Gdy w sierpniu 2022 r. ówczesna przewodnicząca Izby Reprezentantów Nancy Pelosi lądowała w Tajwanie, jej pierwsze kroki po przybyciu do Tajpej w napięciu śledziły miliony.

Moment był wyjątkowy, a na wyspie, uznawanej przez ChRL za zbuntowaną prowincję, od 25 lat nie było tak wysokiej rangą delegacji z USA. W kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej gest został uznany za mocne wsparcie symboliczne Waszyngtonu dla Tajwanu.

Niecały rok później dochodzi do rewizyty. Tajwańska prezydent Tsai Ing-wen wraca akurat z wizyt oficjalnych w Gwatemali i Belize, jednych z 13 państw świata, które wciąż uznają jej administrację, a nie pekińskich komunistów, za legalne władze Chin. Tsai spotka się dzisiaj w kalifornijskiej bibliotece prezydenckiej Ronalda Reagana z następcą demokratki na stanowisku szefa izby niższej, republikaninem Kevinem McCarthym. W rozmowach będą uczestniczyć kongresmeni z obu ugrupowań, co stanowi kolejny dowód, że w kwestii Tajwanu nie ma między nimi większych różnic. Biorąc to pod uwagę, niedawne słowa Tsai, że relacje między Tajpej a Waszyngtonem „nigdy nie były lepsze”, można uznać za coś więcej niż jedynie standardową dyplomatyczną formułkę.

Tymczasem Biały Dom zachowuje taktyczne milczenie w sprawie przyjazdu Tsai, podobnie jak miało to miejsce w przypadku sierpniowej podróży Pelosi. Choć Stany Zjednoczone nie uznają Tajwanu za państwo, to są silnie zaangażowane w obronę wyspy, a niedawno podjęły decyzję o zwiększeniu tam swoich sił wojskowych. Prezydent Biden mówił też, że w przypadku ataku Chin na wyspę wojska amerykańskie będą jej bronić. Plany Tsai spotykają się z ostrą reakcją władz w Pekinie. Xu Xueyuan, cchargé d’affaires Chin w USA, ostrzegła, że Waszyngton ryzykuje „poważną konfrontacją”. MSZ w Pekinie stwierdziło zaś, że spotkanie w Kalifornii zostanie uznane za prowokację. Amerykanie te komunikaty ignorują, o co tym łatwiej po medialnych doniesieniach, że zestrzelony w lutym nad Stanami Zjednoczonymi chiński balon dysponował technologią pozwalającą na bieżąco przekazywać dane do Pekinu. ©℗