Reakcja większości Francuzów na skandal z Gérardem Depardieu w roli głównej pokazuje, jak wiele się zmieniło w mentalności. Ale nie wszystkich.

Na takie osoby jak Gérard Depardieu Francuzi mają określenie „le monstre sacré” (święty potwór). Ktoś przerażająco dobry w swojej dziedzinie (najbliżej w języku polskim jest chyba „aktorskie zwierzę”, choć we francuszczyźnie nie chodzi tylko o aktorów, nawet jeśli ich nazwiska – Belmondo, Bardot, Signoret czy Moreau – najczęściej się z tymi „bestiami” kojarzą). Ktoś tak wielki, że nikt nie odważa się go skrytykować, że wybacza się mu to, co innym nie uszłoby płazem. Depardieu był też nazywany dobrem narodowym, francuskim towarem eksportowym – jak sery pleśniowe i wino. I długo na tej pozycji pozostawał, choć akurat z patriotyzmem nie zawsze było u niego najlepiej. W 2012 r. wybrał „wygnanie” w Belgii, żeby uniknąć francuskich podatków. Potem dostał obywatelstwo rosyjskie. W 2014 r. – więc już po inwazji na Krym – deklarował nie tylko swoją miłość do Rosji, lecz także admirację dla jej przywódcy. „Jak nie czuć się bardziej Rosjaninem niż Francuzem, kiedy się ma we Francji takiego prezydenta jak teraz” – stwierdził na konferencji prasowej podczas Berlinale. I dorzucił: „Nie jestem tu, żeby uprawiać politykę, ale to prawda: mam wielki podziw dla Władimira Putina i tego, co robi”. Nie przeszkadzało to aktorowi wciąż dostawać propozycje. Po pierwsze, bo to naprawdę wielki aktor. Po drugie, bo jego nazwisko w czołówce zapewnia finansowanie filmu, a także jest gwarancją zwrotu z biletów. Choć może należałoby powiedzieć: było gwarancją. Teraz może być już inaczej.

Od lat nie jest też tajemnicą, że Depardieu jest – delikatnie mówiąc – nieobliczalny. Że prywatnie wciela się w rolę ogra, w której chętnie obsadzają go producenci i reżyserzy. Że jego rozdęte ego pochłania otoczenie jak czarna dziura. Nieważne, czy gra rolę pierwszoplanową, czy epizod, zagarnie cały film. Nieważne, czy pojawi się gdzieś zawodowo, czy prywatnie, ściągnie całą uwagę. Nieważne, czy będzie się go powściągać, czy mu przytakiwać, zrobi, co będzie chciał. Odda mocz w kabinie samolotu, otrze się o makijażystkę, pojedzie do Fidela Castro albo odwiedzi Koreę Północną. Jak we wrześniu 2018 r., kiedy aktor oraz pisarz i publicysta Yann Moix wybrali się do tego kraju, by nakręcić dokument z okazji 70. rocznicy reżimu. Depardieu nie jest dokumentalistą – był potrzebny, by ułatwić dostęp do przywódcy. To nazwisko robi swoje (możemy zakładać, że także Władimir Putin nie gościł aktora ze względu na swoją miłość do kina, lecz by „uświetnić swoje panowanie”). Film nigdy nie ujrzał jednak światła dziennego.

O jedno wideo za dużo

Dopiero teraz, gdy w programie „Complément d’enquête”, pokazanym 7 grudnia 2023 r. przez stację France 2, mogliśmy zobaczyć „ścinki” północno koreańskiego dokumentu, zrobił się szum.

Depardieu prezentuje w nich skrajnie seksistowskie oblicze. Opowiada np. swojej młodej tłumaczce, co by z nią zrobił. I czego oczekiwałby po niej. Pod prysznicem. Dziewczyna śmieje się z wyraźnym zażenowaniem, nie wie nawet, czy należy tłumaczyć słowa aktora do filmu. Depardieu dotyka miejsc intymnych innej młodej kobiety i domaga się, by zrobić mu w tej pozie zdjęcie. I tym podobne. Największy szok wywołało ujęcie ze szkółki jazdy konnej. Depardieu najpierw stwierdza, że kobiety uwielbiają jeździć, bo… łechtaczka ociera się o grzbiet wierzchowca. „Co za dziwki!” – dorzuca. A to dopiero wstęp. Na widok 10-latki na koniu mówi: „Jeśli zacznie galopować, będzie miała orgazm. Widzisz, ociera się”. I już do dziewczynki (miejmy nadzieję, że niemówiącej po francusku): „Dobrze, rób tak dalej!”. Wybucha śmiechem. Yann Moix (który w 2019 r. sam „wsławił się” wyznaniem, że jego zdaniem nie da się pożądać kobiety po pięćdziesiątce) tylko spuszcza oczy i śmieje się „dla towarzystwa”.

