Do wielkich przemian przez półtora roku nie doszło. Ale Serdar, w odróżnieniu od ojca, korzysta z internetu, czyta także mój portal.

z Ruslanem Mýatiýewem rozmawia Michał Potocki
ikona lupy />
Ruslan Mýatiýew turkmeński dziennikarz, założyciel i redaktor naczelny niezależnego portalu Turkmen.news, mieszka w Holandii / Dziennik Gazeta Prawna / Fot. Michał Potocki
Półtora roku temu Turkmenistan, jedna z najbardziej zamordystycznych dyktatur świata, zyskał trzeciego prezydenta. Został nim Serdar Berdimuhamedow, syn poprzedniego lidera. Część komentatorów z miejsca uznała, że skoro junior uczył się w Genewie, to będzie bardziej liberalny. O Kim Dzong Unie też tak mówiono…

Serdar po turkmeńsku znaczy „wódz”, ale według kompetentnych ludzi on jeszcze nie jest w pełni wodzem. Pozostaje zależny od ojca, Gurbangulego Berdimuhamedowa. Ojciec obiecał ustąpić miejsca młodszym, ale nigdzie nie zniknął. Można to poznać po podziale czasu antenowego w telewizji państwowej. Fifty-fifty.

Zaczynają wiadomości od ojca czy syna?

Różnie. Czasem od ojca, czasem syn w ogóle się w nich nie pojawia. Tak czy inaczej ojciec pozostaje aktywny, pilnuje wielkich budów, może odwiedzić jakiś urząd, udzielić cennych uwag. Wielkie przemiany przez te półtora roku się nie odbyły. Ale Serdar, w odróżnieniu od ojca, korzysta z internetu, czyta także mój portal. Odkąd stał się prezydentem, na jakieś 70 proc. naszych publikacji jest reakcja. To nie dotyczy wielkich spraw, np. likwidacji pracy przymusowej, która jest wykorzystywana przy zbiorze bawełny. To się dzieje teraz. Bawełna właśnie dojrzała i dziesiątki tysięcy obywateli pracujących w budżetówce pod karą zwolnienia z pracy muszą uczestniczyć w zbiorach.

W sąsiednim Uzbekistanie także się stosuje ten proceder. A ci, których na to stać, kupują usługi biedniejszych, którzy jadą na pola za nich.

Tak, ten mechanizm u nas też jest obecny: można nająć bezrobotnego za dniówkę. W każdym razie takimi problemami jak praca przymusowa władze nie zajmują się po naszych publikacjach. Ale kiedy chodzi o drobniejsze rzeczy, jak niedostatek żywności w jakimś regionie, dostajemy informacje, że władze zareagowały. Urzędnicy przyszli, sprawdzili, coś tam obiecali. Więc mamy pewną ostrożną nadzieję, że kraj pomału będzie się zmieniał.

Gurbanguly zachował jakąś funkcję oficjalną?

Otrzymał status lidera narodowego, a do tego pozostaje przewodniczącym izby niższej parlamentu. Gdyby coś się stało z synem, zgodnie z prawem wróci do władzy. Innymi słowy, na czele dwóch z trzech gałęzi władzy stoi jedna rodzina. O niezawisłości trzeciej, sądowniczej, nie ma co mówić, bo prezesa sądu najwyższego wyznacza prezydent.

Ojciec długo przygotowywał syna do objęcia rządów. Serdar był wiceszefem MSZ, ministrem przemysłu, wykonywał mnóstwo innych funkcji. Jak się wychowuje prezydenta?

Poza wymienionymi funkcjami był jeszcze gubernatorem wilajetu achalskiego, posiedział trochę w parlamencie. Szykowali go na długo przed 2022 r., gdy objął prezydenturę. Wiadomo było, że Gurbanguly stawia właśnie na niego. Nie wiem, na ile efektywne było takie przegnanie go po tych wszystkich urzędach, bo nigdzie się na dłużej nie zasiedział. Poza tym był ponad prawem. Za niedotrzymanie planu zbioru bawełny każdy gubernator straciłby funkcję. Jego wilajet planu się nie trzymał, lecz nic się Serdarowi nie stało. Znaleziono inne kozły ofiarne.

