10 tys. migrantów dziennie zatrzymywały średnio w grudniu amerykańskie służby na granicy z Meksykiem. Skala wyzwania przerasta administrację Joego Bidena.

W porównaniu z listopadem to wzrost o prawie jedną czwartą. By skuteczniej zarządzać kryzysem, Amerykanie zamknęli kilka przejść granicznych ze swoim południowym sąsiadem. A po meksykańskiej stronie granicy na próbę wjazdu mają oczekiwać kolejne dziesiątki tysięcy migrantów. Służby są przeciążone, nie mają środków, by zapewnić szczelność granicy oraz odpowiednią tymczasową opiekę dla przybywających. To ciągle głównie obywatele środkowoamerykańskiego trójkąta biedy, czyli Hondurasu, Salwadoru i Gwatemali, ale rośnie też liczba migrantów z Afryki, w tym Sudanu.

W nabierającej powoli rozpędu wyborczej kampanii sprawa granicy znów zaczyna ciążyć ubiegającemu się o reelekcję Joemu Bidenowi. Tak bardzo, że do Meksyku na rozmowy Biały Dom postanowił wysłać sekretarza stanu Antony’ego Blinkena, który przez ostatnie miesiące był zajęty niemal wyłącznie wojną na Bliskim Wschodzie. Jego wysiłki nie przyniosły natychmiastowego przełomu. Choć prezydent Meksyku Andrés Manuel López Obrador deklaruje oficjalnie chęć pomocy Amerykanom, to równocześnie twierdzi, że sąsiedzi z Północy nie przeciwdziałają wystarczająco pierwotnym przyczynom migracji. Wzywa przy tym Waszyngton do poprawy relacji z Wenezuelą i Kubą oraz zwiększenia pomocy rozwojowej dla krajów Ameryki Łacińskiej. Obrador koncentruje się na rozwiązaniach, które przyniosą efekty w dłuższym terminie, Bidenowi postęp jest jednak potrzebny znacznie wcześniej, najlepiej w okresie prawyborczym.

Amerykanie obecnie widzą więc inne rozwiązanie kryzysu humanitarnego na granicy. Przede wszystkim chcą jeszcze większej aktywności meksykańskich sił rządowych, choć już co 10. żołnierz w tym kraju został oddelegowany na pole zarządzania migracją. Biały Dom liczy też na skuteczniejszą walkę z narkotykowymi kartelami i przemytnikami oraz utrudnianie transportu wewnątrz kraju tzw. karawanom, które liczą nawet do kilku tysięcy migrantów i, maszerując w kierunku granicy, przyciągają uwagę mediów. Do tego dochodzi presja, by Meksyk zwiększył szczelność na swoich południowych granicach i nie wpuszczał tylu ludzi przybywających z Gwatemali oraz Belize. Dotychczasowe porozumienia Waszyngton uznaje za niewystarczające. A przypomnijmy, że w maju Meksyk zgodził się na przyjmowanie z Wenezueli, Nikaragui oraz Kuby migrantów, którzy nielegalnie próbowali się dostać do USA.

Skala wyzwania jest wielka. Od maja do końca roku Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego Stanów Zjednoczonych deportował niemal pół miliona migrantów. – Nie jesteśmy przygotowani, by radzić sobie z takimi liczbami. To jest kryzys humanitarny – mówił „New York Timesowi” Scott Carmen, strażnik graniczny z Arizony. Południe kraju jest na tyle sfrustrowane, że sięga po niestandardowe metody. W ubiegłym tygodniu władze Teksasu wysłały do Chicago samolot z ponad „100” migrantów. To element szerszej akcji republikańskiego gubernatora Gregga Abbotta, który w ponad rok do zarządzanych przez demokratów miast na północy wysłał ponad 80 tys. migrantów, głównie autobusami. Działania te, które stosował też gubernator Florydy Ron DeSantis, spotykają się z ostrą krytyką Białego Domu.

Polityczny kapitał w chaosie organizacyjnym i prawnym zbijają oczywiście republikanie na czele z Donaldem Trumpem, który zapowiada, że twardo rozliczy się ze wszystkimi nielegalnymi migrantami, jeśli wygra przyszłoroczne wybory i w styczniu 2025 r. powróci do Białego Domu. Obecnie republikanie zamierzają przeforsować reformę migracyjną, która przyznawałaby m.in. więcej pieniędzy służbom i ograniczała migrantom możliwości starania się o azyl w kraju. Partia Trumpa ma w tym wsparcie znacznej części administracji. – Mierzymy się z poważnym wyzwaniem na południu, nasze służby federalne potrzebują więcej środków od Kongresu, by wzmocnić bezpieczeństwo granicy i naszego kraju – apelował niedawno Troy Miller, stojący na czele amerykańskiego Urzędu Celnego i Ochrony Granic.

Pośrednio zakładnikiem negocjacji w sprawie migracji na Kapitolu stała się Ukraina. Republikanie, i to nie tylko stronnicy Trumpa, swoje dalsze poparcie dla finansowania wojennego wysiłku naszych sąsiadów uzależniają od zgody demokratów na reformę migracyjną. Do porozumienia między stronami powinno dojść w styczniu. Najbardziej prawdopodobny rozwój sytuacji to zgoda demokratów na większość punktów proponowanej reformy w zamian za kilkanaście do kilkudziesięciu miliardów dolarów dla administracji w 2024 r. na dalsze wspieranie Ukrainy. ©℗