Włochy zmagają się w tym roku z dwukrotnym wzrostem liczby migrantów, którzy próbują dotrzeć do ich wybrzeży.

Podczas gdy 27 państw UE wciąż spiera się o zarządzanie ruchem migracyjnym, mechanizmy relokacyjne czy obowiązek rejestracji przybyszów, rząd Giorgii Meloni odnotowuje dwukrotny wzrost liczby migrantów. Zgodnie z danymi włoskiego MSW do piątku włącznie do kraju przybyło prawie 92 tys. migrantów. W tym samym okresie w ubiegłym roku było ich 43 tys.

Największą grupę migrujących na Półwysep Apeniński stanowią obywatele Wybrzeża Kości Słoniowej (ponad 13 proc.), Gwinei (12 proc.) i Egiptu (ponad 11 proc.). Z kolei najbardziej obciążonym regionem kraju jest Sycylia, która przyjęła od początku 2023 r. ponad 70 tys. osób. Pierwszym przystankiem na trasie jest jednak Lampedusa, do której w drugiej połowie ubiegłego tygodnia dotarło łącznie ok. 2000 osób. Nie wszystkim udało się bezpiecznie zejść na ląd – w weekend zatonęły u wybrzeży wyspy dwie łodzie, do których nie dotarły misje ratunkowe organizacji pozarządowych. Włoska straż przybrzeżna, która prowadziła akcję ratunkową, poinformowała o dwóch osobach, które zginęły, i ok. 30 poszukiwanych. Według agencji informacyjnej Ansa zmarli to kobieta i dziecko z Wybrzeża Kości Słoniowej. Uratowano 57 osób spośród ok. 90 migrantów, którzy mieli wypłynąć z tunezyjskiego portu Safakis.

Odsyłanie statków

Schemat jest zawsze podobny: migranci wydostają się z Afryki Północnej, następnie w przypadku trudnych warunków pogodowych lub przeładowania łodzi są ratowani przez statki organizacji pozarządowych. Jednostki pływające pod banderą organizacji pozarządowych współpracują z krajowymi służbami, które wydają im zezwolenie na zacumowanie w konkretnym porcie. To skutek przyjętej w lutym tego roku przez włoski parlament ustawy nakazującej organizacjom pozarządowym cumowanie w wyznaczonym przez służby porcie oraz zakazującej prowadzenia na statku więcej niż jednej akcji ratunkowej. Zwyczajowo bowiem migranci dobijali do największych i najłatwiej dostępnych portów – do Lampedusy lub Sycylii. Dziś włoski rząd, chcąc uniknąć sytuacji kryzysowych, rozdziela obowiązki pograniczników przyjmujących migrantów i kieruje duże grupy do innych portów.

W ocenie dr Sary Bojarczuk z Ośrodka Badań nad Migracjami UW kierowanie statków z migrantami do odleglejszych portów oznacza wzrost kosztów dla organizacji pozarządowych, a także większy wysiłek dotyczący nawigowania i zajmowania się migrantami. – Ponadto osoby znajdujące się na statku są pod większą presją, rośnie ryzyko zdrowotne i humanitarne, w tym zatonięcia łodzi – dodaje ekspertka.

Śmiertelny szlak

NGO ratujące migrantów nie należą do ulubionych partnerów władz krajów południa UE, które – jak Ateny – zarzucały im zachęcanie swoją działalnością do niebezpiecznych podróży do Europy. Międzynarodowa Organizacja ds. Migracji szacuje, że od 2014 r. na szlaku środkowośródziemnomorskim z Afryki Północnej do Włoch zginęło ponad 20 tys. osób, a tylko przez pierwszą połowę tego roku zginęło lub zaginęło ponad 1700.

Gros spośród nielegalnych migrantów wyruszała w podróż do Europy z Tunezji, która – jak podkreśla dr Sara Bojarczuk – jest dziś hot spotem kryzysu napędzanego przez działalność przemytników oraz złą sytuację w krajach pochodzenia migracji. UE dopiero w połowie lipca podpisała umowę z Tunezją, która w zamian za 1 mld euro wsparcia zadeklarowała zwalczanie działalności grup przemytników.

– Żeby te szlaki przestały funkcjonować, trzeba zamknąć ich działanie na początku, a nie na końcu łańcucha. Możliwości alokacyjne UE kurczą się i będą się kurczyć, ośrodki takie jak w Lampedusie są przepełnione i nie ma możliwości pomagania wszystkim. Trzeba próbować zawierać bilateralne porozumienia z krajami pochodzenia migracji – przekonuje ekspertka. ©℗