Powiedział pan, że wodzem jeszcze nie jest. A ma geny przywódcy?

Trudno powiedzieć. Z tego, co wiadomo, można w to wątpić. Gdy do Turkmenistanu przyjechała szefowa rosyjskiego senatu Walentina Matwijenko, spotkała się najpierw z synem, a potem z ojcem. To pierwsze spotkanie w państwowej telewizji opisywał narrator, a w opisie drugiego oddano głos Gurbangulemu. Albo głos syna nie brzmi wystarczająco pewnie, albo on mówi coś nie tak.

Serdar ma jakiś kontakt ze zwykłymi ludźmi czy żyje w złotej klatce i zależy od tego, co mu powie otoczenie?

Kiedy był wicepremierem, ojciec wysyłał go na prowincję z wizytami gospodarskimi. Miał sprawdzać, czy ceny na bazarach nie są zawyżane, czy ludzi stać na zakupy itp. Ale, po pierwsze, latał wszędzie państwowym samolotem. Po drugie, odwiedziny bazarów były wyreżyserowane. Pokazywali mu poprawiony obraz rzeczywistości, podstawiali ludzi. Pojechał, zobaczył, wszystko super – i wrócił. Już wtedy starali się go chronić, żeby broń Boże nie poznał prawdy. Raczej żyje w złotej klatce i jest odgrodzony od zwykłych ludzi, którzy mogliby mu zepsuć nastrój. Ale powtórzę – korzysta z internetu i czyta zagraniczną prasę. Dlatego uważam, że ma jakieś pojęcie o tym, co się dzieje w kraju. Podam przykład. Przez półtora roku pisaliśmy o pewnym łapówkarzu, Nyýazlym Nyýazlyýewie, szefie koncernu Türkmenhimiýa. Czuł się bezkarny dzięki koneksjom – jego brat jest ambasadorem w Rosji, a to u nas nie byle jaka funkcja. A jednak niedawno Nyýazlyýewa odwołali. Wiemy, że po naszych publikacjach na polecenie prezydenta wszczynano kontrole.

Powtarza pan, że wie, co się dzieje w otoczeniu prezydenta. Skąd? Urzędnicy z wami rozmawiają?

Jeszcze jak. Mamy mnóstwo nieoficjalnych źródeł, zarówno w aparacie prezydenta, jak i na wysokich stanowiskach w strukturach siłowych. Jeśli dziś coś się wydarzy, najpóźniej pojutrze się o tym dowiemy.

Jesteście w stanie z tymi informacjami dotrzeć do turkmeńskiego społeczeństwa?

Niestety do bardzo niewielkiego odsetka. Turkmenistan praktycznie zablokował dostęp do internetu. No i zdecydowanie nie wszyscy, zwłaszcza na prowincji, mają nowoczesne środki łączności i wiedzę, która pozwala obejść blokadę. Nie wszyscy zresztą odczuwają taką potrzebę.

Załóżmy, że mieszkam w Aszchabadzie i mam smartfon. Co mogę czytać?

Wszystkie sieci społecznościowe są zablokowane. Facebook, Instagram, Telegram, Twitter, YouTube, nawet rosyjskie Odnokłassniki. Do tego komunikatory, włącznie z chińskim Amo, z którego ludzie korzystają tylko do rozmów między sobą. Wielu Turkmenów wyjechało do pracy do Rosji albo Turcji. Ci ludzie często nie mogą skontaktować się z krewnymi w kraju, bo wszystko jest poblokowane. Kiedy w lutym w Turcji doszło do trzęsienia ziemi, mieszkańcy Turkmenistanu nie byli w stanie ustalić, czy ich pracujący tam krewni przeżyli. A niestety część zginęła. Proszę sobie wyobrazić, co musieli wtedy czuć.

