Dyktator nie pojawia się publicznie. Opozycja mówi o poważnej chorobie i szykowaniu scenariuszy na wypadek jego śmierci.

Alaksandr Łukaszenka przestał się pojawiać publicznie po powrocie 9 maja z Moskwy. Po paradzie z okazji Dnia Zwycięstwa nie wziął udziału we wspólnym śniadaniu z Władimirem Putinem. Wczoraj opublikowano informacje o infekcji wirusowej dyktatora. Były minister kultury i były ambasador Białorusi w Warszawie, a obecnie jeden z polityków opozycji Pawieł Łatuszka mówił o zapaleniu mięśnia sercowego „na tle infekcyjno-alergicznym”. Z kolei deputowany do rosyjskiej Dumy, zajmujący się tematyką państw byłego ZSRR Konstantin Zatulin powiedział, że „to nie jest COVID-19”.

Dziennikarz anglojęzycznego pisma „Kyiv Post” Jason Smart przekonuje z kolei na Twitterze, że Łukaszenka „ma rozległy zawał mięśnia sercowego”. Jak dodał, „prawdopodobnie został wprowadzony przez lekarzy w śpiączkę farmakologiczną”. „Rosjanie otruli go tak samo jak Makieja” – przekonuje. Uładzimir Makiej to były pułkownik wywiadu wojskowego i szef białoruskiego MSZ, który zmarł w tajemniczych okolicznościach 26 listopada ub.r. Był uznawany za pragmatyka z dobrymi kontaktami na Zachodzie. Podczas pełnienia funkcji publicznych odpowiadał za resety z UE i USA, które władze w Mińsku traktowały instrumentalnie do poszerzania swojego pola działania na arenie międzynarodowej.

Jak podało Radio Swoboda, w niedzielę Łukaszenka nie pojawił się na uroczystości w Mińsku z okazji Dnia Flagi, Herbu i Hymnu. Dzień wcześniej kolumna aut przyjechała do rządowego ośrodka medycznego pod Mińskiem. Tekst przemówienia prezydenta przeczytał premier Raman Hałouczanka. To również wywołało komentarze na temat potencjalnej sukcesji po Łukaszence. Spodziewano się, że wygłosi je była szefowa administracji prezydenta, a obecnie przewodnicząca wyższej izby parlamentu Natalla Kaczanawa. Formalnie właśnie ona powinna zastępować głowę państwa.

To nie pierwszy raz, gdy dyktator znika i pojawiają się spekulacje na temat stanu jego zdrowia. Zawsze kończyło się to jednak powrotem do życia publicznego i zamknięciem debaty. Tym razem jednak z samego reżimu płyną sygnały o nadchodzących zmianach. Propagandzista Alaksandr Szpakuski opublikował wpis o „końcu ery Łukaszenki w najbliższych latach”. Zaraz dodał, że „prezydent się przeziębił, ale nikt nie jest nieśmiertelny”.

Opozycja z kolei zapewnia, że szykuje się do operacji sukcesja. „Dla nas to oznacza tylko jedno: musimy być przygotowani na każdy scenariusz” – napisała na Twitterze liderka opozycji Swiatłana Cichanouska.

W ub.r. Łukaszenka udostępnił Rosjanom terytorium Białorusi do przeprowadzenia ataku od północy na Kijów. Nie zaangażował jednak do walk regularnych oddziałów armii białoruskiej, mimo że Kreml na to naciskał. Od kilku miesięcy wspiera jednak Putina żołnierzami z prywatnej firmy wojskowej GuardSer vice, która jest białoruskim odpowiednikiem Grupy Wagnera. Jej ruchy śledzi zajmująca się białym wywiadem organizacja Molfar (Molfar to w kulturze huculskiej mag i uzdrowiciel odpowiedzialny również za kształtowanie pogody). Pracownicy GuardService rekrutujący się głównie z białoruskich wojsk spadochronowych mają się szkolić na poligonach 5 Brygady Sił Specjalnych w Marinej Horce pod Mińskiem, a następnie trafiać na Donbas. Zaangażowanie prywatnej firmy wojskowej było jednak postrzegane przez Kreml jako niewystarczające. Jak pisaliśmy w DGP, Władimir Putin miał grozić Alaksandrowi Łukaszence śmiercią, jeśli ten nie zwiększy swojego udziału w wojnie przeciwko Ukrainie. Według nieoficjalnych informacji DGP dyktator wiosną ub.r. sondował w Warszawie możliwość ucieczki z kraju do Polski drogą lądową (cała Białoruś, na której stacjonuje 10-tysięczny kontyngent rosyjski, jest w zasięgu rosyjskiej obrony powietrznej, zatem wylot samolotem byłby ryzykowny) i dalej ewakuację drogą lotniczą do jednego z państw afrykańskich, Wenezueli lub Chin. ©℗