Gdyby w 1989 r. świat oplatał już internet – ze szczególnym uwzględnieniem mediów społecznościowych – opinie o organizatorach 200. rocznicy Wielkiej Rewolucji Francuskiej byłyby podobne do tych, jakie dziś można przeczytać o osobach odpowiedzialnych za najbliższe igrzyska, które zaczną się w Paryżu 26 lipca. Wtedy jednak uwagi wyrażano raczej w kawiarniach i mimo wszystko się mitygowano. Ale spory były.
Jak wtedy, kiedy ogłoszono, że podczas głównych obchodów Marsyliankę zaśpiewa Jessye Norman – wprawdzie wielka śpiewaczka (tego nikt nie kwestionował), lecz Amerykanka, co dla sporej części Francuzów było dotkliwym policzkiem. A do tego czarna. – Jessye była głęboko zraniona atakami, jakie w nią wymierzono, ale my otoczyliśmy ją naszą miłością – wspominał po latach Jack Lang, ówczesny minister kultury. – W naszych oczach była ona symbolem tej uniwersalności Francji, którą chcieliśmy celebrować w obecności głów państw i stacji telewizyjnych z całego świata. Była szczęśliwa, że została wybrana na ucieleśnienie wolności, i tego wieczoru Francja pokazała swoje hojne oblicze, otwarte na wszystkie kultury świata – mówił AFP.
Jej występ obejrzało 800 mln ludzi na całym świecie. Nad Sekwaną do dziś się go wspomina. Jessye śpiewająca Marsyliankę jakby w zwolnionym tempie rzeczywiście elektryzowała – i nie chodziło tylko o wielki głos. Postawna, majestatyczna czarna kobieta odziana w trójkolorową szatę stała się na te kilka minut najprawdziwszą Marianną uosabiającą trzy najważniejsze cnoty Republiki – wolność, równość, braterstwo. A do tego dodała jeszcze coś od siebie – godność, której nie pozwoliła sobie odebrać.
No, ale wtedy nie było X, Reddita, Facebooka, TikToka i innych. Dziś są, a ich użytkownicy się nie krępują. Kiedy więc w połowie marca pojawił się pomysł – nie bardzo wiadomo czyj, choć tygodnik „L’Express” przypisał go samemu prezydentowi – żeby podczas ceremonii otwarcia igrzysk na brzegu Sekwany wystąpiła Aya Nakamura, nie powściągali emocji ani słów.
W poniedziałek, 11 marca, młodzi ludzie z prawicowego „kolektywu tożsamościowego” Les Natifs zapozowali do zdjęć z transparentem, na którym widniał napis: „Nie da rady, Aya, to jest Paryż, a nie targ w Bamako”. Zdjęcie obiegło sieć i nagle sprawa, kto powinien występować na ceremonii, a kto nie, stała się tematem narodowej debaty z udziałem polityków, publicystów i oczywiście internetowego „głosu ludu”. Marion Maréchal-Le Pen, dziś poza parlamentem, ale wciąż słyszalna na skrajnej prawicy, stwierdziła: „Francuzi nie chcą, aby w oczach świata reprezentowała ich piosenkarka, której styl inspirowany jest «kapturami» (chodzi o bluzy z kapturami – red.) i Afryką. To polityczne posunięcie Emmanuela Macrona, który chce powiedzieć światu, że oblicze Francji jest wielokulturowe, a my nie jesteśmy już narodem o chrześcijańskich korzeniach i europejskiej kulturze” – oznajmiła w radiu Europe 1. Także według Rokhayi Diallo, dziennikarki i działaczki antyrasistowskiej, „polemika dotyczy tego, kto zostanie twarzą Francji”. Tyle że ona interpretuje to z drugiej strony: „Nie po raz pierwszy widzimy, jak osoby kolorowe są mianowane lub wybierane do reprezentowania Francji i stają się celem rasistowskich reakcji”.
Nowa Piaf? Niekoniecznie
O co ten hałas? Aya Nakamura (właściwie Aya Danioko) urodziła się w Mali. Była niemowlęciem, kiedy jej rodzina wyemigrowała do Francji i osiadła w Aulnay-sous-Bois, przemysłowym przedmieściu Paryża. Ojciec znalazł pracę w fabryce aut, matka zajmowała się domem i niewielką „tradycyjną praktyką znachorską”. Zależało jej, by przekazać córkom malijskie tradycje. Ale Aya miała inne zainteresowania. Pociągały ją moda (dostała się na studia projektanckie, które szybko porzuciła) i muzyka R’n’B. Jako 19-latka postanowiła spróbować szczęścia. Pierwsze piosenki opublikowała w sieciach społecznościowych. „Karma” „J’ai mal” („Boli mnie”) się spodobały. Na tyle, że zwróciły uwagę branży muzycznej i dla Ayi zaczęli komponować profesjonaliści. I tak np. „Brisé” („Złamany”) Christophera Ghendy – na platformie YouTube od czerwca 2015 r. – ma dziś ponad 29 mln wyświetleń.