Można obejść blokadę np. przez VPN?

Też nie, w Turkmenistanie nic nie działa. VPN pozwala łączyć się z internetem poprzez serwery pośredniczące w innych państwach, ale one też są blokowane. Komentarze pod stronami aplikacji VPN są zdominowane przez Turkmenów, którzy się skarżą, że one nie działają. Dlatego zaczęliśmy pracować z siecią TOR (sieć trasowania cebulowego dająca użytkownikom niemal całkowitą anonimowość – red.).

Jaka jest więc szansa, że jakiś wasz głośny artykuł dotrze do przeciętnego odbiorcy?

W tym rzecz, że docierają. Duże śledztwa publikujemy nie tylko w formie tekstowej, lecz także w formie audio czy wideo, np. na YT. Ten serwis, niezależnie od blokady, jest w Turkmenistanie popularny. Miewamy dziesiątki, a w pojedynczych przypadkach setki tysięcy wyświetleń. W ten sposób budujemy zaufanie. Na YT jest moja twarz. Za każdym razem mówię, że można nam zaufać, że na żadnym nagraniu nie zdradzamy tożsamości informatorów. Że jeśli pokazujemy jakiś dokument, czyścimy go wcześniej ze szczegółów, które mogłyby zdradzić, kto nam go wysłał. Po każdym dużym śledztwie liczba naszych źródeł wyraźnie się zwiększa.

Jeśli turkmeńska bezpieka skontroluje mi smartfon, a na nim będzie aplikacja pozwalająca na obejście blokady albo subskrypcja mediów opozycyjnych, mogę zostać ukarany? Na Białorusi bym został.

W Turkmenistanie też, były takie sprawy. Ostatnio wzięli się do ludzi, którzy mają zainstalowany VPN w telefonie. Jeśli się okaże, że ktoś zalajkował nasz kanał albo czyta go na Telegramie, zostanie co najmniej wezwany na rozmowę. Jeśli dodatkowo coś nam przesłał, skutki będą gorsze. Jednego z naszych najbardziej oddanych korespondentów, Nurgeldiego Halykowa, wsadzili w 2020 r. za to, że wysłał nam fotografię. Do Turkmenistanu przyjechała delegacja Światowej Organizacji Zdrowia, żeby zbadać sytuację z COVID-19…

Którego w Turkmenistanie oficjalnie nie było.

Władze do dziś zaprzeczają. W każdym razie Halykow wysłał zdjęcie, na którym delegaci siedzieli przy basenie hotelowym. Nawet nie był autorem fotografii, zrobiła ją jego znajoma i umieściła na Instagramie. Opublikowaliśmy ją, a po Halykowa przyszła policja, przejrzała jego telefon i odkryła, że kontaktował się ze mną. Dostał cztery lata w ramach sfabrykowanej sprawy, w której oskarżono go o nieoddanie długu. Zmusili jego znajomego, by na niego doniósł. Właśnie mijają trzy lata od wyroku.

Wiadomo, co się z nim stało? Swego czasu ogromne wrażenie zrobiła na mnie historia byłego szefa MSZ Borisa Şyhmyradowa, którą opowiedział mi jego syn. Polityk w 2002 r. został skazany za domniemane szykowanie zamachu na pierwszego prezydenta Saparmyrata Nyýazowa i od tej pory nikt nie wie, co się z nim dzieje ani nawet czy żyje.

To trochę inne sytuacje. Po pierwsze, to się zdarzyło za czasów Nyýazowa. Po drugie, Şyhmyradow trafił do tajnego więzienia, a Halykow siedzi w kolonii karnej. Czasem informacje stamtąd do nas docierają. Wiemy, że za każdym razem, gdy wspominamy o nim na portalu, trafia do izolatki. Niedawno on i inni więźniowie polityczni napisali list otwarty do koordynatora biura ONZ w Turkmenistanie, prosząc, by odwiedził kolonię i z nimi porozmawiał. Opublikowaliśmy kopię listu. Koordynator odpisał nam, że on się takimi sprawami nie zajmuje. To wszystko, co trzeba wiedzieć o tego typu organizacjach.

