ośrodek Studiów Wschodnich – poniżej pułapu 20 GW w porównaniu z ponad 55 GW przed rozpoczęciem przez Rosjan pełnoskalowej inwazji. Obecnie sprawne jest, według różnych szacunków, od 10 do 11,5 GW mocy dyspozycyjnych (z czego większość to bloki jądrowe) i ponad 3 GW zależnych od pogody OZE. Zimowe szczyty zapotrzebowania mogą sięgać tymczasem od 16 do nawet 19 GW. Wtedy z systemu wypadnie de facto fotowoltaika, która stanowi większość ukraińskich źródeł pogodozależnych: z 3,4 GW tego typu mocy zostanie, według szacunków Green Deal Ukraina, ok. 500 MW OZE (kalkulacje te nie obejmują stabilniejszych instalacji wodnych, które jednak niemal w połowie zostały wyeliminowane przez rosyjskie ataki). Strukturalny deficyt krajowego systemu może więc sięgnąć od 5 do nawet 9 GW.
Zasypywanie luki
Część utraconych elektrowni zastępuje zwiększony import energii, który w pewnym momencie – jak wskazuje Forum Energii – stał się drugim pod względem znaczenia (po elektrowniach jądrowych) źródłem zasilania w kraju. Maksymalne wykorzystanie połączeń z sąsiadami z Zachodu i Południa daje dziś do 1,7 GW mocy, co nie wystarczyło, by zapewnić równowagę w systemie w letnich szczytach zapotrzebowania. Nieznacznie podnieść tę przepustowość – do ponad 2 GW – może podobno wyeliminowanie wąskich gardeł w przygranicznej infrastrukturze.
Niewielką część luki mogą zasypać ponadto budowane w trybie nadzwyczajnym rozproszone źródła gazowe. W czerwcu prezydent Zełenski zapowiedział realizację takich jednostek o łącznej mocy 1 GW jeszcze w tym roku, ale faktyczne rozpoczęcie eksploatacji w tym czasie więcej niż 250 MW jest uważane za wątpliwe.
Co z resztą brakujących mocy? Naprawy w najlepszym wypadku mogą przywrócić pracę ok. 3 GW. Nawet w najbardziej optymistycznych scenariuszach zakłada się jednak, że deficytu nie uda się wyeliminować całkowicie. A to oznacza, że znów nie obędzie się bez instrumentów zarządzania popytem, w tym, potencjalnie znacznie bardziej dotkliwego zimą, racjonowania.
Gdy przyjdą mrozy, szczególnie boleśnie dadzą o sobie znać wszelkie ubytki w mocach elektrociepłowni, stanowiących kluczowe źródło ogrzewania dla ukraińskich miast, ale ewentualne przerwy w zasilaniu będą się wiązały z ryzykiem także dla innych instalacji grzewczych czy wodociągów.
Władze ukraińskie zebrały nieco ponad pół miliarda euro w międzynarodowych datkach na specjalny Fundusz Wsparcia Energetyki. To może jednak nie wystarczyć. A problemy z dostawami energii już dziś są wskazywane przez Narodowy Bank Ukrainy jako podstawowa bariera dla odbudowy gospodarki i ustabilizowania ruchów migracyjnych. Według lipcowej analizy banku wskutek energetycznych turbulencji skala wyjazdów z kraju może być w tym roku nawet dwukrotnie większa niż w 2023 r.
Pomoc z Polski
– Jesteśmy zaangażowani w dialog ze stroną ukraińską i wspieramy jej postulaty na forum międzynarodowym. Szukamy rozwiązań wspólnie z Komisją Europejską, Waszyngtonem i innymi partnerami, zgłaszamy też własne propozycje w tym zakresie, które są pozytywnie przyjmowane – mówi DGP Grzegorz Onichimowski, prezes Polskich Sieci Elektro energetycznych, który nie chce jednak na tym etapie ujawniać, jakie konkretnie działania są brane pod uwagę.
Po marcowej fali rosyjskich ataków Polska podpisała z Ukrainą ramowe porozumienie o współpracy, do którego wgląd DGP uzyskał od resortu klimatu. Mowa w nim m.in. o dążeniu do dalszej integracji energetycznej UE i Ukrainy oraz podniesieniu efektywności wykorzystania istniejących połączeń transgranicznych. Polska i nasze firmy mają – zgodnie z dokumentem – angażować się w odbudowę ukraińskiej energetyki, przy czym wśród priorytetowych obszarów współpracy wymienia się rozwój OZE i innych rozproszonych źródeł energii.
Onichimowski zaznacza, że nadal na stole pozostaje też polska oferta, by przesyłać do Ukrainy energię z węgla spalanego w polskich elektrowniach, której produkcja, jak sugerował w lipcu Donald Tusk, miałaby być wyłączona z rygorów systemu opłat za emisje CO2. Wtedy Bruksela przyjęła pomysły polskiego premiera chłodno, sygnalizując, że w jej interpretacji nie może być mowy tym, by elektrownie pracujące na terenie UE zwalniać z obowiązku zakupu uprawnień.
– W obliczu coraz wyraźniej majaczącego na horyzoncie kryzysu oczekiwałbym, że KE spojrzy przychylniejszym okiem na rozwiązania polegające na produkcji w krajach UE energii na potrzeby Ukrainy na podstawie powierzonych materiałów. Mówimy przecież o energii, która byłaby produkowana na naszym terytorium, ale de facto na zamówienie odbiorców ukraińskich – na trochę podobnej zasadzie do źródeł rozmieszczanych interwencyjnie na terenach przygranicznych czy w portach ukraińskich – stanowiąc przy tym alternatywę dla prądu z silników Diesla. A może od tego typu jednostki też miałyby, w opinii Komisji, podlegać systemowi ETS? – zastanawia się Onichimowski. – Tu przecież chodzi o ludzkie życie i o ograniczenie kosztów pomocy dla broniących się przed agresją Ukraińców, więc ja bym z tego pomysłu nie rezygnował – dodaje szef PSE. ©℗