W kolejnej odsłonie sporu niezbyt chlubną rolę odgrywają w tej chwili Stany Zjednoczone i Unia Europejska, które mówią o wartościach, ale potrzebują ciszy na geopolitycznym zapleczu

Problem Kosowa pozostaje żywy od lat. W 2008 r. kosowski parlament ogłosił jednostronnie niepodległość, a w grudniu 2022 r. Kosowo złożyło oficjalny wniosek o członkostwo w Unii Europejskiej. Problemem jest to, że na 193 członków wchodzących w skład Organizacji Narodów Zjednoczonych niepodległość tego państwa uznaje niespełna 100. W grupie tej są jednak tak istotni gracze jak USA, Wielka Brytania i 22 kraje UE. Kosowo członkiem ONZ nie jest z uwagi na weto Rosji i Chin. Jest także państwo, które zadeklarowało, że nigdy nie uzna niepodległości Kosowa – Serbia – i jej lider Aleksandar Vučić. Kosowo pozostaje więc zależne od wsparcia (i politycznego, i ekonomicznego) ze strony Zachodu. Przede wszystkim USA i Unii Europejskiej.

Kosowo zamieszkuje niespełna 2 mln osób. 92 proc. z nich to Albańczycy, a 6 proc. Serbowie. Obok tych grup żyją także Romowie, Turcy i Bośniacy. Etniczne zróżnicowanie przejawia się m.in. w tzw. pozytywnej dyskryminacji mniejszości narodowej, czyli zagwarantowaniu mniejszościom miejsc w parlamencie. Gwarancje praw występują także na poziomie samorządowym, który w tej opowieści będzie najważniejszy. W konstytucji wpisano wiele „bezpieczników” zabezpieczających prawa mniejszości narodowych – przede wszystkim Serbów.

Serbia uznaje Kosowo za kolebkę swojej państwowości. We wczesnym średniowieczu było ono centrum Wielkiej Serbii. – Stanowi ono rodzaj pamięci wyobrażonej dla Serbów. Ten funkcjonujący w pamięci zbiorowej obraz zderza się z rzeczywistością, zarówno w wymiarze politycznym, jak i demograficznym. Rzecz w tym, że Serbowie nie stanowią większości w Kosowie od XIX w. Co więcej, gdyby nie prowadzona przez Belgrad w XX w. polityka czystek etnicznych, w tym wysiedlenia Albańczyków i serbska kolonizacja, to ten odsetek byłby jeszcze niższy – tłumaczy Marta Szpala, ekspert ds. Bałkanów Zachodnich w Ośrodku Studiów Wschodnich.

Temat Kosowa stał się w ostatnim czasie głośny nie tylko w przestrzeni politycznej. Podczas turnieju French Open po wygranym meczu tenisiści są proszeni o złożenie autografu na „oku kamery”. Z reguły piszą jakieś swoje motto, rysują serduszka… Dla Serba Novaka Đjokovicia był to kontur Kosowa jako „serca Serbii”.

– Serbowie zamieszkujący północną część państwa od lat żyją w przekonaniu, że niepodległość Kosowa jest sytuacją tymczasową, bowiem kiedy tylko zmienią się warunki geopolityczne, to powróci ono do macierzy, do Serbii – wskazuje ekspertka OSW. W tym poczuciu bardzo silnie wspiera ich Belgrad. – Można powiedzieć, że prezydent Aleksandar Vučić aktywnie przeciwdziała integracji Serbów w Kosowie. Serbowie są przez niego instrumentalnie wykorzystywani do budowania wpływów w Kosowie i budowania pozycji Serbii w regionie – dodaje Szpala.

Ci, którzy zamieszkują południową część państwa, lepiej się asymilują i są de facto zmuszeni do współpracy z kosowską administracją.

