Krach ekonomiczny i cywilizacyjny groził Rosji nawet bez ataku na Ukrainę i związanych z nim sankcji. "Wojna z NATO" stała się znakomitym alibi dla nieudolnych rządów.

"Umysłem Rosji nie zrozumiesz i zwykłą miarą ją nie zmierzysz” – pisał niegdyś poeta Tiutczew, co oznacza, że – podobno – nie da się pojąć Rosji na trzeźwo. Z oczywistych względów warto jednak próbować. Dla tych, którzy chcą spróbować, ogromną pomocą będzie nowa książka Hieronima Grali i Witolda Jurasza – „Wataha Putina”. Napisana w formie dialogu, ale nie klasycznego wywiadu, jest raczej gawędą dwóch przyjaciół erudytów. Momentami żartobliwą, nasyconą barwnymi anegdotami i dzięki temu lekką w odbiorze. Ale niech nas te pozory nie zmylą. W gruncie rzeczy jest to dzieło bardzo serio i kawał dobrej politologicznej analizy. Zespół autorski złożony jest wszak z dwóch byłych dyplomatów, którzy spędzili w Rosji spory kawał życia, a do tego specyficznego doświadczenia dodają świetny zmysł obserwacji plus kompetencje zawodowego badacza historii (Grala) oraz eksperta polityki międzynarodowej i publicysty (Jurasz). Obaj panowie wspólnie próbują przybliżyć nam charakter rosyjskiego państwa, a na jego tle fenomen „rozwiniętego putinizmu”. Wszystko po to, by w finale zadać najważniejsze dzisiaj pytanie: „Co (i kto) po Putinie?”.

Do czego służy państwo

Spokojnie, nie będzie spoilerów. Kto ciekaw odpowiedzi, niech sięgnie po książkę. Dostanie naprawdę solidną dawkę użytecznej wiedzy. Co do kraju, narodu i systemu władzy znajduje się tam brutalne, ale prawdziwe stwierdzenie, że „poziom zdemoralizowania ludzi, traktowania państwa jako łupu, pieniędzy jako czegoś, co należy ukraść, jest tak niebywały, że bez dozy odgórnego zamordyzmu to państwo się zawsze będzie rozlatywać” (z równie słusznym komentarzem, że po Jelcynowskiej smucie „kraść nie przestali, ale teraz trzeba było mieć zgodę na kradzież”). Oczywiste? Chyba nie dla wszystkich, bo w wielu poważnych (przynajmniej na pozór) analizach wciąż można znaleźć poszukiwania jakiejś „idei” jakoby napędzającej politykę władców Kremla. Tymczasem tak naprawdę jest to cyniczna, skorumpowana banda kleptokratów – i autorzy przekonująco to pokazują. „Nawalny, a wcześniej Anders Åslund, podliczają Putina na 150 mld dol. Ja w te liczby nie bardzo wierzę, ale na kilkadziesiąt miliardów to byłbym gotów go ocenić” – mówi Grala. Po czym dodaje, że „to nie jest tak, że oni w nic nie wierzą, bo wierzą po pierwsze w państwo, a po drugie w swoje prawo do okradania tego państwa”.

Podsumowaniem tego wątku niech będzie przywołany w tekście tytuł artykułu rosyjskiej politolożki Lidii Szewcowej: „Impotencja omnipotencji”. Tak, Rosja wyłaniająca się z tej narracji to kraj władzy, który marzy o kontrolowaniu wszystkiego, a w efekcie wywraca się na sprawach pozornie najprostszych. Czasem będzie to wypłata emerytur, jak za Jelcyna, a czasem „specjalna operacja wojskowa” przeciw wielokroć słabszemu sąsiadowi, jak za Putina. Skądinąd nieudana w znacznej mierze właśnie przez powszechne złodziejstwo i prywatę maskowane hurrapatriotyczną egzaltacją.

Jest jednak w tym czarnym obrazie i parę jaśniejszych punktów, choćby bardzo u nas niedoceniana kwestia ciągłości instytucji państwowych. Bo rzeczywiście, mimo rewolucji i przewrotów, mimo dramatycznych zmian systemu i ideologii, na średnich i niskich szczeblach w Rosji bardzo wiele zostaje po staremu, a imperialne interesy, którym służy mniej czy bardziej fachowy aparat wciąż tych samych biurokratów i funkcjonariuszy, też niezbyt się zmieniają. To jedna z tajemnic skuteczności rosyjskiej dyplomacji i rosyjskich służb specjalnych. Ale… „im większa jest rola służb w państwie, tym bardziej kmioty w służbach zaczynają wypierać tych naprawdę mądrych” – konstatuje w pewnej chwili Jurasz. Na pytanie, z której grupy wywodzi się Putin, Grala odpowiada stanowczo: „Z tej gorszej gildii”.

