Europejskie doświadczenia pokazują, że dla spójności społecznej i problemów z wykształceniem czy zatrudnieniem imigrantów kluczowe jest podejście do integracji kolejnych pokoleń.

W kampanii wyborczej polityka imigracyjna była jednym z tematów budzących największe emocje. Dotyczyły jej dwa z czterech pytań referendalnych zaproponowanych przez rząd Zjednoczonej Prawicy. Z kolei Koalicja Obywatelska wytykała PiS hipokryzję i korupcję w sprawie wiz, do absurdu naciągając rzekome liczby imigrantów, którzy w wyniku afery pojawili się w Polsce. Padały oskarżenia ciężkiego kalibru: o zbrodnie na granicy, chęć zalania kraju przybyszami z krajów arabskich i uległość wobec Brukseli.

Dziś rząd dalej prowadzi działania na granicy, a temat imigracji nie znalazł się w umowie zawartej przez nową koalicję. Tymczasem potrzebna jest szeroka, dojrzała i oparta na faktach debata o tym, jaka powinna być polska polityka w tym obszarze. Podobnie jak polityka obronna czy energetyczna, podejście do migracji powinno mieć charakter strategiczny, a nie doraźny. Dotyczy bowiem kwestii, które są ważne z punktu widzenia bezpieczeństwa, demografii, spójności społecznej czy rozwoju gospodarczego. Skutki zaniedbań, jak widzimy na przykładzie państw Europy Zachodniej, ujawniają się w całej swojej złożoności dopiero po dekadach.

Analizę problemu masowej imigracji należy zacząć od stwierdzenia faktu, że większość cudzoziemców docierających do Europy nie kwalifikuje się do uzyskania ochrony międzynarodowej. A na skutek masowego napływu cudzoziemców państwa mają coraz mniejszą zdolność do przyjmowania rzeczywistych uchodźców. Ale nawet biorąc to pod uwagę, wezwania, by strzelać do bezbronnych ludzi, nadal powinny być w debacie niedopuszczalne. Podobnie dyskusję zamyka inne skrajne podejście – że ludzie mają prawo osiedlać się tam, gdzie chcą, albo że powinniśmy przyjmować np. wszystkich, którzy musieli opuścić swoją ojczyznę z powodu panującej tam biedy.

Nasza uwaga koncentrowała się dotąd na wycinku zjawiska, tj. ochronie granic. Buńczuczne stwierdzenia władz, że mur skutecznie zatrzymuje cudzoziemców, zostały zweryfikowane przez informacje z Niemiec o rosnącej liczbie imigrantów docierających tam przez Polskę, co skutkowało przywróceniem kontroli na granicy przez naszego zachodniego sąsiada. Jednocześnie ograniczenie debaty do kwestii ratowania życia jest unikaniem odpowiedzi na wyzwania. Analiza problemu powinna się zacząć od zbadania możliwości wpływania na sytuację w krajach pochodzenia migrantów – zarówno poprzez współpracę z lokalnymi władzami w zwalczaniu zorganizowanego przemytu ludzi, jak i ułatwianie legalnego dostępu do naszych rynków pracy dla wykwalifikowanych pracowników z zagranicy.

Tu pojawia się potrzeba bliższej kooperacji z Unią Europejską i państwami członkowskimi z uwagi na to, że polska dyplomacja ma małe możliwości działania choćby w krajach afrykańskich (np. nie ma tam naszych placówek). Porozumienia o współpracy przy zwalczaniu nielegalnej migracji z państwami pochodzenia zawarła Wielka Brytania – ostatnio z Albanią, Mołdawią czy Pakistanem. Niezbędne jest w szczególności zacieśnienie kooperacji z Niemcami, bo dla większości cudzoziemców jesteśmy tylko krajem tranzytowym. Z kolei umowy zawierane przez UE z krajami trzecimi dotyczące powstrzymywania napływu imigrantów na Stary Kontynent nie powinny narażać nas na szantaż, jak to się obecnie dzieje z Tunezją.

Jeżeli chodzi o naszą granicę, to należy rozważyć wzmocnienie nadzoru elektronicznego i zwiększenie liczby funkcjonariuszy. Chociaż Straż Graniczna codziennie odpiera grupy podejmujące próbę przedostania się do Polski, nie oznacza to, że nie będą one próbować ponownie i nie uda im się w końcu przejść na drugą stronę.