W 2016 r. Aya podpisała kontrakt płytowy, ale dopiero drugi krążek („Nakamura”) przyniósł jej prawdziwą popularność. Singiel „Djaja” stał się najgorętszym hitem lata 2018 r. Od tego momentu Aya święci tryumf za tryumfem, dostaje regularnie NRJ Music Awards, sprzedaje płyty i gromadzi komplety na koncertach. Choć pewnie młodzi z Les Natifs na nich nie bywają. O starszych odbiorcach Nakamura raczej nie ma co marzyć. I pewnie tego nie robi – wie, kto jest jej grupą docelową: po pierwsze jej pokolenie (ma 28 lat) i młodsi, po drugie – raczej słuchacze „upopowionego” rapu (bliżej popu niż rapu). Nie miłośnicy miłych piosenek o miłości. I na pewno nie językowi puryści.
O czym śpiewa Aya? I w jakim języku? Trudno o pewność, choć pierwszą nagrodę zdobyła w kategorii nadzieja piosenki francuskojęzycznej. Tekst hitowego „Djadjy” brzmi mniej więcej tak: „Hello staruszku, ale qué pasa? / Słyszę okropne ploty o sobie / Myślisz, że za tobą latam? (Oh yeah, yeah, yeah) / Co z tobą nie tak”. A refren: „Oh, Djadja, nie da rady, Djadja / Nie jestem twoją dziwką, tu dead ça (proszę wybaczyć, nie podejmuję się przełożenia ostatniego wersu, nie kształcono mnie we franglais, według internetowego tłumacza to znaczy „umarłeś to”, choć wątpię).
Francuski jest mocno… umowny, ale najwyraźniej dla grupy docelowej całkowicie zrozumiały. Głos Ayi – zapewne alt o dość przyjemnej barwie (zapewne, bo nagrania są celowo przesterowane i trudno stwierdzić, co jest głosem, a co efektem obróbki). Styl popularny, wizerunek dość wulgarny, choć u mniejszych gwiazdek bywa z tym gorzej. Aya gra dziewczynę z blokowiska, której się udało, czyli samą siebie, tylko dużo bardziej. Konsekwentnie – i taką kocha ją jej publiczność.
– Piosenki Nakamury pulsują kobiecą siłą i seksualnością. Jej teksty zaprawione slangiem są mieszanką języków francuskiego, arabskiego, angielskiego i Afryki Zachodniej. Nie jest to muzyczny koktajl, który każdemu przypadnie do gustu. Pewien skrajnie prawicowy polityk nazwał jej teksty formą językowego Wielkiego Zastąpienia, odnosząc się do teorii spiskowej mówiącej, że ludzie kolorowi mają zastąpić białą populację – tłumaczy amerykańska dziennikarka Eleanor Beardsley w jednym z podcastów.
Atak na pochodzenie Ayi Nakamury był najgłupszym, co można było zrobić, a w każdym razie kontrproduktywnym. Natychmiast zmobilizował przeciwników prawicy – nie tylko na lewicy, także w centrum. Wszystkich, którym zależy na wizerunku Francji poprawnej politycznie. Skądinąd także wywodząca się z prawicy minister kultury Rachida Dati (a minister sprawiedliwości w rządzie Nicolasa Sarkozy’ego) natychmiast oświadczyła, że „mamy do czynienia z czystym rasizmem”. I dodała, że „można nie lubić czyjejś muzyki, ale atakować kogoś pod pretekstem ceremonii otwarcia igrzysk to coś nieakceptowalnego”. Być może jako była minister sprawiedliwości (jest prawniczką, jej nominacja na szefową resortu kultury była zaskakująca) dorzuciła, że „to już nie jest korzystanie z wolności wypowiedzi, tylko podstawa do postawienia zarzutów”. Zarzutów na razie jednak nikomu nie postawiono.
Dati w całej sprawie rozpoznaje własną sytuację. – Tak jest z ludźmi ze środowisk imigracyjnych, którzy podejmują się wysokich obowiązków – to nigdy się nie podoba. Byłam ministrem sprawiedliwości, nie podobało się. Byłam sędzią, nie podobało się. Jestem ministrem kultury, też się nie podoba – skorzystała z okazji, by się poskarżyć.