Tablica (nie)przyjaźni

Pod koniec maja Vučić postawił wojska przy granicy z Kosowem w stan gotowości. Po raz kolejny w ostatnich miesiącach. Zaczęło się w grudniu. Przez niemal trzy tygodnie trwały wówczas blokady dróg na północy. Władze w Prisztinie nakazały, by miejscowi Serbowie wymienili tablice rejestracyjne na kosowskie. Zaleceniu podporządkowała się zaledwie garstka mieszkańców, która zwróciła serbskie tablice. Belgrad stał na stanowisku, że zamiana tablic z napisem SRB (skrótu od Serbii) na RKS (Republika Kosowa) jest kwestią wyrzeczenia się tożsamości narodowej i uznania niepodległości republiki. Tych, którzy nie chcieli nowych rejestracji, władze w Prisztinie próbowały ukarać grzywną. W proteście Serbowie zrezygnowali z zasiadania w kosowskich instytucjach, a 600 funkcjonariuszy policji złożyło wypowiedzenia z pracy. Fakt ten będzie miał później istotne znaczenie przy zamieszkach, które wybuchły w maju 2023 r.

Gorąca wiosna

Ostatnie protesty związane są z wejściem do budynków samorządowych w północnej części Kosowa albańskich burmistrzów (wśród nich jest jeden Bośniak). Serbskich gmin w Kosowie jest 10. Do gwałtownych zamieszek doszło w trzech miastach – Zvečanie, Zubinom Potoku i Leposaviciu. Wybory samorządowe odbyły się 26 kwietnia 2023 r. (pierwotnie były rozpisane na grudzień 2022 r., ale przeniesiono je o kilka miesięcy z uwagi na spór o tablice rejestracyjne). Z inspiracji Belgradu zostały zbojkotowane przez Serbów zamieszkujących północ Kosowa. I mieszkańcy, i partia polityczna Serbska Lista (Srpska lista) domagali się utworzenia Wspólnoty Gmin Serbskich w ramach Kosowa. Na takie rozwiązanie nie chciał i wciąż nie chce się zgodzić premier Kosowa Albin Kurti. Konsekwencją bojkotu było wyborcze zwycięstwo Albańczyków. Premier zdecydował o objęciu władzy w gminach zamieszkałych przez Serbów przez wybranych (przy 4-proc. frekwencji) burmistrzów.

Gdy nowa administracja zajmowała budynki, ruszyła fala gwałtownych protestów. Sytuację pogarszało dodatkowo to, że w serbskiej części Kosowa interweniowała kosowska policja, w której większość – po wspomnianym exodusie Serbów ze służby – stanowią Albańczycy. Interweniowały międzynarodowe oddziały pokojowe NATO (KFOR). Kilkadziesiąt osób zostało rannych, po stronie zarówno KFOR (głównie Włosi i Węgrzy), jak i cywili.

Region, w którym doszło do zamieszek, pozostaje pod silnym wpływem środowisk przestępczych i zamieszanej w niejasne układy serbskiej policji. Egzekwowanie porządku przez albańską policję było szokiem dla mieszkańców nauczonych funkcjonowania w pewnego rodzaju próżni, w której siłę stanowią struktury przestępcze, a nie instytucje państwa.

W lewym narożniku – Vučić

Konflikt w Kosowie jest obecnie starciem dwóch liderów. Z jednej strony stoi przywołany już Aleksandar Vučić. Polityk ten buduje swoją pozycję „jedynego gwaranta pokoju w regionie”. Udaje się. Winą za ostatnie niepokoje Amerykanie zdecydowanie obarczyli Prisztinę. Według Marty Szpali to dowód na skuteczność dyplomacji Belgradu.

– Vučić jest jedynowładcą, a prowadzona przez niego polityka wzmocniła pozycję Belgradu w regionie jako państwa posiadającego klucz do spokoju na Bałkanach. Ale to właśnie Serbia ma w regionie największy potencjał destabilizacyjny – tłumaczy.

Prezydent Vučić dla wielu europejskich przywódców jest politykiem o autokratycznych zapędach, prowadzącym cyniczną grę w regionie. Podejmowane przez niego kroki polityczne nie są (przynajmniej teoretycznie) w Brukseli akceptowane. W samym Belgradzie odbyło się już kilka protestów, w których dziesiątki tysięcy Serbów wyrażały sprzeciw wobec prezydentury Vučicia. Są one konsekwencją dwóch strzelanin, w wyniku których życie straciło łącznie 18 osób, a 20 kolejnych zostało rannych. Demonstranci zwracają uwagę na oligarchizację państwa, kryzys gospodarczy, ale także na system medialny, który ma „promować przemoc”. Sam prezydent twierdzi, że protesty są inspirowane z zewnątrz, a także, że się „ich nie boi”.