Z Turkmenistanu da się wyjechać? Granice są otwarte?

Dopiero niedawno otwarto je po pandemii. Turkmenistan zrobił to jako ostatni. Z kraju da się wyjechać, ale po pierwsze, trudno dostać paszport. Czeka się miesiącami. Po drugie, pogranicznik może zupełnie bezpodstawnie odmówić ci wyjazdu, mówiąc np., że coś jest nie tak z czipem w paszporcie, chociaż kiedy służba migracyjna go sprawdzi, okaże się, że wszystko jest w porządku. Można to oczywiście obejść poprzez łapówki.

Jak wyglądają relacje z Rosją? Co propaganda mówi o agresji na Ukrainę?

Nic. W gazetach nie ma słowa o wojnie. Napisali coś tylko raz, kiedy Turkmenistan wysłał Ukraińcom pomoc humanitarną w geście dobrej woli. Ale czytelnik nie dowiedział się, z czym ten gest jest związany. Pisano po prostu o „wydarzeniach ukraińskich”. Wojna przestraszyła Gurbangulego Berdimuhamedowa. Gdy się zaczęła inwazja, pojechał do Rosji, jeździły także inne delegacje, nie wiadomo, o czym dyskutowali. Teraz to trochę osłabło. Najwyraźniej Rosja okazała się nie taka silna, jak twierdziły media i propaganda. Teraz współpracujemy także z Zachodem, nasz prezydent wybiera się do Brukseli, do Niemiec, był w Turcji.

Z kim najbardziej przyjaźni się Turkmenistan?

Trudno powiedzieć. Oficjalnie jesteśmy państwem neutralnym.

Nawet rosyjskojęzyczny organ propagandy nazywa się „Niejtralnyj Turkmienistan”.

Ten termin jest pojmowany szerzej niż na Zachodzie. Oficjalnie przyjaźnimy się z każdym i nie mamy wrogów. Z politycznego punktu widzenia bliżej nam do Rosji, z gospodarczego – do Chin. Pekin kupuje najwięcej turkmeńskiego gazu. Z Zachodem wielkiej przyjaźni nie ma, bo tylko on krytykuje naruszenia praw człowieka. Z Turcją mamy dobre relacje. Przez wiele lat Turkmeni jeździli tam bez wiz, a potem władze turkmeńskie poprosiły, żeby wizy przywrócić. Inne kraje walczą o znoszenie wiz, nasz odwrotnie. I niezależnie od panturkijskich idei głoszonych przez prezydenta Recepa Tayyipa Erdoğana Turcy się zgodzili. Nasze władze tłumaczyły, że chcą wiedzieć, kto zaprasza naszych obywateli za granicę.

Do zagranicznych, w tym do polskich mediów, Turkmenistan trafia rzadko. A jeśli już, to przy okazji dziwactw reżimu. Złote pomniki Nyýazowa, miesiąc nazwany imieniem jego matki, wspólne nagrania muzyczne Gurbangulego z wnukiem. Poziom tej żenady zmalał pod rządami Serdara?

W zasadzie w ogóle zniknął. Bardzo mi się to podoba. Serdar nie zachowuje się jak idiota. Jego ojciec publikował filmiki, jak strzela z pistoletu czy jak gra w koszykówkę na rowerze. Cały świat się z niego nabijał. Gdyby wiedział, jak ludzie go widzą, pewnie by się nie wygłupiał. Ale Gurbanguly nie czytał zagranicznej prasy i nie korzystał z sieci. Serdar czyta. Mam nadzieję, że nie uderzy mu do głowy sodówka, przynajmniej w najbliższym czasie. Także dlatego, że takie obrazki, kiedy trafiają do mediów, przykrywają prawdę o Turkmenistanie jako jednej z najokrutniejszych dyktatur świata, zamieszkanej przez ludzi pozbawionych podstawowych praw.