Emmanuel Macron tłumaczył, że ceremonia otwarcia powinna „odzwierciedlać Francję w jej różnorodności, wpływach, całej sztuce i doskonałości”. I przypomniał, że Aya Nakamura jest „najchętniej odtwarzaną artystką francuskojęzyczną i przemawia do wielu rodaków”. Dorzucił jednak, że decyzja o udziale piosenkarki w ceremonii należy do organizatorów i że „nie jest on dyrektorem artystycznym”. Komentowano te słowa w duchu – teraz nie odpuszczą, sprawa jest przesądzona.
Głos zabrała również jedna ze spadkobierczyń Edith Piaf. Piosenkę wielkiej francuskiej diwy (najprawdopodobniej „Hymn do miłości”) ma wykonać Aya. – Oczywiście, że się zgodziłam, wspaniale jest otwierać igrzyska olimpijskie w Paryżu z Edith. Bardzo mnie to porusza. Z tego, co mi powiedziano, zaśpiewa Aya Nakamura, i to prezydent ją wybrał – stwierdziła. I dodała, że artystki nie zna i nie słyszała, ale akceptuje.
Sama Nakamura odpowiedziała krytykom na platformie X: „Możecie być rasistami, ale nie głuchymi”. I dodała:
„Boli was, że stałam się tematem nr 1”. Widzi zresztą sporo podobieństw między sobą i Piaf: obie niezrozumiane, obie na początku drogi twórczej odrzucane przez część społeczeństwa. Napisała do fanów: „Mam wrażenie, że przedstawiłam Wam Edith Piaf, że ona odrodziła się we mnie. Czy reszta nas lubi, czy nie, to ich sprawa”.
Komentarze nie pozostawiają wątpliwości. Najlepszy: „Lubię cię, Aya, ale nigdy już nie porównuj się do Piaf”. Mnie najbardziej spodobał się inny, autorstwa @runentreprise: „Uwielbiam rozumowanie tych, którzy mówią, że Aya jest symbolem, muzycznym odniesieniem, ponieważ słuchają jej miliony ludzi, którzy kochają jej muzykę… Idąc tym torem myślenia, możemy stwierdzić, że MacDo jest symbolem kulinarnym i punktem odniesienia dla francuskiej gastronomii, ponieważ miliony ludzi tam jada i to uwielbia”.
Nie ma większych problemów?
Narodowa dyskusja o Ayi Nakamurze długo przykrywała inne problemy, z którymi mierzą się organizatorzy igrzysk. Pierwszy – jeszcze nie najpoważniejszy – to stan wody w Sekwanie. To w niej ma się odbyć część pływacka triathlonu, a organizacje ekologiczne alarmują, że kąpiel zagraża zdrowiu. „Pomimo wysiłków standardy francuskiego ustawodawstwa i właściwych federacji są dalekie od przestrzegania, co rodzi pytania o zdrowie publiczne” – piszą działacze stowarzyszenia Surfrider w liście otwartym do organizatorów igrzysk. W pobranych przez nich i zbadanych w certyfikowanym laboratorium 14 próbkach wody stwierdzono obecność groźnych bakterii „pochodzenia jelitowego”, w szczególności pałeczki E.coli i enterokoków, które mogą powodować posocznicę i infekcje dróg moczowych oraz jamy brzusznej. „Niestety, żadna z tych próbek nie wykazała zadowalającej jakości wody” – piszą działacze i pytają organizatorów o możliwości opracowania planu B dla wydarzeń olimpijskich i paraolimpijskich.
Władze odpowiadają, że po pierwsze nie jest tak źle, a po drugie do lipca będzie jeszcze lepiej. Jak zapowiedziała mer Paryża Anne Hidalgo (z poparciem prezydenta Macrona), do przyszłego roku rzeka ma spełniać wszystkie wymogi, by można się było w niej kąpać nawet bez specjalnych okazji. Na razie stan wód będzie monitorowany. Merostwo stolicy podaje, że według testów z zeszłego lata pływanie w Sekwanie było możliwe średnio przez siedem dni na dziesięć, a teraz nie powinno być gorzej. Zresztą obecność bakterii fekalnych jest normalna – chodzi o ich stężenie w wodzie. Nie wszystkich to uspokaja. Surfrider odpowiada: „Zdrowie jest cenne w każdych okolicznościach, ale szczególnie wtedy, gdy jesteśmy sportowcami realizującymi tak wielkie marzenie jak zostanie mistrzem olimpijskim”.