Pozostaje sprawa najbardziej kontrowersyjna, czyli push-backi. Z jednej strony podkreśla się, że są one sprzeczne z prawem unijnym i prawem międzynarodowym; z drugiej strony – w niektórych przypadkach, jak np. w sprawie wypychania imigrantów w Melili, Europejski Trybunał Praw Człowieka przyznał rację Hiszpanii, bo cudzoziemcy mieli możliwość legalnej drogi starania się o azyl, lecz jej nie wykorzystali. Także Komisja Europejska przymyka oczy na to, że parlamenty Litwy i Łotwy przyjęły ustawy legalizujące tę praktykę. Push-back nie jest metodą wybraną przez sadystycznych rządzących, lecz wyrazem bezradności związanym z niewydolnością systemu deportacji osób, które nie mają prawa pobytu na terenie Unii.

Coraz więcej krajów– ostatnio Finlandia i Norwegia – zauważa, że sterowanie strumieniem migrantów przez Rosję i Białoruś jest hybrydowym atakiem. Powstaje więc pytanie, czy w takim przypadku nie powinny obowiązywać inne zasady ze względu na związane z tym ryzyko. Co więcej, analiza czatów migranckich sugeruje, że przynajmniej część cudzoziemców doskonale orientuje się w sytuacji i ma świadomość procederu, w którym uczestniczy. Potrzebne jest więc szersze współdziałanie państw.

Poprawy wymaga nasza infrastruktura i zdolność do sprawnego przeprowadzania weryfikacji i deportacji, na co nacisk kładzie nowy unijny pakt migracji i azylu. To zaś wymaga współpracy z krajami pochodzenia w zakresie readmisji imigrantów, do której potrzebne jest także zaangażowanie większej grupy państw UE. Do wyzwań należy też m.in. lepsza współpraca z partnerami przy ustalaniu, w jakim państwie cudzoziemcy docierający na nasze terytorium po raz pierwszy przekroczyli zewnętrzną granicę UE – mogły to być także Litwa, Łotwa czy Węgry.

Paradoksem może się wydawać to, że chcemy uszczelnić granicę, by chronić ją przed nielegalną imigracją, a jednocześnie ściągamy imigrantów ekonomicznych. Podpisany w 2018 r. przez większość państw członkowskich ONZ Global Compact for Migration zalecał rządom m.in., żeby szukały możliwości zatrudnienia u siebie cudzoziemców, którzy nie kwalifikują się do uzyskania azylu, oraz uznawały nieformalnie zdobyte przez nich kompetencje. Mówiąc inaczej, chodziło o to, aby spróbowały dostrzec w wyzwaniu szansę dla swoich rynków pracy. Pięć lat później Niemcy, które mają największe doświadczenie w zarządzaniu masowym napływem imigrantów w Europie, realizują politykę ograniczania niekontrolowanej imigracji i utrudniają dostęp do świadczeń społecznych dla cudzoziemców, żeby osłabić czynnik przyciągający (pull factor). Jednocześnie rząd federalny tworzy sieci rekrutacji i zachęt dla imigrantów wykwalifikowanych w krajach pochodzenia.

W Polsce powinniśmy zacząć od określenia wizji kraju w przyszłości: czy dalszy rozwój naszej gospodarki powinien się opierać na imporcie taniej siły roboczej, czy też powinniśmy postawić na inny model? Jak pisze w książce „Złoty wiek” prof. Marcin Piątkowski, część sukcesu gospodarczego, który odnieśliśmy w ostatnich 30 latach, zawdzięczamy cechom kulturowym, instytucjom i przedsiębiorczości Polaków; część wynika zaś z procesu obserwowanego także w przypadku innych krajów, czyli włączania w globalne łańcuchy wartości. Otwarcie rynków, transfer technologii i know how podnosiły produktywność i prowadziły do bogacenia się państwa. Proces ten ma jednak swoje ograniczenia, nazywane pułapką średniego dochodu. Jeżeli jesteśmy w środku łańcucha kontrolowanego przez inne państwo, to generalnie możemy się rozwijać dzięki zwiększaniu liczebności siły roboczej. W przypadku starzejącego się kraju wymaga to poprawy dzietności lub ściągania pracowników z zagranicy. Istnieją jednak różne drogi ucieczki z tej pułapki. Próba tworzenia własnych łańcuchów, konsolidacja kontroli w dół łańcucha lub w górę, czyli zdobywanie kontroli nad odbiorcami lub dostawcami, a także podnoszenie produktywności poprzez wprowadzanie nowych technologii. Polska nie ma zasobów w postaci bogactwa surowców, ale posiada silny kapitał ludzki, dobrze wykształcony i z reguły przedsiębiorczy, co może stanowić mocną przewagę w usługach, np. w sektorze IT.