Dyktatury można podzielić na dwie grupy. Jedne zadowala, kiedy ludzie siedzą cicho i nie mieszają się do polityki. Inne, jak Korea Północna, wymagają aktywnego poparcia, udziału w paradach, zajęciach z ideologii itd. Jak na tej skali wygląda Turkmenistan?

Bliżej mu do modelu północno koreańskiego. Mocna propaganda, na wszystkie święta i wydarzenia państwowe są ściągani urzędnicy, studenci. Tutaj flaga, tam kwiatki. Dajmy na to w piątek odbywa się posiedzenie rządu, a w kolejnym tygodniu wszyscy urzędnicy lokalni muszą omówić rezultaty tego, co powiedzieli ministrowie, a co prezydent. Turkmeńskiej telewizji nie da się oglądać. Dlatego od lat 90. ludzie zaczęli instalować telewizję satelitarną, żeby mieć dostęp do rosyjskich i tureckich kanałów. Władze potem walczyły z talerzami twierdząc, że psują one estetykę miast. Często pokazowo – przyjeżdżał dźwig i zrywano anteny. Tak czy inaczej lokalnych mediów nikt nie ogląda ani nie czyta. Nie znam nikogo, kto by dobrowolnie prenumerował oficjalną gazetę. Jeśli jesteś urzędnikiem albo nauczycielem, to masz obowiązek prenumeraty oficjalnej prasy za z góry określoną sumę. Wystarcza na mniej więcej dwie, trzy gazety i jeden magazyn. Potem musisz pokazać rachunek przełożonemu. Jeśli pracujesz w organach, musisz koniecznie prenumerować „Adalat” (Sprawiedliwość – red.).

Przywiózł pan kilka egzemplarzy. Są „Adalat”, „Türkmenistan” i „Niejtralnyj Turkmienistan”. Na pierwszej stronie każdej z nich – wielki portret prezydenta. Wezmę tę ostatnią gazetę, bo jest po rosyjsku. Teksty pod tytułem: „Kronika wielkich sukcesów”, „Duchowe bogactwo ludu”, „Miasto wielkiego zamysłu”, „Interesy wzajemne wzmacniają partnerstwo”, „Na bazie konsolidacji wysiłków”. Taka Białoruś na sterydach. Straszna nuda. Dla czytelnika takie treści na co dzień muszą być niestrawne.

Dlatego nikt tego dobrowolnie nie czyta. W gazetach ani telewizji nie ma też nic o klęskach żywiołowych, wypadkach, przestępstwach, nie ma wiadomości ze świata.

Ile pan miał lat, kiedy opuścił Turkmenistan?

Ostatni raz byłem tam w 2008 r. Miałem wtedy 23 lata.

Czyli przeszedł pan w Turkmenistanie całą edukację.

Do szkoły średniej, bo na studia wyjechałem do Kirgistanu.

Na ile silna była propaganda w szkołach?

To były inne czasy. Najgorsze zaczęło się w okolicach 2000 r. Wcześniej było całkiem normalnie, nawet mundurki nie obowiązywały. Ale wtedy Nyýazow zaczął pisać „Ruhnamę” (Księgę duszy – red.) i ostatecznie oszalał. Ci, którzy byli ode mnie młodsi o trzy, cztery lata, musieli się jej uczyć na pamięć. Mam krewnych, którzy znają całą.

Jak w dawnych czasach Koran.

Ludzie wkuwali „Ruhnamę”, bo wiedzieli, że przyjdzie im zdać z niej egzamin na studia. Mogłeś zawalić matematykę, zdać biologię na trójkę, ale jeśli dostałeś piątkę z „Ruhnamy”, miejsce miałeś zagwarantowane. Więc ci trochę młodsi ode mnie uczyli się jej pilnie. A po śmierci Nyýazowa „Ruhnama” zniknęła. Trudno ją nawet teraz znaleźć w księgarniach, za to są w nich teraz książki Gurbangulego. Napisał ich z 50. „Rośliny lekarskie Turkmenistanu”, „Moja droga” i o tacie prezydenta i o mamie prezydenta i o krewnych. Ludzie, którzy uczyli się na pamięć „Ruhnamy”, to stracone pokolenie. Myśleli, że im się w życiu przyda, a potem Nyýazow umarł i tyle z tego było. A za jego rządów nawet złoty pomnik „Ruhnamie” postawili, ruchomy, otwierał się każdego wieczora.