W internecie i w prasie zaczęła się bardzo emocjonalna dyskusja. Temat: czy to koniec „wielkiego Gérarda”? Czy „święta bestia” będzie już tylko „bestią”? Problem w tym, że on sam najwyraźniej nie widzi niczego szokującego w swoim zachowaniu. Wygłaszając swoje komentarze, miał pełną świadomość tego, że kamery są włączone. Może był przekonany, że i tym razem widzowie zobaczą tylko to, co można im pokazać (co o mało się nie sprawdziło)? Bo zachowuje się tak nie od wczoraj i do tej pory nie miał większych kłopotów.

Czy to będzie „o jedno wideo za dużo”, jak zatytułował swój tekst na ten temat dziennik „Aujourd'hui en France”?

Wszyscy wiedzieli

– Od dawna wiadomo, że ten skądinąd wielki aktor atakował seksualnie kobiety. Oczywiście nie Catherine Deneuve czy Fanny Ardant, bo one mogłyby się z nim zetrzeć jak równy z równym – mówiła w programie „C dans l'air” France 5 Raphaëlle Bacqué, reporterka „Le Monde”, która już wcześniej pisała o „obscenicznych, agresywnych i podłych” zachowaniach aktora. – Teraz tylko je zobaczyliśmy. On jednak nie zawsze był taki. To się nakręcało z wiekiem, alkoholem i władzą, jaką zdobywał w kinemato grafii. To, że jest wielkim aktorem, sprawiało, że w jego sprawie obowiązywała omerta.

Złamała ją w 2020 r. Charlotte Arnould, córka dobrych znajomych aktora, która chciała z nim zagrać. Nie spodziewała się ataku, przecież znała Depardieu od dawna. Poszła do jego mieszkania, w którym miała zostać zgwałcona (wyrok w sprawie karnej jeszcze nie zapadł). Ale były też inne doniesienia. Jak wielki raport ze śledztwa platformy Médiapart, który pojawił się w kwietniu 2023 r. A w nim oskarżenia domniemanych ofiar molestowania na planie filmów, w których aktor wystąpił od 2004 r.

„Dotykał moich bioder, pośladków… Wprost zaproponował mi wizytę w swojej garderobie, a kiedy się nie zgodziłam, wszystko zaczęło się powtarzać między ujęciami… Byłam jak skamieniała. A naprzeciwko stało jakieś 50 osób i nikt nic nie powiedział. A on był królem planu” – wspomina pracę na planie filmu „Disco” aktorka Hélène Darras.

Takich oskarżeń, czasem jeszcze poważniejszych, jest 13. Ze strony początkujących aktorek, makijażystek, statystek – kobiet, które w przemyśle filmowym mają najsłabszą pozycję i łatwo je zastąpić.

„Poczułam najpierw jedną, potem jego drugą rękę w majtkach. Zaprotestowałam. A on na to: «Myślałaś, że bez tego uda ci się w branży?». Wszyscy się śmiali” – opisuje swoje doświadczenia aktorka Sarah Brooks, która w serialu „Marsylia” wystąpiła (nawet trudno powiedzieć, że zagrała) jako „młoda blondynka”.

Nie zawsze dochodziło do wymuszonego kontaktu fizycznego. Bywało, że kończyło się na obscenicznych słowach. Czy to wystarcza, by zakwalifikować te czyny jako przestępstwa? – Plan filmowy to miejsce pracy i wszystkie opisywane przez kobiety słowa, aluzje, gesty wyczerpują znamiona molestowania – powiedziała na antenie France 5 mec. Isabelle Steyer. – Depardieu robił to w obecności osób trzecich. Gdyby one to zgłosiły, nie byłoby kolejnych przypadków. Chodzi o tego, który popełnia przestępstwo, lecz także o świadków, którzy nie reagują.

– Formuły „wszyscy wiedzieli” używa się często dość pochopnie, ale w przypadku Depardieu jest to moim zdaniem szczególnie na miejscu – mówiła dziennikarka śledcza Marine Turchi, autorka materiału Médiapart. – Kobiety alarmowały, zgłaszały zachowania niedopuszczalne w miejscu pracy.

