Alaksandr Łukaszenka był przez Kreml nakłaniany do udziału w wojnie z Ukrainą. Ale wraz ze słabnięciem Rosji stał się celem dla Kijowa.

Kidałowo to pojęcie z rosyjskiej fieni, czyli gwary więziennej. Oznacza umowne oszukiwanie łocha, czyli frajera. Jeśli jest on trwale bezużyteczny można go porzucić, czyli kidat’.

– Porzucili mnie jak frajera – mówił z rozżaleniem na konferencji w Rostowie nad Donem zimą 2014 r. Wiktor Janukowycz. Ukraiński prezydent stracił wtedy wszystko. Z lidera potężnego klanu, który uwłaszczał się na państwie, stał się po rewolucji godności o dwie dekady postarzałym łochem, który przed kamerami nerwowo złamał długopis.

Ostatnie nagrania z udziałem Alaksandra Łukaszenki przypominają te z Rostowa. Opublikowane przez białoruski kanał propagandowy ujęcia nie pokazują już energicznego dyktatora, który do wszystkich mówi na „ty”. Zastąpił go wypudrowany, przypominający figurę woskową starzec. Bandaż na dłoni sugeruje, że jeszcze niedawno mógł być podłączony do kroplówki.

Możliwe, że jest tak, jak przekonują ludzie reżimu – Łukaszenka złapał wirusa, jest osłabiony, ale wydobrzeje. Specjaliści od propagandy nie odkręcą już jednak spekulacji na temat przyszłości prezydenta, które ostatnia nieobecność nasiliła w skali dotąd niespotykanej. Siła oraz sprawczość dyktatora w wertykałach, pionowych strukturach władzy, są kluczowe. Klienci reżimu nie mogą się domyślać, co się dzieje z liderem. Konsekwencją słabości zawsze jest zamęt i orientowanie się na nowe ośrodki siły. Albo przynajmniej stawianie sobie pytań, co dalej.

Gdy Łukaszenka udowadniał, że wciąż żyje, białoruski minister spraw zagranicznych Siarhiej Alejnik zaczynał trzydniową wizytę w Moskwie, podczas której negocjował umowy o pogłębieniu integracji z Rosją. „Nasze kraje podążają drogą tworzenia Państwa Związkowego” – głosi oświadczeniu podpisane i przez niego, i przez szefa rosyjskiej dyplomacji Siergieja Ławrowa. Co w praktyce oznacza dalszą formalizację aneksji Białorusi.

Przegrywający wojnę w Ukrainie Władimir Putin musi mieć sukces. I może nim być w pełni, a nie tylko częściowo przejęta Białoruś. Czy będzie to Białoruś z Łukaszenką, to pytanie otwarte. Co potwierdza wysyp zaskakujących informacji na temat dyktatora.

Szpiedzy tacy jak my

W środę szef ukraińskiego wywiadu wojskowego HUR Kyryło Budanow z rozbrajającą szczerością opowiedział o rozmowach, które jego państwo miało prowadzić z Łukaszenką. Z jego relacji wynika, że za pośrednictwem deputowanego do Rady Najwyższej Jewhena Szewczenki wynegocjowano porozumienie o nieangażowaniu wojsk białoruskich w wojnę.

Pochodzący z położonego na południu i obecnie okupowanego przez Rosjan Melitopola Szewczenko, wywodzący się z prezydenckiej frakcji Sługa Narodu, rzeczywiście ma niezłe kontakty na Białorusi. W 2021 r. był krytykowany w partii za nieuzgadniany z kierownictwem wyjazd do Mińska na spotkanie z Łukaszenką. W tym samym roku usunięto go z partii za publiczne poparcie, którego udzielił politykowi po przymusowym lądowaniu w białoruskiej stolicy samolotu Ryanair i aresztowaniu opozycjonisty Ramana Pratasiewicza.

Superszpiegiem Szewczenko nie jest. Znany jest przede wszystkim z niemądrych wypowiedzi o trwającej „wojnie domowej na Ukrainie”, które idą w parze z narracją rosyjskiej propagandy, albo z tchórzostwa – w marcu 2022 r. został na krótko aresztowany na granicy, bo mimo obowiązku mobilizacyjnego próbował uciec z Ukrainy.

Budanow umieścił go w znacznie ambitniejszej roli. – Wykorzystujemy jego kontakty (z Łukaszenką – red.) już od dawna i nigdy tego nie ukrywaliśmy. Działania Szewczenki przynoszą zamierzony efekt. Ani razu nie odmówił, gdy zwracaliśmy się do niego z jakąś konkretną prośbą (…). Zrobiliśmy wszystko, co możliwe, żeby nie dopuścić do wciągnięcia Białorusi w bezpośrednie działania zbrojne po stronie Rosji w wojnie Kremla z Ukrainą; podjęliśmy m.in. tajne negocjacje z autorytarnym białoruskim liderem. Czy nam się to podoba, czy nie, Łukaszenka nie jest idiotą. On sam jako pierwszy nie chciałby dopuścić do powtórki z 24 lutego 2022 r. – mówił szef HUR. Sugerując, że Putin stracił już nadzieję na wciągnięcie Mińska w konflikt. Szczyt rozmów z Łukaszenką miał przypaść na wiosnę ub.r., po tym jak Rosjanie wycofali się spod Kijowa.