Vučić tworzy struktury polityczne lokujące się na prawo od jego poglądów. Buduje on wśród zachodnich elit poczucie, że z ich perspektywy to on jest dużo lepszym wyborem aniżeli środowiska wręcz skrajnie prawicowe. Rzecz w tym, że stabilizacja sytuacji na Bałkanach jest z perspektywy Serbii całkowicie nieopłacalna, bowiem Belgrad straciłby rolę „posiadającego klucz do spokoju”.

– W Serbii ukuło się powiedzenie, że nie ma takiego kryzysu, którego nie dałoby się przykryć Kosowem. Vučić uruchamia problem Kosowa, gdy potrzebuje odwrócić uwagę od faktycznych problemów wewnętrznych – tłumaczy Marta Szpala.

W jej opinii obecny konflikt jest jednak odmienny od dotychczasowych, wynika bowiem w dużej mierze z frustracji lokalnej społeczności. Serbowie z północy Kosowa mają poczucie, że ich lider zdradził. Najpierw polecił im startować do lokalnych władz i instytucji, a następnie je opuścić (w związku z konfliktem wokół tablic rejestracyjnych). Tymczasem Zachód pozwala Vučiciowi karmić kosowskich Serbów opowieściami o możliwym przyszłym zjednoczeniu. W opinii ekspertki obecny konflikt jest więc konsekwencją zbyt dużych ustępstw wobec serbskiego prezydenta.

Jego pozycja wynika zaś z tego, że po wybuchu wojny w Ukrainie w lutym 2022 r. Amerykanie postanowili powrócić na Bałkany, aby ostatecznie ustabilizować region. Problem w tym, że nie mają już takiej politycznej siły i w obecnym rozdaniu postawili właśnie na Belgrad. Szpala zwraca uwagę, że protesty w Serbii trwają od miesiąca, a międzynarodowi politycy jakby ich nie dostrzegali. Nie angażują się w nie, ponieważ chcą mieć przełożenie na serbskiego lidera. W opinii ekspertki OSW prezydent i tak w końcu zrobi to, co „zasugerują” mu USA czy UE. Belgrad zaś balansuje na cienkiej linii, testując, na ile może sobie pozwolić.

Pozycję prezydenta bez wątpienia wspiera trudna sytuacja w regionie. Bułgaria próbuje się dźwignąć się z ponaddwuletniego kryzysu politycznego, polityczne zawirowania mają także miejsce w Czarnogórze oraz Bośni i Hercegowinie, w której popierany przez Belgrad Milorad Dodik wznieca nastroje separatystyczne. Zachód wychodzi z założenia, że lepiej mieć przewidywalnego partnera w tym newralgicznym miejscu.

W prawym narożniku – Kurti

Urząd premiera Kosowa pełni od marca 2021 r. Wcześniej prezesem Rady Ministrów był przez cztery miesiące 2020 r. Marta Szpala wskazuje, że cechują go pryncypialność i upór. Wyróżnia go też brak podatności na naciski, bo nie jest politykiem skorumpowanym. Duże poparcie społeczne daje Kurtiemu silny mandat do prowadzenia możliwie szerokiej polityki, której nie akceptują inni partnerzy.

Pod jego rządami Kosowo doszło do rzeczywistej demokracji, w której panuje pluralizm zarówno polityczny, jak i medialny. Państwo się rozwija, a elity polityczne autentycznie cechuje orientacja prozachodnia. Ideał dla Unii Europejskiej i USA? Tak, ale… – Kiedy Albin Kurti doszedł do władzy, zadeklarował, że nie interesuje go dialog z Serbami, lecz reforma państwa, którą faktycznie przeprowadza – mówi Marta Szpala. Premier wychodzi z założenia, że 15 lat negocjacji na niewiele się zdało, a Serbia jedynie eskaluje kolejne żądania, prowadząc politykę, która tak naprawdę uniemożliwia integrowanie Serbów z Kosowarami.

