Pomysł, by przeprowadzić powszechne wybory do KR, był bardziej niż ambitny. Takiego przedsięwzięcia nikt wcześniej nie przeprowadził. Jedyną diasporą, która wybiera swoich reprezentantów w głosowaniu powszechnym, są Tybetańczycy, głosujący na premiera i parlament na uchodźstwie z siedzibą w indyjskiej Dharamshali. Jedynym państwem, które pozwala wszystkim głosować online w wyborach centralnych, jest Estonia. Białoruska opozycja połączyła oba podejścia: do tybetańskiego pomysłu wyborów emigracyjnych dodano estoński model elekcji online, co pozwoliło zaoferować możliwość oddania głosu także Białorusinom, którzy nie zdecydowali się na wyjazd z pogrążonego w represjach kraju.

Problem w tym, że głosowaniem zainteresowali się w zasadzie wyłącznie startujący kandydaci i ich znajomi. W ostatnich wyborach do Tybetańskiej Administracji Centralnej wzięło udział 59 tys. osób z diaspory, która według różnych szacunków liczy 120–150 tys. osób (włącznie z dziećmi, które – jak wiadomo – głosu nie mają). Można więc założyć, że Tybetańczycy dość powszechnie uznają istnienie własnych władz na uchodźstwie. W trzydniowych wyborach zakończonych w ubiegły poniedziałek wzięło tymczasem udział dokładnie 6723 Białorusinów, a więc po 25 osób na kandydata. Tę liczbę można zderzyć z uprawnionymi w reżimowym głosowaniu z lutego, których było 6,9 mln (choć grupy uprawnionych do obu elekcji nie są tożsame). W takim układzie frekwencja wyniosła 1 promil.

Można powiedzieć, że to niesprawiedliwe porównanie. To sensowny argument. Białorusini, którzy pozostali w kraju, żyją w warunkach rozpędzonych represji. W sytuacji, w której KR jest uznana za organizację przestępczą, a wobec wszystkich kandydatów wszczęto postępowania karne, bojkot – mimo zapewnień twórców platformy do głosowania, że jest ono bezpieczne – był zwyczajnie racjonalny. Policzmy zatem frekwencję w najbardziej przychylny dla opozycji sposób i weźmy pod uwagę wyłącznie ludzi, którzy wyemigrowali po 2020 r. Socjolog Hienadź Korszunau z Centrum Nowych Idei oszacował niedawno tę liczbę na 500–600 tys. osób, w tym dzieci. Nawet w tej skali przyszłym składem KR zainteresował się więc nieco ponad 1 proc. przedstawicieli powyborczej emigracji.

Wygląda na to, że opozycja wraca do stanu politycznej apatii sprzed 2020 r. Wciąż ma ona wprawdzie Cichanouską, która jest przez państwa zachodnie uznawana za liderkę opozycji i w takim charakterze przyjmowana przez szefów państw i rządów. Jednak za jej plecami stoją ludzie, których roli w zasadzie nikt nie rozumie. Opozycja nie zdołała wytłumaczyć Białorusinom sensu istnienia KR, a poszczególne grupy elektoratu nie dostrzegły potrzeby posiadania politycznej reprezentacji, która mogłaby dbać o ich interesy choćby w zderzeniu z administracjami państw, w których znalazły one nowy dom. KR miała być jedną z odpowiedzi na kryzys przywództwa, który nastąpi latem, gdy kończyłaby się konstytucyjna kadencja Cichanouskiej, gdyby została w 2020 r. zaprzysiężona. Zamiast tego Rada sama stała się częścią problemu. ©℗