Jeśli chcemy uderzyć sankcjami w Rosję, to zróbmy to tak, by ją potężnie zabolało.
Od ponad dwóch lat wiele mówimy o militaryzacji ropy i gazu. Chodzi o to, że z tych kluczowych surowców energetycznych uczyniono potężny – niczym czołgi i samoloty – środek wywierania nacisku geopolitycznego. Dużo rzadziej mówi się jednak o tym, że w podobny sposób, militarny, winno się traktować żywność. W tym najważniejsze z surowców żywnościowych – zboża.
Zboża to kategoria szalenie pojemna. Zaliczają się do niej m.in. jęczmień, kukurydza, pszenica, proso, owies, żyto i pszenżyto. W sumie olbrzymi wolumen surowca, który stanowi arcyważny element międzynarodowego handlu. Nie jest tajemnicą, że wśród największych eksporterów zbóż prym wiedzie Rosja (aż 17 proc. globalnego rynku). Powszechnie wiadomo także, że jednym z ekonomicznych wymiarów toczącej się od ponad dwóch lat wojny na Wschodzie była czasowa blokada możliwości eksportu zboża ukraińskiego przez Morze Czarne. Co bardzo mocno osłabiło pozycję Kijowa jako wielkiego rywala Moskwy w eksporcie surowców żywnościowych.
Nie wszyscy wiedzą jednak, że pomimo ataku Putina na Ukrainę eksport żywności z Rosji nigdy nie został obłożony spójnymi zachodnimi sankcjami – w przeciwieństwie do kluczowych surowców energetycznych. W efekcie nawet w samej UE sytuację mamy dość kuriozalną. Bo kraje takie jak Litwa, Łotwa, Włochy, Grecja i Dania wciąż kupują całkiem sporo zboża właśnie od Moskwy. Nawet w 2023 r. Rosja pozostawała piątym największym eksporterem zbóż do całej UE.
Ekonomistki Anastassia Fedyk z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley oraz Tatyana Deryugina z Uniwersytetu Illinois w Urbanie i Champaign (pozostaję przy angielskiej pisowni ich nazwisk, bo obie od lat związane są z zachodnią akademią) proponują rozpoczęcie rozmowy o sankcjach na rosyjskie zboża. Ich główny argument: te produkty są dużo niebezpieczniejszą konkurencją dla zbóż produkowanych w UE niż surowce z Ukrainy. Spójrzmy, jak to działa. Trzej najwięksi eksporterzy ziarna w Unii to Polska, Francja i Rumunia. Jeśli weźmiemy 20 rynków, na które Polska sprzedaje najwięcej zboża, to Rosja wyprzedza nas w większości z nich. W tym na bardzo lukratywnych kierunkach marokańskim i hiszpańskim. Z Rumunami Rosjanie biją się głównie o rynki w Algierii, Arabii Saudyjskiej i Egipcie, przeważnie wygrywając. Podobnie jest, gdy zestawimy eksport Rosji i Francji. W efekcie na 11 największych rynkach eksportu francuskiego zboża Rosja sprzedaje trzy razy więcej surowca od Paryża.
Sugestia Fedyk i Deryuginy jest więc tyleż prosta, co rzeczowa. Może nawet brutalna. Jeśli chcecie uderzyć sankcjami w Rosję, to róbcie to tak, by ją potężnie zabolało. A jeśli jeszcze przy okazji zlikwidujecie potężnego konkurenta? Tym lepiej. W geopolitycznej rywalizacji nikt nie będzie rozdawał medali za rycerskie zachowanie. Zwłaszcza że ostatnio europejska (w tym polska) opinia publiczna pełna była utyskiwań na ukraińskie zboże, które odbiera – nomen omen – chleb europejskim rolnikom. Dzieje się to, oczywiście, ku uciesze Rosji. ©Ⓟ