Już za 10 dni Węgry staną się na pół roku najważniejszym państwem UE. Ich wizja prezydencji może jednak znacznie odbiegać od oczekiwań pozostałych krajów, choć w Brukseli nie słychać już głosów o alternatywnych sposobach zarządzania „27”.
– Nie wystarczy się złościć. Musimy przejąć Brukselę – mówił premier Węgier Viktor Orbán pod koniec ubiegłego roku. I taką okazją w sensie dosłownym będzie półroczne przewodnictwo Budapesztu w Radzie UE. W tym tygodniu zaprezentowane zostało hasło „Make Europe Great Again”, którego konotacji chyba nie trzeba tłumaczyć. Minister ds. UE János Bóka tłumaczy, że nawiązuje to do „aktywnej prezydencji”. Wśród priorytetów Węgrzy wymieniają wypracowanie nowego porozumienia rolnego, skuteczniejszą ochronę granic zewnętrznych, działania na rzecz zwalczania przyczyn, a nie skutków migracji i przyspieszenie w procesie rozszerzenia UE o Mołdawię, Gruzję i Ukrainę.
Stery w Budapeszcie
Jaka jest rzeczywista rola kraju sprawującego prezydencję? Przede wszystkim to kierowanie pracami Rady, czyli spotkań ministrów państw członkowskich w różnych formatach i zakresach tematycznych. Oznacza to, że Węgry będą odpowiedzialne za przygotowanie porządku procedur legislacyjnych, czyli wprowadzania pod obrady Rady różnych projektów aktów legislacyjnych autorstwa bądź to Komisji Europejskiej, bądź Parlamentu Europejskiego. Jedynym wyjątkiem jest Rada do spraw Zagranicznych oraz spotkania stałych komitetów, takich jak Coreper, czyli gremium składającego się z ambasadorów państw. W teorii więc prezydencja powinna się odznaczać bezstronnością i stanowić rodzaj mediatora między stolicami. Dodatkowo państwo przewodniczące może organizować formalne i nieformalne spotkania w różnych formatach, a zazwyczaj wybierane są do tego atrakcyjne lokalizacje w samym kraju.
Drugim zadaniem Węgier będzie ścisła koordynacja i reprezentowanie Rady w relacjach z Komisją Europejską i Parlamentem Europejskim. W tej sytuacji zatem to Viktor Orbán i jego nominaci będą odpowiedzialni za rozmowy trójstronne, negocjacje pomiędzy państwami a instytucjami nowych przepisów i wypracowywanie porozumień przez kolejne pół roku. Część państw członkowskich i unijnych instytucji już kilka miesięcy temu sondowała w związku z tym możliwość bądź to pozbawienia Węgier prezydencji, bądź uczynienia ją de facto fikcyjną poprzez pomijanie Budapesztu w procesach decyzyjnych. Dziś, zwłaszcza w świetle licznych sukcesów wyborczych prawicy, nastawienie w UE jest nieco inne, a główna siła polityczna, tj. chadecka Europejska Partia Ludowa, będzie raczej starała się łagodzić potencjalne konflikty między prawicą a socjalistami, liberałami czy zielonymi, niż je wzniecać. Tym bardziej że w przypadku zwycięstwa wyborczego Donalda Trumpa paradoksalnie węgierskie hasło „MEGA” może Europie bardziej pomóc, niż zaszkodzić.
Węgierskie soft power
Węgry są postrzegane w UE przez pryzmat przede wszystkim krytyki funkcjonowania unijnych instytucji i stawania w poprzek większości wspólnotowych decyzji. Orbán uchodzi z kolei za prawicowego populistę, który nie tylko krytykuje biurokrację, ale sprzeciwia się niemal wszystkim pomysłom na politykę migracyjną, pozostaje sceptyczny wobec wsparcia i akcesu Ukrainy, a jego wyjątkowa wyrozumiałość wobec reżimu Władimira Putina, któremu złożył gratulację po kolejnym zwycięskim fałszerstwie wyborczym, poróżniła go nawet z takimi żelaznymi sojusznikami jak Prawo i Sprawiedliwość. Jednocześnie Orbán w Brukseli jest także postrzegany jako polityk pragmatyczny, którego ambicje wykraczają daleko poza Węgry.
Środowisko Fideszu konsekwentnie próbuje budować swoje soft power w UE, czego symbolem stała się XVIII-wieczna rezydencja w Brukseli nazywana „domem węgierskim”, zakupiona przed trzema laty jako miejsce, w którym organizowanych będzie wiele wydarzeń związanych z objęciem rotacyjnej prezydencji. Budynek, w którym mieściło się wcześniej belgijskie ministerstwo finansów, to jednak tylko wierzchołek działań Orbána. Jego główną siłą napędową jest największa prywatna instytucja edukacyjna na Węgrzech, czyli Mathias Corvinus College (niemająca nic wspólnego z Uniwersytetem Korwina w Budapeszcie), będący de facto zespołem doradców węgierskiego premiera, dofinansowany w czasie pandemii przez państwo na kwotę 1,4 mld euro. Od 2022 r. instytucja ma swoją siedzibę w Brukseli, zatrudnia kilkadziesiąt pracowników i stanowi rodzaj think tanku. Orbán chce budować środowisko konserwatywne w UE, które nie tylko sprzeciwi się federalistycznym planom liberałów, ale wpłynie na nowy, w zamyśle zreformowany, charakter unijnych instytucji. – Naszym celem jest wpływanie na debatę europejską – deklaruje wprost główny doradca węgierskiego premiera Balázs Orbán.
Owca w skórze wilka
Zarówno przedstawiciele państw, jak i unijnych instytucji wskazują publicznie, że spodziewają się kursu kolizyjnego unijnej większości z Węgrami w takich kwestiach jak: polityka migracyjna, polityka klimatyczna (w tym zwłaszcza Zielony Ład), prawa osób LGBT i wsparcie wojskowe, finansowe i akcesyjne dla Ukrainy. Jednocześnie jednak niemal zupełnie nie słychać już głosów o konieczności wykluczania Węgier i organizowania prac legislacyjnych poza ich wiedzą. Z drugiej strony Orbán również złagodził nieco swoją antyunijną retorykę, a wysiłki koncentruje na próbach rzekomego reformowania UE.
Rzecznik węgierskiego rządu Zoltán Kovács stwierdził niedawno, że Węgry w 85–90 proc. podzielają program unijnego głównego nurtu. W praktyce bowiem Budapeszt od wielu miesięcy ogranicza się do widowiskowych prób wetowania kolejnych unijnych projektów, a ostatecznie przystępuje do nich, często nawet jeśli nie jest wymagana jednomyślność. Niezależnie jednak od tego węgierska prezydencja zapowiada się raczej jako starcie sił niż jednomyślna kohabitacja pod bezstronnym przewodnictwem. ©℗