Zdemontowali go?

Na razie stoi.

O czym była „Ruhnama”?

O historii Turkmenów, ich obyczajach, tożsamości narodowej, tradycjach rodzinnych, rolach płciowych itd. Właściwie nic złego ani otwarcie nieprawdziwego, jeśli pominąć to, jak opisano historię Turkmenów, narodu o rzekomo pięciotysiącletniej tradycji, który założył wiele państw świata. „Ruhnama” miała kształtować światopogląd obywateli. W rezultacie wyrosło pokolenie kiepsko wykształconych ludzi. W szkołach do tej pory nie stawia się dwójek, nie zostawia na drugi rok. Taka turkmeńska wersja amerykańskiej polityki „No child left behind” z czasów George’a W. Busha. Możesz nic nie mieć w głowie, a i tak dostaniesz trójkę. I w ten sposób dociągniesz aż do uniwersytetu, zwłaszcza jeśli masz wpływowych rodziców. I potem tacy ludzie zarządzają gospodarką. Przez te wszystkie układy do dziś mamy dwa kursy walut – rynkowy i oficjalny. Kiedy do władzy doszedł Gurbanguly, zunifikował je. Można było pójść do banku i kupić dolary. A potem prezydent zrozumiał, po co te dwa kursy były. Otóż była kategoria ludzi, którzy mogli uzyskać zezwolenie na zakup dewiz po kursie oficjalnym i sprzedać je na bazarze z pięciokrotnym przebiciem. Potem ci ludzie inwestowali zarobek. Dodatkowo władze pozwalały się uwłaszczać swoim. Powstał zakład produkujący karbonit. Władze wzięły na to 1,5 mld dol. kredytu, całość produkcji idzie na eksport. Jedynym właścicielem jest krewny Berdimuhamedowów.

20 lat temu polski Zomar, który chciał kupować turkmeński gaz, przełożył „Ruhnamę” na język polski, żeby wkraść się w łaski Nyýazowa. Takie sztuczki działały?

Oczywiście, to był klucz do zawarcia wielu kontraktów. Daimler przełożył „Ruhnamę” na niemiecki i otrzymał zamówienie na dostawę limuzyn. Wszyscy ministrowie swego czasu jeździli czarnymi mercedesami. Francuzi z grupy Bouygues zrobili to samo i też świetnie zarobili, otrzymując i za Nyýazowa, i za Berdimuhamedowa wielomiliardowe kontrakty.

A pan jakie miał oceny z ruhnamoznawstwa?

Piątki, rzecz jasna.

Pamięta pan jakieś fragmenty „Ruhnamy”?

Nie, nie uczyłem się jej na pamięć, bo nie zamierzałem wstępować na turkmeński uniwersytet. Skończyłem szkołę średnią w 2002 r., a książka powstała rok wcześniej i nie zdążyli jej jeszcze wtłoczyć w system nauczania. Za to ci, którzy kończyli szkoły w latach 2004–2006, uczyli się całych fragmentów. Proszę ich zapytać, na pewno coś zacytują.

O babci obecnego prezydenta jest cała książka, za to o jego żonie nie wiadomo nic pewnego.

Coś wiadomo, niedawno zaczęła się nawet pojawiać publicznie. Pokazali, jak głosuje w wyborach. Wiadomo, że Serdar jest żonaty i ma troje dzieci. Ale nie wiadomo, jak ma na imię jego żona, jakie ma wykształcenie, czym się zajmuje. Ludzie najwidoczniej nie muszą tego wiedzieć.