Nie zgadza się na nazywanie go „potworem”, bo zdejmuje to odpowiedzialność z otoczenia. – Sprawa Depardieu mówi coś nie tylko o nim samym, lecz także o całym społeczeństwie. Jak zareagowaliśmy na te sygnały? Dziś zdajemy sobie sprawę, że część dowodów mieliśmy przed oczami. Na zdjęciach, na nagraniach, np. z planu „Uciekinierów” (filmu z 1986 r. – red.), kiedy siłą całował makijażystkę. Zapytałam wielu producentów i reżyserów, czy wiedzieli. Dziewięciu na dwudziestu w ogóle nie odpowiedziało, jedenastu stwierdziło, że nic nie widzieli, nic nie słyszeli. Czy naprawdę mogli nie wiedzieć przy takiej liczbie świadectw ofiar i bezpośrednich świadków?

Powiem wam moją prawdę

Depardieu w październiku opublikował w „Le Figaro” list na swoją obronę pt. „Wreszcie powiem wam moją prawdę”. Można go streścić drobnym wycinkiem: „Nigdy nie sądziłem, że kogoś krzywdzę, i proszę o wybaczenie, że zachowywałem się jak uczniak, który chce rozbawić klasę”.

Aktor twierdził, że nie wiedział, iż kobieta się nie zgadza. Jej sprzeciw intepretował jako grę. To znana forma obrony – to samo mówił np. działacz ekologiczny, a potem minister środowiska Nicolas Hulot, który swoich oskarżycieli pytał wprost, czy nie są sobie w stanie wyobrazić, że mógł po prostu kogoś poderwać. Albo Patrick Poivre d’Arvor, legendarny prezenter głównego wydania dziennika telewizyjnego. Obaj zostali oskarżeni o molestowanie i o gwałty na młodych kobietach, które podziwiały ich zawodowe osiągnięcia. Sami twierdzili, że chodziło o uwodzenie i seks. – W tych sprawach nie chodzi o erotyzm, tylko o władzę – i to w bardzo zhierarchizowanym środowisku, które nie wysyła sprawcy informacji zwrotnej, bo akceptuje z jego strony o wiele więcej – komentowała Raphaëlle Bacqué.

– Lekarze nie molestują lekarek, tylko personel albo pacjentki – wtórowała jej mec. Steyer. – Byłam pełnomocniczką licznych ofiar aktorów. Nigdy nie chodziło o urok czy jego brak, lecz o pokazanie, kto tu rządzi.

Gérard to Gérard

Tak naprawdę to jest właśnie Depardieu, którego znamy, tyle że dziś jego zachowania przestały być dla większości akceptowalne. W latach 80. nieraz pokazywano aktora w głównych wydaniach wiadomości – na planie czy podczas premier. Na przypominanych teraz zdjęciach często dotyka pośladków lub piersi kobiet, które akurat stoją koło niego. – W tamtych czasach nikt nie reagował. Więcej, wszyscy się śmiali, jaki ten Gérard sympatyczny – mówiła Bacqué.

„Depardieu jest już niezatrudnialny. Nie można przymykać oczu na ten rodzaj niedopuszczalnego zachowania” – oświadczył na antenie rozgłośni France Info Fabien Onteniente, reżyser „Disco”. Choć ta refleksja pojawiła się ponad 15 lat po premierze filmu. I nadal nie wszyscy się z nim zgadzają.

Jean-Louis Livi, producent i dawny agent aktora, komentował ostatnio ujawnione wideo: „Gdybym tam był, powiedziałbym mu, żeby przestał się wygłupiać. Bo on tylko prowokuje”. Ale zaraz dowodził: „To przerażające. On już nie może pracować, pojawić się gdziekolwiek bez szpiegowania i obrażania. To już niezła kara, prawda? Ale ja znam Gérarda Depardieu. Nie jest ani gwałcicielem, ani drapieżnikiem seksualnym” – zapewniał Livi. „C’est du Gérard”. Gérard to Gérard – dodał.

„Nawet my, jego adwokaci, byliśmy nieco zszokowani, bo to słowa w nie właściwym rejestrze. Jest wulgarnie, są aluzje wyjęte z kontekstu do seksu. To fragmenty prywatnych rozmów dwóch mężczyzn, wulgarnych żartów, jakie czasem opowiada pan Depardieu – bronił aktora jeden z jego pełnomocników Christian Saint-Palais. „Te zdjęcia nigdy nie powinny zostać ujawnione. Kiedy kręci się dokument, kamera nagrywa wszystko. I tu mamy przykład: nakręcono pewnie 20 godzin materiału, ale starannie wybiera się 7 minut, w czasie których Gérard wyraża się w tonie, za który mu się dzisiaj stawia zarzuty” – dorzuca swoje mec. Béatrice Geissmann Achille, druga adwokatka aktora. Na pytanie dziennikarki prowadzącej program „C à Vous”, czy to aby nie o siedem minut za dużo, odpowiedziała: „Nie wiem. Odpowiedź zależy chyba od pokolenia. Ja jestem częścią starego świata, które mówiło o «humorze à la Rabelais». Ja nie jestem przerażona, zwłaszcza że wiem, iż to nie jest prawdziwy on”.

