Państwa Zachodu nie chcą się angażować w obsługę wybudowanego przez USA pomostu humanitarnego u wybrzeży Gazy.
Wybudowany przez Amerykanów pomost na Morzu Śródziemnym jest promowany jako alternatywa dla tradycyjnych szlaków humanitarnych, które wiodą przez zamknięte przez Izraelczyków lądowe przejścia graniczne w Rafah i Kerem Szalom. Pomost ma być wykorzystywany do transportu pomocy humanitarnej z magazynów na Cyprze do Strefy Gazy.
Choć jego budowa została ukończona, szczegóły inicjatywy nie są jeszcze znane. Nie wiadomo np., kto będzie odpowiadać za transport darów – żywności, leków czy namiotów – z ulokowanej na morzu platformy do wybrzeży enklawy. Cały projekt jest dość skomplikowany. Waszyngton zakłada, że pomoc będzie dostarczana z Cypru do wybudowanej na wodzie platformy komercyjnymi statkami. Tam ma być z kolei przeładowywana na mniejsze statki, które dostarczą ją do specjalnego molo, skąd wsparcie pojedzie ciężarówkami do wybrzeża enklawy.
Jak wynika z informacji CNN, pierwotnie załogę do obsługi transportu mieli wysłać Brytyjczycy, zaś z gazańskich plaż towary mieli odbierać pracownicy Światowego Programu Żywnościowego (WFP). Wielka Brytania ofertę jednak wycofała. Rzecznik brytyjskiego rządu powiedział, że Londyn „nie ma obecnie planów rozmieszczenia sił zbrojnych na terytorium Gazy w ramach tej inicjatywy, ale ściśle współpracuje z USA, Cyprem i innymi sojusznikami, aby zagwarantować szybkie dostarczenie pomocy”.
Udział swoich wojsk wykluczyła też administracja Stanów Zjednoczonych, która całe przedsięwzięcie kilka miesięcy temu wymyśliła. Jak pisze CNN, prezydent Joe Biden nie chce, aby Amerykanie przebywali w tak bliskiej odległości od pola walk.
Państwa Zachodu boją się o bezpieczeństwo. To problem, który dotyczy wszystkich stron zaangażowanych w pomoc Palestyńczykom. – Gdyby nie chodziło o Palestynę, gdyby to była jakakolwiek inna wojna, to ONZ ewakuowałaby się stamtąd już kilka miesięcy temu. Zostając, narusza własne reguły bezpieczeństwa. ONZ jest po prostu świadoma, że wyjeżdżając z Gazy, straci resztki wiarygodności na arenie międzynarodowej – mówi nasze źródło w Jerozolimie.
Podobnie jak większość organizacji humanitarnych ONZ utrzymuje na miejscu swoje misje i pracowników bardziej jako wyraz solidarności niż realne wsparcie. – Jeśli chodzi o naszą zdolność do sensownego reagowania, to ona w zasadzie nie istnieje. Nasi pracownicy, Palestyńczycy i obcokrajowcy, są w tej chwili tak samo uzależnieni od pomocy i zmuszeni do wysiedleń, co pozostali cywile. Poza tym od tygodnia przez granicę nie dociera do nas żadna pomoc – mówi rozmówczyni DGP, podkreślając, że przedstawiciele sektora humanitarnego spodziewali się, że Izrael rozpocznie inwazję na Rafah dopiero po otwarciu amerykańskiego pomostu.
Kto zajmie się więc transportem i dystrybucją pomocy dla Palestyńczyków?
Wczoraj w DGP pisaliśmy, że do obsługi mogą zostać zatrudnione prywatne firmy ochroniarskie, często składające się z byłych amerykańskich żołnierzy. Osoba zaznajomiona z tematem mówi DGP, że istnieje też drugi scenariusz, w którym obsługą pomostu zajmą się sami Izraelczycy. – W ciągu ostatnich kilku miesięcy do Izraela przylatywali amerykańscy żołnierze, którzy szkolili izraelskie wojska w zakresie korzystania z portu – słyszymy. Siły Obronne Izraela (IDF) odmówiły nam komentarza w tej sprawie.
Pomoc jest niezbędna, bo sytuacja w Strefie Gazy się zaostrza.
Mieszkańcy Rafah otrzymali w poniedziałek kolejne nakazy ewakuacji.
Szacuje się, że od ubiegłego tygodnia z położonej na granicy z Egiptem miejscowości uciekło ok. 350 tys. Palestyńczyków. Izraelska armia kontynuuje również działania na północy enklawy. Izraelskie czołgi wdarły się wczoraj do Dżabalii, zmuszając część przebywających tam Palestyńczyków do ucieczki. Z informacji podawanych przez stronę palestyńską wynika, że w nocnym ataku na Dżabalię zmarło ok. 20 osób.
Izrael twierdzi, że wkroczenie wojsk było niezbędne, bo Hamas zaczął odbudowywać swoje zdolności po zakończeniu ofensywy lądowej na tym terytorium.
Amiad Cohen, szef kontrowersyjnej prawicowej organizacji Tikvah Fund i bliski doradca premiera Binjamina Netanjahu, mówi DGP, że Izrael „musi zniszczyć całą Strefę Gazy, aby zrujnować Hamas”. – Zachód, za pośrednictwem tych wszystkich raportów o rzekomych zbrodniach Izraela, powstrzymywał nas od zniszczenia Hamasu już wiele lat temu, kiedy Hamas był słaby. Gdybyśmy zaatakowali tę bojówkę dekadę temu, moglibyśmy zapobiec wszystkiemu, co dzieje się tam teraz – przekonuje. ©℗