Z perspektywy Zachodu Albin Kurti uważany jest za polityka niekooperatywnego. Jego postawa wobec wyborów samorządowych została bardzo skrytykowana. I to nie Belgrad, lecz Prisztina została ukarana. Kosowo zostało wykluczone z ćwiczeń wojskowych NATO i jego sojuszników w regionie Bałkanów Defender Europe 2023. Krytykę pod adresem Prisztiny formułowała także Unia Europejska, która zażądała „podjęcia kroków w celu zmniejszenia napięć”. To słowa szefa unijnej dyplomacji Josepa Borrella. UE domagała się przeprowadzenia nowych wyborów lokalnych, w których udział mieliby wziąć kosowscy Serbowie. Bruksela domagała się także, by „kwietniowi” burmistrzowie wykonywali swoje obowiązki w innych budynkach samorządowych niż dotychczasowi (serbscy). Amerykański wysłannik na Bałkany Zachodnie Gabriel Escobar wtórował im, mówiąc, że pandemia COVID-19 dała możliwość wykonywania pracy z alternatywnych miejsc.

W ostatnią niedzielę (4 czerwca) na antenie telewizji BBC premier Kosowa jasno stwierdził, że wszystkie budynki są majątkiem należącym do Kosowa, a burmistrzowie wykonują pracę z siedzib urzędów. Wskazał, że jego państwo jest skłonne do zmniejszenia liczby funkcjonariuszy, jeżeli „finansowane przez Belgrad gangi udadzą się albo do Serbii, albo do więzień”. Jak wskazał, nie godzi się na istnienie równoległych struktur państwowych, które są finansowane przez sąsiada. W jego opinii Serbia chce destabilizować Kosowo, realizując wizję „wielkiego serbskiego świata”.

Kurti podkreślił, że chociaż Kosowo uważa Stany Zjednoczone, Unię Europejską, Wielką Brytanię i zachodnich przyjaciół za „niezbędnych sojuszników, którym zawdzięcza wyzwolenie i niepodległość”, to jednak „nie możemy oddać naszej demokratycznej republiki faszystowskiej milicji opłacanej przez autokratę w Belgradzie”.

Przyszłość (nie)znana

W ostatni poniedziałek (5 czerwca) rozpoczęła się dwudniowa wizyta Gabriela Escobara i Miroslava Lajczaka, specjalnego wysłannika UE ds. dialogu pomiędzy Prisztiną i Belgradem, w obu stolicach. Według wstępnych informacji w północnych gminach Kosowa najprawdopodobniej dojdzie do ponownych wyborów samorządowych. W rozmowie z Radiem Wolna Europa rzecznik rządu Kosowa Perparim Kryeziu powtórzył przesłanie swojego szefa, mówiąc: „Grupy przestępcze odpowiedzialne za ataki trzeba złapać albo wysłać do Serbii, skąd wielu kryminalistów przyjechało”. Z kolei Serbska Lista oświadczyła, że warunkiem wzięcia udziału w wyborach jest wycofanie z północy kraju kosowskiej policji oraz utworzenie Wspólnoty Gmin Serbskich.

Konsekwencją protestów będzie zwiększenie liczebności oddziałów KFOR. Do dotychczasowych 3762 żołnierzy dołączy kolejnych 700.

W całej układance instytucje międzynarodowe jednoznacznie postawiły na Serbię, winiąc za zaistniałą sytuację Kosowo, co stawia pod znakiem zapytania niedocenioną demokratyczną transformację Prisztiny. Kurti chciał pokazać, że Serbowie są obywatelami jak wszyscy. Ta postawa nie została jednak zaakceptowana przez społeczność międzynarodową.

Szpala dostrzega jeszcze jedno zagrożenie dla przyszłości Kosowa. Rzecz w tym, że pogłębiać się będzie problem nieznajomości języków drugiej grupy. Albańczycy nie uczą się serbskiego i nie jeżdżą na północ Kosowa. Ostatnie pokolenie, które żyło z Serbami, chodziło z nimi do szkoły, urodziło się w latach 80. Będzie to pogłębiało alienację, a Serbowie staną się w jeszcze większym stopniu zależni od Belgradu. To stanowi także interesujące wyzwanie dla procesów tożsamościowych wewnątrz tej grupy etnicznej w Kosowie. Serbowie z południa uczą się egzystowania z Kosowarami i na razie jakoś im to wychodzi. ©℗

Konsekwencją protestów na północy Kosowa będzie zwiększenie liczebności oddziałów KFOR. Do dotychczasowych 3762 żołnierzy dołączy kolejnych 700