Łukaszenka zdziesiątkował wiernych sobie deputowanych. Tymczasem opozycja nie zdołała przeprowadzić alternatywnych wyborów parlamentarnych, nad którymi pracowała od półtora roku.

Alaksandr Łukaszenka kończy reset systemu władzy, rozpoczęty po stłumieniu protestów w 2020 r. W warunkach bezprecedensowych represji w niedzielę przeprowadził wybory parlamentarne. Większość mandatów wzięli kandydaci nowo powołanej partii władzy i prorządowi bezpartyjni. Waszyngton i inne zachodnie stolice potępiły głosowanie, nazywając je farsą. Opozycja, w większości przebywająca w więzieniach i na emigracji, po raz pierwszy w ogóle nie została dopuszczona do wyborów, a antyłukaszenkowskie partie zostały w 2023 r. wyrejestrowane. Ośrodek Swiatłany Cichanouskiej planował przeprowadzić przez internet równoległe wybory do własnego parlamentu, ale nie zdążył z ich organizacją. W efekcie Rada Koordynacyjna ma zostać wybrana 25 maja.

Na czele białoruskiego parlamentu zwolennik opcji prorosyjskiej

Biała Ruś istniała jako reżimowe stowarzyszenie od 2007 r. i w takim charakterze pomagała organizować wiece rządowym kandydatom w poprzednich wyborach parlamentarnych. Jak wówczas pisaliśmy, struktura została zorganizowana tak, by w dogodnym momencie przekształcić się w pełnoprawną partię władzy. I tak też się stało w 2023 r. Na czele stanął szerzej nieznany doktor filozofii Aleh Ramanau, zwolennik opcji radykalnie prorosyjskiej. W niedzielę Białej Rusi przypadło 51 miejsc w 110-osobowej Izbie Reprezentantów, izbie niższej nieuznawanego przez Zachód parlamentu. 40 mandatów dostali prołukaszenkowscy bezpartyjni, którzy dotychczas stanowili większość posłów (w minionej kadencji zajmowali 89 miejsc). Pozostałymi miejscami podzieliły się ugrupowania satelickie: Republikańska Partia Pracy i Sprawiedliwości, Komunistyczna Partia Białorusi oraz Liberalno-Demokratyczna Partia Białorusi.

82 proc. dotychczasowych posłów straciło mandaty, co politolog Siarhiej Czały tłumaczył na YouTubie „traumą porażki z 2020 r.”, a Łukaszenka – konieczną rotacją władzy. Kampania, obfitująca w antyzachodnią retorykę, była symboliczna. Partie polityczne zobowiązano w zeszłym roku do ponownej rejestracji pod zaostrzonymi wymogami. Większość zarejestrowanych ugrupowań tego sita nie przeszła; z 16 partii pozostały cztery, które prześcigają się w pochwałach Łukaszenki i krytyce czyhającego jakoby na białoruską suwerenność Zachodu. Po 2020 r. większość liderów opozycji znalazła się na emigracji lub w więzieniu. Cichanouska, prawdopodobna zwyciężczyni wyborów prezydenckich z 2020 r., stara się koordynować działania przeciwników Łukaszenki z Wilna. Zdelegalizowana Wiosna uwięzionego noblisty Alesia Bialackiego wymienia 1412 więźniów politycznych, ale realna liczba jest kilkukrotnie większa. Niektórzy oskarżeni nie chcą trafić na listę politycznych, ponieważ obawiają się, że wpłynie to negatywnie na ich losy za kratkami.

Wybory na Białorusi bez obserwatorów

Zachodnie organizacje nie zostały dopuszczone do obserwacji wyborów, a rolę przedstawicieli Zachodu odgrywali działacze znani z przychylności wobec Łukaszenki. Wśród nich był Krzysztof Tołwiński, były wiceminister skarbu w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, a także dwóch bułgarskich posłów z ultranacjonalistycznego Odrodzenia i radny Berlina z Alternatywy dla Niemiec. Mińsk przyjął za to misję Wspólnoty Niepodległych Państw, która tradycyjnie „nie wykryła poważnych nieprawidłowości”. Podczas spotkania z jej szefem Siergiejem Lebiediewem, sekretarzem generalnym WNP i byłym dyrektorem Służby Wywiadu Zewnętrznego Rosji, Łukaszenka cieszył się z kampanii. – Władzę popiera ponad 87 proc. ludności. Jest niewielka liczba tych, którzy się wahają – mówił rządzący od 1994 r. Łukaszenka, przy okazji zapowiadając na 2025 r. własną reelekcję. W 2030 r., po upływie kolejnej kadencji, Łukaszenka będzie miał 76 lat. – Nigdy nie było u nas takiej frekwencji. Nie oczekiwałem tego – komentował niedzielne głosowanie.

W praktyce nawet oficjalne dane mówią, że frekwencja była najniższa w tym stuleciu i osiągnęła 73 proc. W rzeczywistości była ona zapewne jeszcze niższa. Opozycja wzywała do bojkotu, słusznie wskazując na bezalternatywność i fasadowość „bezwyborów”. – 25 lutego nie będzie żadnego wyboru. Na listach nie będzie tych, którzy proponują realne zmiany. Reżim dopuścił do wyborów wierne sobie marionetki – wskazywała Cichanouska. – Nie uczestniczcie w tej bezsensownej farsie. Spędźcie dzień z korzyścią dla siebie, a nie dla reżimu – dodawała. Jej wystąpienie wyemitowano na 2000 ulicznych ekranach na terenie Białorusi. Zhakowali je byli milicjanci ze stowarzyszenia Belpol, którzy po 2020 r. przeszli na stronę opozycji. Wczoraj milicja zatrzymała co najmniej kilku pracowników spółki Lehijon-104, operatora interaktywnych billboardów.

Cyberatak jedynym sukcesem opozycji

Cyberatak okazał się jedynym sukcesem opozycji. Z braku możliwości wzięcia udziału w kampanii demokraci wykreowali za pomocą sztucznej inteligencji wirtualnego kandydata Jaśkę Haspadara, nawiązującego imieniem do pseudonimu Konstantego Kalinowskiego, dowódcy powstania styczniowego w byłym Wielkim Księstwie Litewskim. Miał on promować opozycyjną agendę w sieci, ale nie przebił się do szerszej świadomości. Na panewce spaliły też bardziej ambitne plany w postaci równoległego przeprowadzenia własnych wyborów do Rady Koordynacyjnej, protoparlamentu powołanego w 2020 r. z przedstawicieli różnych środowisk antyłukaszenkowskich. Ze względu na spory wewnętrzne i problemy organizacyjne wybory online, przygotowywane od 2022 r., zostały przełożone. Jeśli się odbędą – a do rostrzygnięcia pozostaje wiele kwestii technicznych – będzie to drugi przykład powszechnego głosowania do organu władzy na uchodźstwie po wyborach do emigracyjnego parlamentu Tybetu. ©℗