Trudno ocenić, czy Budanow mówi prawdę. W praktyce wywiadowczej rzadko ujawnia się nazwiska osób zaangażowanych w delikatne misje. Tajne negocjacje muszą pozostać tajne. Niemniej faktem jest, że Kijów od początku wojny utrzymywał kontakt z Łukaszenką. Niekoniecznie poprzez Szewczenkę albo nie tylko za jego pośrednictwem. Rozmówcy DGP przekonują, że odpowiadają za to Andrij Jermak, szef biura prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, i prezydencki doradca Mychajło Podolak, który przez wiele lat mieszkał na Białorusi i ukończył Miński Instytut Medyczny. Od początku wojny Jermak miał zresztą również kontakty po stronie rosyjskiej, za co z podejrzliwością spoglądali na niego Amerykanie.

– O Dmitriju Kozaku zawsze mówił per Dima. Znali się. Przez Kozaka Jermak wiedział, co dzieje się po drugiej stronie – przekonuje źródło DGP w Kijowie. Dmitrij Kozak to były wice premier Rosji, postać odpowiedzialna za zamrożone konflikty – Naddniestrze, Abchazję, Osetię Południową i Donbas (obecnie odmrożony). Na równie wysokim szczeblu Ukraińcy mają kontakty na Białorusi. Jak przekonują informatorzy DGP, zdecydowanie lepsze po stronie władzy niż opozycji. Wersja o nakłanianiu Łukaszenki do niewysyłania na Ukrainę wojsk białoruskich ma zatem wszelkie znamiona prawdopodobieństwa. Jednak zdetonowanie jej w sposób, jaki zrobił to Budanow, służy przede wszystkim osłabieniu białoruskiego dyktatora i wywołaniu zamętu, a nie podzieleniu się ze światem zakulisowymi operacjami HUR.

Prawdopodobieństwo ataku z Białorusi po niepowodzeniu rozpoczętej zimą rosyjskiej kontrofensywy na Donbasie jest obecnie minimalne. Upozorowanie ataku od północy miało sens w lutym lub marcu tego roku. Pozwoliłoby to odciągnąć Ukraińców od wschodu kraju. Dziś to już nieaktualne. Większą wartość dla Kijowa ma zatem pogłębianie nieufności między Putinem a Łukaszenką niż próba układania się z nim. Temu też najpewniej służy wyznanie Budanowa. To prezent podarowany dyktatorowi w dniu podpisywania deklaracji Alejnik–Ławrow.

Prawdy i półprawdy

O tym, że nakłanianie Łukaszenki do porzucenia planów użycia wojsk białoruskich w wojnie przeciw Ukrainie było faktem, świadczą również doniesienia białoruskiej opozycji. Przedstawiciele dowództwa pułku Kalinowskiego – który niedawno stał się czymś, co opozycja nazywa pospolitym ruszeniem – w nieoficjalnych rozmowach przekonują, że były w nie zaangażowane również zachodnie służby specjalne. A konkretnie francuski wywiad wojskowy DRM (Direction du renseignement militaire), którym dowodzi gen. Jacques Langlade de Montgros, oficer z doświadczeniem m.in. z Republiki Środkowoafrykańskiej, w której obecnie – ku niezadowoleniu Paryża – rozpycha się Grupa Wagnera.

Białorusini przekonują, że rozmowy polegające na nakłanianiu dyktatora do niezwiększania intensywności współpracy wojskowej z Kremlem nie przyniosły satysfakcjonującego wyniku. Łukaszenka miał w ich trakcie dać jednak do zrozumienia, że dąży do uzyskania od Rosji gwarancji bezpieczeństwa na wypadek ukraińskich ataków z powietrza. O tym, że taki wariant jest realny, świadczą zabiegi Ukraińców o dostęp do cyfrowych map Białorusi, które pozwalają programować drony i pociski z uwzględnieniem danych o ukształtowaniu terenu. Jak pisaliśmy w DGP, Ukraińcy o te mapy starali się we Francji. Umożliwiłyby one uderzenia w wartościowe cele rosyjskie na Białorusi – transporty amunicji, punkty szkolenia wojska i składowania uzbrojenia czy zasoby logistyczne. Mińsk co prawda nie wysłał wojsk na Ukrainę, ale przez cały czas daje Putinowi możliwość szkolenia mobilizowanych żołnierzy na swoich poligonach. Współpracuje też w produkcji sprzętu wojskowego. I jak wynika z informacji po wizycie szefa MSZ Białorusi w Moskwie – ta współpraca ma zostać jeszcze bardziej zacieśniona.

Finał gry

Rozważania o śmierci Łukaszenki lub jego odejściu w całej układance doniesień z Białorusi nie muszą być najważniejszą informacją. Pewne jest, że wokół dyktatora trwa gra, której celem jest obniżenie znaczenia tego państwa w wojnie i pozycji samego polityka.

Bronią w tej grze jest na razie propaganda i służby wywiadowcze. Nie należy się jednak dziwić, jeśli pewnego dnia te „podprogowe” zabiegi zamienią się w uderzenia w wojska rosyjskie w tym państwie, a w razie jednoznacznej przegranej Rosji na Ukrainie – w próbę siłowego usunięcia osłabionego Łukaszenki ze stanowiska.

Kijów od dawna współdziała ze szkolonymi przez siebie i wykorzystywanymi na wschodzie Ukrainy „siłami proxy”, czyli pułkiem Kalinowskiego. We współpracy z ukraińskim wywiadem dokonali oni już ataku na rosyjski samolot wczesnego ostrzegania A-50 w Maczuliszczach, upokarzając obronę powietrzną Białorusi i Rosji. Wraz ze słabnięciem dyktatora apetyt będzie rósł. Bo myśliwy już dawno zamienił się w zwierzynę łowną. ©℗