Korea Północna i Wietnam stały się kolejnymi po Chinach, Białorusi i Uzbekistanie krajami odwiedzonymi przez Władimira Putina po zaprzysiężeniu na piątą kadencję. Zacieśnienie relacji Moskwy z Pjongjangiem budzi poważny niepokój, za to wizyta w Hanoi raczej zaciekawia, czy nie kryje się za nią drugie dno.
Północnokoreański dyktator Kim Dzong Un przyjął Putina z wielką, budzącą jednak raczej zażenowanie niż podziw pompą. Nawet dla rosyjskiej propagandy było w tym wiele przesady; rosyjskie media państwowe nie wchodziły np. w szczegóły dotyczące podarków, które Kim wręczył gościowi, zwłaszcza okrągłego portretu, z miejsca wyśmianego przez opozycję jako trumienny. Dla Pjongjangu to wielkie wydarzenie; izolowana komunistyczna monarchia z dynastią Kimów na czele rzadko jest odwiedzana przez głowy obcych państw. Putin poprzednio gościł w KRLD na początku swojej prezydentury w 2000 r. Teraz przyszło mu nagrodzić wizytą jednego z niewielu niekwestionowanych sojuszników. Korea Północna oprócz Białorusi i Iranu jest jedynym państwem, które dostarcza Rosji broń wykorzystywaną potem do walki z Ukrainą. Można wyśmiewać Putina, że jego polityka doprowadziła do zrównania Rosji z absurdalnym totalitaryzmem z KRLD, ale nie należy tych relacji bagatelizować.
Ewidentnie po tej wizycie współpraca dwustronna powinna się nasilić. Nieprzypadkowo w składzie delegacji do Pjongjangu dominowali urzędnicy odpowiedzialni za wojsko i zbrojeniówkę. Dodatkowo oba państwa zawarły układ o partnerstwie strategicznym zawierający klauzulę obronną, gwarantującą pomoc drugiej strony państwu zaatakowanemu zbrojnie. Taka klauzula istniała już wcześniej w relacjach radziecko-północnokoreańskich, ale po upadku ZSRR została przez Moskwę wypowiedziana. Teraz więc Kim poczuje się znacznie pewniej, co może go skłonić do bardziej agresywnej polityki wobec Korei Południowej i – być może – Japonii. Pjongjang schowany pod rosyjskim parasolem jądrowym – bo przecież sojusz militarny z mocarstwem atomowym do tego się sprowadza – będzie jeszcze bardziej nieprzewidywalny. Ponadto przemysł pracujący dla Kima może się jeszcze bardziej zaangażować np. w produkcję amunicji dla Rosji. Nie da się wykluczyć, że Koreańczycy posłużą jako pośrednik dla dostaw z Chin, gdyby Pekin się na to zgodził.
Równie ciekawa, choć z innych przyczyn, była wizyta Putina w Wietnamie. Hanoi to jedyna stolica na świecie odwiedzona w ciągu ostatnich 12 miesięcy przez przywódców Chin, Rosji i Stanów Zjednoczonych. Wietnamscy komuniści starają się utrzymywać poprawne relacje z głównymi centrami siły. Amerykanie są traktowani jako przeciwwaga dla coraz bardziej rozpychających się Chin, zwłaszcza że Hanoi i Pekin spierają się o status części Morza Południowochińskiego. Z Rosją Wietnamczyków łączą zaś więzy historyczne; dla wietnamskich władz Moskwa to główny sojusznik, dzięki któremu udało się im wygrać wojnę z Południem wspieranym przez Stany Zjednoczone, a dodatkowo pewna część elit politycznych ma za sobą studia w Związku Radzieckim i Rosji, na czele z faktycznym liderem państwa, sekretarzem generalnym Komunistycznej Partii Wietnamu Nguyen Phú Trongiem, legitymującym się stopniem kandydata nauk (odpowiednik doktora) Akademii Nauk Związku Radzieckiego.
Wizyta Putina w Hanoi, w przeciwieństwie do tej w Pjongjangu, nie doprowadziła do podpisania przełomowych dokumentów. A skoro oficjalnie w Wietnamie wydarzyło się niewiele ciekawego, można wyciągnąć wniosek, że więcej mogło się wydarzyć w sferze nieoficjalnej. Być może Putinowi chodziło po prostu o dyplomatyczne wsparcie państwa, które mimo poprawnych relacji z Zachodem z wyrozumiałością traktuje rosyjską agresję na Ukrainę, za co zresztą rosyjski dyktator wprost chwalił gospodarzy. Ale nie da się także wykluczyć, że Hanoi może zostać wykorzystane do przekazania jakichś sygnałów Amerykanom. Z Kremla ostatnio płyną sygnały gotowości do rozmów pokojowych, choć stawiane zarazem warunki są de facto zaporowe, a ich przyjęcie oznaczałoby kapitulację Kijowa. Jednak w kuluarach może dziać się więcej. Warto więc śledzić, czy w najbliższej przyszłości w wietnamskiej stolicy nie pojawi się czasem jakiś wysoko postawiony przedstawiciel Waszyngtonu. ©℗