To samo dotyczy jego dzieci. Nie wiadomo, czy Kerimguly, wnuk, który występował z Gurbangulym w teledyskach, jest synem Serdara, czy też innego z dzieci eksprezydenta.

Mówiło się, że Gurbanguly miał jeszcze jednego syna i że Kerimguly to właśnie jego dziecko. Gdy Gurbanguly doszedł do władzy, pierwsze, co zrobił, to ogłosił wojnę z narkotykami. Stąd plotki, że ten drugi syn zmarł po przedawkowaniu heroiny. Wtedy działka kosztowała 15 tys. manatów, a 1 dol. na bazarze – 25 tys. Heroina była tańsza niż papierosy. Osobiście wątpię w tę wersję, bo Kerimguly jest bardzo podobny do żony Serdara. W każdym razie kiedy Gurbanguly był prezydentem, uwielbiał spędzać czas z wnukiem. Razem łowili ryby, nagrywali piosenki, uprawiali sport. Najwyraźniej szykuje się trzecie pokolenie dynastii Berdimuhamedowów, które ma pozostać u władzy przez kolejne 50 lat.

Jak wygląda stosunek władz do islamu? Turkmenistan ma problem z radykalizmem?

Turkmenistan to kraj muzułmański. Większość wyznaje islam. Ale logika władz jest taka, że Turkmeni powinni się trzymać jakiejś wersji turkmeńskiego islamu.

Co to znaczy?

To znaczy, że możesz się modlić, odwiedzać w piątki meczet, a jednocześnie spokojnie pić alkohol. Jeśli nie pijesz, zapuszczasz brodę i często się modlisz, jest to sygnał alarmowy dla władz. Jesteś podejrzany. Nie uwierzy pan, ale było mnóstwo przypadków, kiedy policja zatrzymywała na ulicy brodacza, wiozła do fryzjera na golenie, a potem w komendzie przymusowo poiła wódką albo karmiła wieprzowiną. Nawet nasi informatorzy skarżyli się na takie praktyki. Tak jakby policja nawracała ludzi na turkmeńską wersję islamu. Kiedy zaczęła się wojna w Syrii, kiedy powstało Państwo Islamskie, niektórzy Turkmeni się na to złapali. Były przypadki wyjazdów na wojnę. Władze to mocno zaniepokoiło. Pokazuje to historia Bahrama Saparowa. Młody człowiek, wokół którego skupiła się grupa wiernych. Spotykali się, rozmawiali o islamskich kanonach, o konieczności abstynencji czy wierności seksualnej, czytali Koran. Policjanci zorganizowali prowokację. Znaleźli sympatyków Saparowa, którzy mieli kryminalną przeszłość. Zaszantażowali ich, a oni poszli na współpracę. Wysłali tych ludzi na spotkanie, by wszczęli bójkę. To dało pretekst do postawienia zarzutów włącznie z próbą zamachu stanu. Niektórzy dostali po 15 lat. Saparow siedzi do dziś. Sądzimy, że niezasłużenie.

Jak władze podchodzą do zakrywania twarzy przez kobiety?

Nie jest to pochwalane. Promowane są stroje narodowe. Gdyby ktoś wyszedł na ulicę w burce czy hidżabie, już by tego dnia nie wrócił do domu.

Ma pan nadzieję na zmiany i powrót do kraju?

Tak.

Co by się musiało stać?

Gdyby jutro zabrakło Gurbangulego, a Serdar jakimś cudem pozostał przy władzy – a to nie jest pewne, bo wielu, włącznie z jego krewnymi, chciałoby się go pozbyć – i w dodatku się wzmocnił, to mógłby się zdecydować na odważniejsze reformy. Mógłby nawet zaprosić do powrotu tych, którzy go krytykują, choćby mnie, żebyśmy pomogli budować kraj. Gdyby taka propozycja padła i uznałbym, że jest podszyta dobrymi intencjami, wróciłbym do Aszchabadu pierwszym samolotem. ©Ⓟ