Aż 29-krotnie w wywiadzie dla Bloomberga Donald Trump sięgał po słowo „taryfa”. W oczach byłego prezydenta jawi się to jako cudowne narzędzie. Mówi o cłach, że są „gospodarczo fenomenalne”. Ma to być doskonała odpowiedź na nierównowagę w bilansie handlowym czy na niepożądany przez rząd USA kurs walutowy. Walczący o powrót do Białego Domu republikanin inspiruje się przy tym otwarcie Williamem McKinleyem, którego nazywa „królem taryf” i przypisuje mu „uczynienie Ameryki bogatą”. Przypomnijmy, za rządów tego prezydenta w 1890 r. w życie weszła protekcjonistyczna ustawa taryfowa przewidująca wysokie cła na importowane towary. Chodziło o ochronę rodzimych przemysłów i zwiększenie dochodów państwa, lecz w rezultacie doszło również do wzrostu cen towarów.
– Jeśli nałoży się cła, to firmy będą budować tutaj, w kraju. Bo nie będą chciały płacić. Dzieją się niepokojące rzeczy. Chiny budują ogromne fabryki samochodów w Meksyku. Nasi robotnicy pójdą na bruk, bo oni budują je w Meksyku, by sprzedawać w USA – przekonuje Trump w rozmowie, której Bloomberg dodał kilkadziesiąt adnotacji z fact-checkingiem. Jego prezydentura ma odpływowi miejsc pracy zapobiec i impregnować USA na problemy związane z globalizacją. Nic w tym nowego, bo republikanin od 2016 r. prezentuje się jako obrońca klasy robotniczej. W tym roku również ta grupa elektoratu ma być jego podstawą, dlatego też sięgnął po J.D. Vance’a jako kandydata na wiceprezydenta. 39-letni senator z Ohio jest popularny w pasie rdzy, gdzie się wychował i zaczynał w rozbitej rodzinie od zera. Teraz wzywa do „zdecydowanej narodowej polityki taryf”, aby odbudować amerykański przemysł.
Co istotne, Trump postrzega protekcjonizm nie tylko jako narzędzie ochrony gospodarki, lecz także jako kluczowy element negocjacji handlowych czy nawet – szerzej – polityki zagranicznej. Otwarcie przyznaje, że groźba ich wprowadzenia to po prostu skuteczny środek nacisku, dzięki niej można zmusić do ustępstw korzystnych dla Stanów Zjednoczonych. Jako przykład podaje tu Chiny, gdzie wprowadzenie taryf miało na celu zmuszenie Pekinu do zaniechania nieuczciwych praktyk handlowych i otwarcie chińskiego rynku dla amerykańskich firm. Choć zaprzecza, by kiedykolwiek rozważał uśredniony poziom taryf na dobra chińskie na poziomie 60 proc. (był na poziomie 50 proc.).
Ochrona rynku w USA cieszy się ponadpartyjnym poparciem
Wszystko zaczęło się w marcu 2018 r., gdy administracja Trumpa nałożyła taryfy na towary z Chin w odpowiedzi na – jak to określa Biały Dom – nieuczciwe praktyki handlowe Pekinu. Pierwsza runda, dotycząca produktów o wartości 50 mld dol., weszła w życie w lipcu 2018 r., obejmując produkty technologiczne, maszyny i elektronikę. Druga runda, obejmująca towary o wartości 16 mld dol., została wprowadzona w sierpniu 2018 r., a trzecia we wrześniu 2018 r., tym razem na dobra o wartości 200 mld dol. Chiny odpowiedziały taryfami odwetowymi na amerykańskie towary, co wywołało na świecie obawy przed globalną wojną handlową. Dochodząc do władzy, Biden zdecydował się utrzymać większość ceł nałożonych na ponad 300 mld dol. importu z Chin. Co więcej, demokrata poszerzył ten program, podwyższając zapory na produkty z ChRL. W tym na pojazdy elektryczne, półprzewodniki czy produkty medyczne.
Nieco łagodniej wygląda polityka celna Bidena wobec UE. Administracja demokraty próbuje łagodzić napięcia handlowe ze Wspólnotą, zgodziła się na tymczasowe zawieszenie obowiązywania części taryf i kontyngenty, pozwalając na import do pewnej kwoty bez ceł. Główna linia sporu między Waszyngtonem a Brukselą dotyczy stali i aluminium. Ograniczenia na ich wwóz nałożył Trump w marcu 2018 r. W większości przypadków stal z UE oclona jest w USA na poziomie 25 proc., a aluminium 10 proc. Do tego dochodzi m.in. nałożona przez Trumpa i utrzymana przez Bidena 25-proc. taryfa na koniak oraz inne alkohole na bazie winogron z Francji i Niemiec. Decyzja ta została ogłoszona w ostatnich dniach prezydentury republikanina, był to element szerszego sporu handlowego między USA a Europą dotyczącego subsydiów dla producentów samolotów, Boeinga i Airbusa.
Skutki tej polityki oceniane są różnie. Zwolennicy argumentują, że taryfy przyczyniły się do wzrostu zatrudnienia w USA oraz zmusiły zagranicznych partnerów handlowych do renegocjacji umów na korzystniejszych warunkach dla USA. Przykładem może być tu renegocjacja układu NAFTA, która przekształciła się w USMCA – umowę USA z Kanadą i Meksykiem, która zdaniem Trumpa lepiej chroni interesy amerykańskich pracowników. Krytycy polityki taryfowej USA ostatnich lat wskazują jednak na negatywne konsekwencje, w tym głównie wzrost cen dla konsumentów i firm, którzy muszą płacić więcej za importowane produkty. Odwrót Waszyngtonu od protekcjonistycznej polityki, niezależnie od gospodarza Białego Domu, w dobie polityki rywalizacji z Chinami wydaje się jednak niemożliwy. ©℗