Wielkim kłopotem mogą się okazać ewentualne większe opady w czasie igrzysk. Kanały burzowe są przeciążone – w przypadkach ulew nadmiar wody odprowadza się wprost do rzeki. Zdarzyło się tak choćby latem 2023 r. – akurat w czasie, gdy miały zostać przeprowadzone testy instalacji przed wydarzeniami olimpijskimi.
Problematyczny pozostaje transport w stolicy – już zakorkowanej i momentami całkowicie niedrożnej. A na samą ceremonię otwarcia ma przybyć 300 tys. ludzi (przez cały okres igrzysk organizatorzy spodziewają się po 150 tys. widzów dziennie).
Warto przy tym pamiętać, że choć wioska olimpijska i Stadion Narodowy są poza samym Paryżem, duża część zawodów będzie rozgrywana w centrum miasta. Dla mieszkańców i turystów opracowano więc interaktywną i aktualizowaną na bieżąco mapę, na której można będzie sprawdzić trasy, które będą wykorzystywane podczas igrzysk, zakazy wjazdu dla zmotoryzowanych, alternatywne trasy i sposoby poruszania się (rowerem, pieszo, autobusem itp.).
„Przewiduj rozgrywki” – zachęca specjalna kampania Ministerstwa Transportu pod nazwą „Plan B”. Plakaty przedstawiają trzydziestolatka na rowerze, kobietę pracującą z domu, kilka osób korzystających z jednego auta. Cel: przekonanie mieszkańców, by w jak największym stopniu pozostawili transport publiczny obcokrajowcom, czyli dokładnie przeciwnie, niż brzmi apel na co dzień. Jak obcokrajowcy poradzą sobie z poruszaniem się – zwłaszcza po starych stacjach metra – trudno mi sobie wyobrazić. Co zaś do niepełnosprawnych, to w wielu miejscach będzie to wyzwanie niemożliwe do zrealizowania (stacje są pełne wąskich przesmyków i schodów – nie wszędzie udało się zamontować udogodnienia dla wózków). Jest też obawa – niebezpodstawna – że czas igrzysk wykorzystają związki zawodowe pracowników transportu. Strajk już zapowiedzieli kontrolerzy linii podmiejskich.
Przepraszam, czy tu biją?
I najważniejsze pytanie – o bezpieczeństwo. Paryż – jak każda metropolia, zwłaszcza popularna wśród turystów – jest rajem dla złodziei. Bywał też – i bez igrzysk – celem terrorystów. Teraz, przy tak wielkim zagęszczeniu ludzi i spektakularności ewentualnego ataku, będzie idealnym celem.
Jak twierdzi tygodnik „Marianne”, od jesieni 2023 r. we Francji znów jest wysokie ryzyko ataku terrorystycznego. Źródło w służbach wywiadowczych informuje, że w czasie igrzysk atak mógłby się odbyć nie w czasie głównych ceremonii, gdy wszystkie siły będą na miejscu, lecz podczas zawodów. Zagrożenie ma pochodzić przede wszystkim z Kaukazu Północnego, Rosji, także z Azji Środkowej. Dodaje, że francuskie służby wywiadowcze utrzymują kontakty z rosyjskimi odpowiednikami – pomimo zamrożenia stosunków dyplomatycznych.
Atak może być też cybernetyczny. Jak podaje Komitet Organizacyjny Igrzysk Olimpijskich (COJO), normalny poziom ryzyka – i tak wysoki – należy pomnożyć przez 10. Rozważane są np. scenariusze zdalnego wyłączenia oświetlenia na stadionie, co zagrażałoby bezpieczeństwu kibiców oraz sportowców. Ale Franz Regul, dyrektor odpowiedzialny za bezpieczeństwo i systemy informatyczne COJO, uważa, że jest większe ryzyko, kiedy oczy całego świata będą skierowane w jedno miejsce – czyli np. na ceremonię otwarcia lub zamknięcia – niż kiedy jednocześnie będą transmitowane zawody w 10 dyscyplinach. I stawia na „podmioty państwowe”. Jak dodaje François Deruty, dyrektor operacyjny zajmującej się cyberbezpieczeństwem firmy Sekoia.io, zleceniodawcą cyberataku – mimo że grupy hakerów chętnie nazywają się niezależnymi – może być Rosja.
