Prezydent Emmanuel Macron podczas powrotu z Chin udzielił wywiadu, w którym po raz kolejny wrócił do koncepcji autonomii strategicznej Europy i stwierdził, że Stary Kontynent powinien być jedną z trzech głównych sił świata, tak jak USA i Chiny.

W rozmowie przeprowadzonej z dziennikarzami „Les Echos” i Politico mówił także o tym, że jeśli konflikt wokół Tajwanu przyspieszy, to zaangażowanie Europy nie pozwoli naszemu regionowi się rozwinąć, „by stać się trzecim biegunem”.

Abstrahując od kontrowersji, które narosły wokół tłumaczenia i interpretacji tego udzielonego na pokładzie samolotu wywiadu, warto spojrzeć na fakty, które autonomiczne wynurzenia prezydenta z Paryża pokazują w kontekście rzeczywistych zdolności militarnych.

Tuż przed i tuż po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji na Ukrainę Amerykanie przesłali na wschodnią flankę Sojuszu Północnoatlantyckiego, głównie do Polski, ponad 5 tys. dodatkowych żołnierzy. W ciągu kilku tygodni pojawiły się w Rzeszowie wyrzutnie systemu przeciwrakietowego Patriot, które do dziś chronią samoloty lądujące w Jasionce. Warto zaznaczyć, że już wcześniej nad Wisłą stacjonowało ok. 5 tys. żołnierzy zza Atlantyku. Trudno też nie wspomnieć o tym, że tydzień temu otwarto budowany przez ponad dwa lata magazyn składowania amerykańskiego sprzętu w Powidzu. Będą tam czekały czołgi, wozy bojowe i artyleria dla jednej brygady pancernej.

Co w tym czasie zrobili nasi sojusznicy, najważniejsze państwa Europy Zachodniej? Francuzi w ciągu tygodnia od inwazji wysłali do Rumunii 500 żołnierzy, czyli dziesięć razy mniej niż USA. I w niczym nie zmienia tego fakt, że w następnych miesiącach skierowali tam kilkuset kolejnych. Także Niemcy kilkuset żołnierzami wzmocnili swój kontyngent na Litwie, choć tu doszło do pewnych kontrowersji, ponieważ zgodnie z zapowiedziami polityków miała to być brygada (4–5 tys. żołnierzy). W końcu okazało się, że ta brygada ma być w gotowości, ale w Niemczech. Z kolei do Polski Berlin wysłał patrioty. Brytyjczycy w tym czasie podwoili swoje siły w Estonii (z 900 do ok. 1,8 tys. żołnierzy). Jednak już pod koniec 2022 r. znów wrócili do jednej batalionowej grupy bojowej, ale za to na Wyspach Brytyjskich ma stacjonować brygada w pełnej gotowości. Podsumowując, trzy najważniejsze państwa NATO w Europie, w tym Francja, po inwazji Rosji na Ukrainę wysłały o połowę mniej żołnierzy niż Amerykanie. Na dodatek część z nich wróciła już do swoich ojczyzn. Mając to w pamięci, rozmowa o autonomii strategicznej ma co najwyżej posmak wina korkowego, które nie nadaje się do picia.

Ale to nie wszystko. W dużym uproszczeniu można powiedzieć, że do zapewnienia bezpieczeństwa oprócz żołnierzy potrzebny jest także sprzęt. Jeśli spojrzymy na pomoc militarną USA dla Ukrainy, to jest ona liczona w dziesiątkach miliardów dolarów i stanowi zdecydowaną większość dostarczanego obrońcom uzbrojenia. Podstawową przyczyną jest to, że Amerykanie po prostu je mają, a w Europie radykalnie go brakuje. Dużą ilość sprzętu przekazały Wielka Brytania, Polska (głównie posowiecki), teraz dołączają do tego grona Niemcy. Ale mówimy o pojedynczych miliardach dolarów przypadających na poszczególne państwa. Francji w gronie najwięcej przekazujących nie ma.

Jeśli mowa o sprzęcie, to istotne też są zdolności do jego produkcji. I tu trzeba przyznać, że francuski przemysł zbrojeniowy należy do najlepszych na świecie, a według Sztokholmskiego Międzynarodowego Instytutu Badań Pokojowych eksport broni znad Sekwany w ostatnich latach dynamicznie rośnie. Ale nie zmienia to faktu, że ten eksport jest wciąż cztery razy mniejszy niż z USA i dotyczy głównie Azji. W Europie sojusznicy ze wschodniej flanki NATO decydują się raczej na zakupy w USA. I tak w ostatnich dniach plany zakupu samolotu F-35 ogłosiła Rumunia, wcześniej zrobiły to m.in. Niemcy, Czechy i Finlandia, w Polsce decyzję podjęliśmy już dawno. Coraz więcej państw naszego regionu stawia także na artylerię rakietową z USA (system HIMARS będzie działał m.in. w Polsce, Rumunii, na Litwie czy Łotwie) czy też amerykańskie systemy przeciwrakietowe.

Wreszcie pisząc o marzeniach, czy może mrzonkach francuskiego polityka, warto też wspomnieć o parasolu nuklearnym, który Stany Zjednoczone otworzyły nad Europą m.in. programem Nuclear Sharing, czyli utrzymywaniem tego rodzaju broni w państwach sojuszniczych (np. Niemczech) i możliwością przenoszenia jej przez siły zbrojne tych państw. Francja, choć jest mocarstwem nuklearnym, takich ruchów nie proponuje, może dlatego, że nie ma też wystarczających zdolności, by to zrobić.

Doceniając więc dowcip prezydenta Macrona, mam w pamięci, że to nie pierwszy raz, gdy dosyć spektakularnie wypowiedział się o architekturze bezpieczeństwa: w listopadzie 2019 r. twierdził, że Sojusz Północnoatlantycki dotknęła śmierć mózgowa. Mam też w pamięci to, że wtedy sytuacja międzynarodowa była zupełnie inna i takie francuskie żarty i żarciki specjalnie nic nie zmieniały. Jednak wiedząc, że Stany Zjednoczone to nie jest sojusznik idealny, że szpiegują i wykorzystują nawet przyjaciół, jestem przekonany, że tym razem francuski polityk, cytując jego poprzednika, „stracił dobrą okazję, aby siedzieć cicho”. ©℗