Za Depardieu ujął się ktoś jeszcze. W specjalnym wydaniu „C à Vous” kręconym w Pałacu Elizejskim po jego stronie wyraźnie opowiedział się prezydent (mimo że to jego aktor spostponował w wystąpieniu na Berlinale). Jak to uzasadnił? Po pierwsze, Emmanuel Macron nie jest pewien, czy słowa, które padły, naprawdę odnosiły się do 10-latki. Po drugie, nie wydaje mu się, by należało odbierać Depardieu Legię Honorową (aktor sam zgłosił gotowość jej oddania, a minister kultury Rima Abdul-Malak zapowiedziała wszczęcie zmierzającej do tego procedury). Po trzecie, prezydent „nie weźmie udziału w polowaniu na człowieka”. Po czwarte, wreszcie aktor jest wybitny. „Bardzo podziwiam jego talent. Rozsławił Francję, naszych pisarzy, nasze wielkie postaci historyczne na całym świecie. Francja może być z niego dumna” – stwierdził Macron. Program obejrzało rekordowe 3,3 mln widzów.

Jak twierdzi „Le Monde”, swoim wystąpieniem w obronie aktora prezydent naraził się swojej żonie i wprawił w konsternację członków rządu. Wydaje się też, że nie docenił zmian w mentalności obywateli. W badaniu pracowni Elabe sprzed tygodnia 50 proc. ankietowanych stwierdziło, że prezydent zbyt mocno poparł Depardieu. 22 proc. uważa, że jego wypowiedzi były „wyważone”, a 28 proc. nie ma zdania. W sondażu Cluster17 dla „Le Point” z Macronem zgadza się w tej sprawie 31 proc. ankietowanych.

Co ważne, prawa kobiet miały być jednym z priorytetów tej kadencji prezydenta. Tymczasem na temat ofiar Emmanuel Macron powiedział tylko, że mogą szukać sprawiedliwości przed sądem. – Kiedy prezydent mówi: „nie będę brać udziału w obławie”, osądza kobiety, które złożyły skargę lub złożyły zeznania, stwierdza, że to one zachowują się w sposób naganny – komentowała Anne -Cécile Mailfert, przewodnicząca Fundacji Kobiet.

Kto tu rządzi

Pozostaje jeszcze kwestia, po co w ogóle prezydent się w tej sprawie wypowiadał, skoro w polityce dzieje się wystarczająco dużo. Dzień po przeforsowaniu nowego prawa migracyjnego i na krótko przed kolejnymi zmianami w rządzie (we wtorek Macron przyjął dymisję Élisabeth Borne i powołał na nowego premiera Gabriela Attala, dotychczasowego ministra edukacji). „Le Journal du dimanche” twierdzi, że decyzja o wzięciu Depardieu pod skrzydła zapadła w reakcji na wypowiedzi minister kultury, a zwłaszcza na zwołanie nadzwyczajnego zebrania kapituły najważniejszego orderu nad Sekwaną. „Prezydent przypomina, że jest Wielkim Mistrzem Legii Honorowej, i wyraża zdziwienie, że minister, jego była doradczyni w Pałacu Elizejskim, się z nim nie skonsultowała” – pisze gazeta. Według niej chodziło więc o przywołanie podwładnej do porządku. Dla innych to przypomnienie o domniemaniu niewinności – nagminnie naruszanym w „procesach przed opinią publiczną”. Tyle że sprawy przed prawdziwymi sądami ciągną się latami. To m.in. dlatego narodził się ruch #metoo – z przekonania, że „zwyczajna” sprawiedliwość zawodzi. A im bardziej zawodzi, tym mniej skrzywdzone kobiety są skłonne się o nią upominać w sądach.

„Deklaracje prezydenta są lekceważeniem odwagi, jaką wykazują te kobiety – komentowała na antenie France Inter aktorka Laure Calamy. Ale nie ma wątpliwości, że sprawa Depardieu będzie dla Francji tym, czym upadek wszechpotężnego producenta Harveya Weinsteina dla Hollywood. ©Ⓟ