To zapewne dobrze, że o konkretnych rozwiązaniach tego typu problemów władze nie dyskutują publicznie – nie powinni ich znać ewentualni agresorzy. Jest też jednak cały „środek spektrum” – między atakiem terrorystów a zwykłymi dolegliwymi, ale niezbyt groźnymi zjawiskami jak działalność kieszonkowców. O nim przypomina np. dramatyczny w skutkach sposób zarządzania w czasie finału Ligi Mistrzów 28 maja 2022 r.
Problemami były zatory w wyjściach ze stacji transportu publicznego, popełniano błędy w kierowaniu ludzi we właściwe miejsca, zaś podwójne sprawdzanie biletów całkowicie zatamowało przejścia na stadion. Kiedy tłum już był zdezorientowany i wściekły, zagrodzono wyjścia, którymi można by rozładować część skupiska. Zamieszanie zwiększyła szacowana na 300–400 osób grupa wykorzystujących sytuację w celu drobnych kradzieży. Jak stwierdza raport po zajściach, „działania mające na celu przywrócenie porządku były niekiedy prowadzone także wobec osób niepowodujących zamieszania, a w niektórych przypadkach w sposób nieproporcjonalny”. Zatrzymano wtedy 105 osób. Nie wiadomo dokładnie, ile potrzebowało pomocy medycznej, ale szpitale całą noc przyjmowały poszkodowanych – głównie w wyniku użycia gazu łzawiącego i poturbowanych przez odpowiedzialnych za bezpieczeństwo oraz stratowanych.
Meczu pilnowało wówczas 7 tys. funkcjonariuszy różnych służb. „Jest to niezwykle poważny sygnał ostrzegawczy. Dziś władze publiczne, Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Komenda Główna Policji muszą dokonać przeglądu swojego podejścia do kibiców. W przeciwnym razie ryzykujemy powtórkę w całości lub części tego, co widzieliśmy wokół Stade de France. Brakuje nam kultury przejrzystości i odpowiedzialności – komentował Ronan Evain, dyrektor stowarzyszenia Football Supporters Europe, rok po zajściach.
Wszyscy mają nadzieję, że takie sceny się nie powtórzą. Pewności nie może mieć nikt, zwłaszcza że minister spraw wewnętrznych Gérald Darmanin przerzucał odpowiedzialność na „niesubordynowanych kibiców”. Nawet gdyby to oni byli odpowiedzialni, podobnych będzie w lipcu i sierpniu zapewne bardzo wielu.
W opublikowanym jeszcze w 2023 r. sprawozdaniu Trybunał Obrachunkowy podkreślał, że jest jeszcze sporo wyzwań, jakim należy sprostać, aby pomyślnie zorganizować igrzyska. „Wdrożenie systemów bezpieczeństwa publicznego i ochrony zdrowia wymaga mobilizacji w Île-de-France zasobów ludzkich i materialnych znacznie przekraczających możliwości obecne w tym regionie, a nawet, w odniesieniu do bezpieczeństwa prywatnego, przekraczające możliwości obecne na terytorium kraju” – ostrzegali autorzy.
Po co nam to było?
Według ankiety zrealizowanej przez Ipsos i opublikowanej w „La Tribune Dimanche” z 14 kwietnia igrzyskami jest zainteresowanych 53 proc. Francuzów. To o 8 pkt proc. mniej niż sześć miesięcy temu. Połowa badanych obawia się, czy kraj jest zdolny dobrze zorganizować imprezę. Ponad 50 proc. obawia się klasycznych ataków terrorystycznych i cyberataków.
15 kwietnia specjalnego wywiadu na temat igrzysk udzielił prezydent. Emmanuel Macron uspokajał obywateli na antenie BMF TV i próbował natchnąć ich optymizmem. Po pierwsze, co do ceremonii otwarcia, to istnieją już plany B i C. Gdyby nie dało się jej przeprowadzić nad Sekwaną, bo uznano by to za zbyt ryzykowne, jest przygotowywana wersja „ograniczona np. do Trocadero, a w razie potrzeby po prostu na Stadionie Narodowym” – tłumaczył.
Wyjaśnił, że samego otwarcia igrzysk będzie strzegło 30 tys. policjantów, a w całym mieście 26 lipca na ulicach będzie 45 tys. funkcjonariuszy.
Prezydent obiecał też, że do lipca Sekwana będzie się nadawała do pływania. A przy okazji przeciął spekulacje, czy Aya Nakamura wystąpi na otwarciu igrzysk. Wystąpi. W towarzystwie dużego grona artystów z Francji i całego świata. ©Ⓟ
Igrzyskami jest zainteresowanych 53 proc. Francuzów. Połowa obawia się, czy kraj jest zdolny dobrze zorganizować imprezę