Przed lipcowym szczytem w Waszyngtonie państwa Sojuszu rozważają powołanie specjalnego funduszu finansującego zakupy broni i sprzętu dla Ukrainy

Państwa Sojuszu Północnoatlantyckiego przygotowują plany awaryjne na wypadek powrotu do władzy Donalda Trumpa. Na kolejną amerykańską kadencję prezydencką przypadnie newralgiczny dla NATO okres. Mowa nie tylko o wojnie rosyjsko-ukraińskiej, lecz także o zaostrzających się relacjach Izraela z państwami regionu. Oprócz sceptycznego wobec dalszego wspierania Kijowa Trumpa, także w Europie rośnie poparcie dla ugrupowań nieprzychylnych Ukrainie.

Zgodnie z pomysłami ustępującego sekretarza generalnego Jensa Stoltenberga Sojusz w najbliższych latach ma być lepiej przygotowany na zagrożenie ze strony Rosji. Rozmowy na ten temat, rozpoczęte wczoraj przez szefów dyplomacji państw NATO, będą dzisiaj kontynuowane. Największe emocje budzi propozycja Stoltenberga utworzenia specjalnego, wartego 100 mld dol. funduszu dla Kijowa. Miałby on funkcjonować przez pięć lat, co sugeruje, że jest on szykowany na wypadek wstrzymania lub radykalnego ograniczenia wsparcia dla Ukrainy przez Trumpa. Amerykanie mieliby wpłacić tylko 18 mld dol., co oznacza, że 82 mld dol. musieliby znaleźć pozostali sojusznicy. Finalnie 32 członków Sojuszu wnosiłoby do funduszu środki w takiej proporcji, w jakiej finansują obecny wspólny budżet, kształtowany na podstawie PKB.

Pakietowi finansowemu na zakupy zbrojeniowe dla Kijowa ma towarzyszyć stopniowe przenoszenie koordynacji dostaw broni do Ukrainy. Obecnie zarządzają nimi USA w ramach formatu Ramstein, co NATO chciałoby wziąć na siebie. Dotychczas pomysł bywał postrzegany przez niektóre państwa sojusznicze jako niepotrzebne prowokowanie Rosji, ale dziś w Brukseli nie budzi już większych kontrowersji. Pomysł zdecydowanie wsparła Warszawa. – Popieramy wysiłki sekretarza generalnego NATO na rzecz Ukrainy, zarówno jeśli chodzi o ustanowienie misji, żeby wykorzystać zdolności sztabowe i szkoleniowe Sojuszu, jak i jeśli chodzi o wsparcie finansowe i wojskowe dla Ukrainy – mówił wczoraj minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski.

W niektórych innych krajach Unii Europejskiej wizja kolejnego funduszu z obowiązkowymi wpłatami wyliczanymi na podstawie PKB budzi jednak opory. Do zamknięcia tego wydania DGP żadna ze stolic nie zaoponowała wprost przeciwko pomysłowi. W Brukseli równolegle prowadzone są jednak konsultacje na temat innego zapowiedzianego instrumentu, który miałby wspierać przemysł zbrojeniowy. Niemcy chcą oprzeć rozwój europejskiej zbrojeniówki na krajowych dotacjach, za to Francja, z poparciem Estonii i Polski, zabiega o utworzenie równie dużego, bo wartego 100 mld euro funduszu dla tego sektora. Wątpliwe, by największe unijne gospodarki zgodziły się na pięcioletnie zobowiązania do sfinansowania dwóch tak pokaźnych narzędzi. Ostateczne decyzje w sprawie funduszu NATO oraz ewentualnego przeniesienia ciężaru koordynacji dozbrajania Ukrainy zapadną podczas lipcowego szczytu Sojuszu w Waszyngtonie.

Alianci są też coraz bliżej decyzji w sprawie sukcesji po Stoltenbergu, który i tak przedłużył swoją kadencję z uwagi na rozpoczętą przez Kreml inwazję na Ukrainę. Jego najbardziej prawdopodobny następca, ustępujący premier Holandii Mark Rutte, de facto nie ma już dziś kontrkandydatów. Choć media pisały o możliwości objęcia tej funkcji przez szefową estońskiego rządu Kaję Kallas, ta publicznie poparła Ruttego po serii primaaprilisowych żartów o jej poparciu przez największe kraje. W wyścigu o fotel następcy Stoltenberga byli jeszcze szef MSZ Łotwy Krišjānis Kariņš, który podał się niedawno do dymisji w wyniku skandalu z nadużywaniem lotów służbowych, i prezydent Rumunii Klaus Iohannis, wielokrotnie przedstawiany jako kandydat regionu na różne stanowiska międzynarodowe.

Większość krajów UE poparła jednak kandydaturę Ruttego, choć niewiele z nich deklaruje to publicznie. Przed rozpoczęciem rozmów Sikorski pozytywnie wyrażał się o Holendrze, choć podkreślał niedostateczną reprezentację Europy Środkowej i Wschodniej w organizacjach międzynarodowych. – Lubimy Ruttego, ale uważamy, że nasz region jest niewystarczająco reprezentowany zarówno w Sojuszu, jak i w UE i systemie oenzetowskim. Będziemy zabiegać o kandydatów z naszego regionu na wysokie stanowiska we wszystkich trzech organizacjach – mówił. W miniony weekend z kolei Turcja przedstawiła warunki poparcia Ruttego, domagając się większego uwzględniania interesów państw pozaunijnych w kształtowaniu polityki NATO. Holenderskiej ofercie sprzeciwiają się jeszcze Słowacja i Węgry, które wsparły Iohannisa. ©℗