Jeżeli ktoś widzi w imigracji nadzieję na rozwiązanie kwestii starzenia się społeczeństwa, musi zdać sobie sprawę, że to tylko odsunięcie problemu w czasie. Po pierwsze, cudzoziemcy osiedlający się w Europie mają wyższą dzietność niż lokalsi, ale niższą niż w swoim kraju pochodzenia. Nie gwarantują więc prostej zastępowalności pokoleń. Po drugie, według prognoz ONZ w kolejnych dekadach dzietność również będzie maleć w Afryce, by pod koniec wieku także spaść poniżej poziomu zastępowania pokoleń.

Europejskie doświadczenia pokazują, że dla spójności społecznej i problemów z wykształceniem czy zatrudnieniem imigrantów kluczowe jest podejście do integracji kolejnych generacji. Czy czują się częścią naszych społeczności, czy nie? Ruud Koopmans we wrześniowym wywiadzie w DGP tłumaczył np., że jednym z istotnych czynników integracji ze społeczeństwem przyjmującym jest to, z jakich warstw społecznych pochodzą imigranci. W Europie Zachodniej występują tu różne podejścia, które trzeba poddać poważnej, niezideologizowanej analizie, bez poprawności politycznej. Duńska socjaldemokracja podjęła decyzję, by wydzielić przybyszy z krajów MENAPT (państwa Bliskiego Wschodu, Afryki Północnej, Pakistan i Turcja) ze statystyk imigrantów spoza Europy Zachodniej, ponieważ wyniki w kwestiach zatrudnienia, równości płci czy przestępczości odbiegały od innych grup. We Francji wprowadza się ustawy, które służą walce z „islamistycznym separatyzmem”, jak to określił m.in. prezydent Emmanuel Macron.

Sprawa o tyle złożona, że dochodzą do tego jeszcze różnice między tymi samymi grupami narodowościowymi w innych krajach zamieszkania. Na przykład stara emigracja z Turcji, w dużej mierze pochodząca z Anatolii, w majowych wyborach prezydenckich głosowała w większości na prezydenta Recepa Erdoğana, reprezentującego islamistyczno-nacjonalistyczną koalicję. Z kolei świeża, lepiej wykształcona, choć skromna mniejszość w Polsce oddała głos w 90 proc. na reprezentanta świeckiej opozycji Kemala Kılıçdaroğlu.

Należy też brać pod uwagę potencjalne konflikty przenoszone wraz z imigracją. Mowa np. o napięciach między imigrantami a tzw. osobami z tłem imigracyjnym pochodzenia hinduskiego i pakistańskiego w Wielkiej Brytanii, tureckiego i kurdyjskiego w Niemczech czy tureckiego i ormiańskiego we Francji. Dlatego elementem polityki integracyjnej powinno być ograniczanie oddziaływania państw pochodzenia na mniejszości imigranckie wychodzące poza doraźne działania, takie jak blokowanie przez Niemcy kampanii wyborczych polityków reprezentujących nacjonalistyczne i islamistyczne partie tureckie.

Integracja przybyszów nie nastąpi sama z siebie. Czy polska szkoła jest przygotowana na większą liczbę dzieci obcojęzycznych (i nie chodzi o Ukraińców, którym nauka polskiego idzie dobrze)? Jak uczyć dorosłych obcokrajowców języka, który nie jest współczesną lingua franca? Może trzeba zastanowić się nad wprowadzeniem dwujęzyczności, z drugim językiem angielskim? Na przykład Niemcy mają spore trudności ze znajdowaniem zatrudnienia dla tych, którzy już u nich są, właśnie ze względu na bariery językowe.

Bez odpowiedniej polityki publicznej większa imigracja wpłynie też na dostępność miejsc w przedszkolach i szkołach czy kolejki do lekarza. Oczywiście o ile zakładamy, że cudzoziemcy zostaną u nas na stałe, a nie łudzimy się, że pomieszkają trzy lata w barakach, po czym wyjadą. W takiej sytuacji powinniśmy też od początku – podobnie jak Dania – zadbać o to, żeby poszczególne grupy nie osiedlały się w jednym miejscu, gdyż w ten sposób tworzą się zalążki getta. Błędem jest tu uwzględnianie głównie perspektywy biznesu i jego zapotrzebowania na ręce do pracy. Koszty imigracji – w tym edukacji czy opieki zdrowotnej – będą w takim przypadku przerzucane na społeczeństwo. ©Ⓟ

Autor jest ekspertem fundacji Security for Freedom