Putin jaki jest…

Nad Władimirem Władimirowiczem panowie znęcają się ostro. Przypominają jego wątpliwej jakości karierę w KGB, fatalne ubrania na początku kariery urzędniczo-politycznej, wytykają mu ewidentne kompleksy, na które odtrutką miał być starannie dobrany wizerunek macho, a także skłonność do nadużywania… botoksu. Rozkoszują się złośliwym określeniem „staruszek Kabajew” („starik Kabajew”), nawiązującym do domniemanego romansu z o wiele młodszą gimnastyczką o tym nazwisku. „To jest tak rosyjskie. To jest bardziej morderczy cios, niż gdyby w tym momencie rakieta ukraińska spadła na «pierwszego» w środku Moskwy. Bo to go ośmiesza” – mówi Grala. Ale autorzy potrafią też docenić spryt i determinację Putina, który mimo kiepskich początków odnalazł się na szczytach władzy najpierw jako primus inter pares (w ramach tzw. Putina zbiorowego – bardzo lubię to określenie niemieckiego dziennikarza Borisa Reitschustera sprzed bodaj 20 lat), potem jako efektywny i użyteczny dla wszystkich rozjemca pomiędzy rywalizującymi frakcjami, a wreszcie jako faktyczny car.

Witold Jurasz, Hieronim Grala, „Wataha Putina”, Wydawnictwo Czerwone i Czarne, Warszawa 2023 / Materiały prasowe

W tej ostatniej roli, nie da się ukryć, starzejący się Putin sprawdza się zresztą najgorzej. Poza elementami oczywistymi, sprowadzającymi się w głównej mierze do biologii, Jurasz tłumaczy to polityką kadrową. „Problem polega na tym, że do któregoś momentu przepustką (…) była lojalność, ale też wiedza. I to był ten moment szczytowego putinizmu (…) w jakiś sposób imponujący w sensie technokratycznym. Oni rzeczywiście byli fachowcami. (…). A potem coś się takiego stało, że zaczęła się liczyć już tylko lojalność. I nic już więcej, i zaczynają się coraz większe błędy”. Przy okazji – to ciekawy i nieoczywisty wątek – mamy porównanie elit ZSRR i współczesnej Rosji pod względem skłonności do brawury. Wypada zdecydowanie na korzyść minionej epoki („Oni są dziś zdecydowanie mniej przewidywalni od siebie samych sprzed 30 czy 40 lat”). I to w jakimś stopniu wyjaśnia fundamentalny błąd Zachodu, który „myślał, że putinizm to jest choroba, którą należy przeczekać. Istotne było chyba też przeświadczenie, że elita, która kradnie, będzie chciała dalej kraść, a nie stracić majątek”.

Tę elitę nadal często traktuje się u nas jak monolit. Tymczasem nic bardziej błędnego, ona ma swoje życie wewnętrzne, i to burzliwe. Mowa tutaj nie o koncesjonowanej opozycji w postaci partii Ziuganowa, a potem Żyrinowskiego (ciekawy i nieoczywisty portret tego drugiego dostajemy jako bonus). Nie o Jewgieniju Prigożynie, twórcy i właścicielu osławionej Grupy Wagnera, który bywa czasem kreowany w mediach na samodzielnego gracza i nawet potencjalnego następcę Putina, a o którym Grala wprost mówi: „słup”. I nie o Ramzanie Kadyrowie, choć jego użyteczność dla reżimu Putina też jest ciekawie wyjaśniona, ani o Aleksandrze Duginie, o którym autorzy wypowiadają się dość lekceważąco (i słusznie). Najciekawsza w „Watasze” wydaje się analiza losów i postaw ludzi, którzy naprawdę mieli, mają lub mogą mieć realną władzę w Rosji. To m.in. Siergiej Ławrow („to jest tak naprawdę tragedia wybitnego dyplomaty, który (…) został kapciowym prezydenta”), Nikołaj Patruszew, Siergiej Naryszkin, Siergiej Szojgu, Władisław Surkow, Dmitrij Miedwiediew, Aleksiej Kudrin, German Gref czy wreszcie jedyna w tym gronie kobieta (tak, Rosja jest państwem skrajnych mizoginów) Elwira Nabiullina. Ci „siłowicy” i „liberalni technokraci” są jednak w większości mniej czy bardziej powiązani z którąś ze służb specjalnych i mają w życiorysach tajemnicze fragmenty. Ich portrety Jurasz i Grala rysują oszczędną, ale mocną kreską, pokazując, kto, kiedy i dlaczego szedł w górę, i czemu (w większości przypadków) już nie idzie. Po drodze do realnego wymiaru i znaczenia sprowadzani są uważani za opozycjonistów Niemcow, Nawalny, Kasparow czy Chodorkowski. Ciekawa jest też analiza faktycznej roli oligarchów – kiedyś i dzisiaj, a także cerkwi prawosławnej patriarchatu moskiewskiego (włącznie z ryzykowną tezą, że to ona w znacznej mierze pchnęła reżim ku wojnie, by nie stracić swego stanu posiadania w Ukrainie). W tym miejscu trudno się oprzeć pokusie, by nie przytoczyć fragmentu dialogu autorów: „WJ: Czy Władimir Putin jest osobą wierzącą? HG: Serio pytasz? WJ: No nie. Tak z obowiązku. HG: A on z obowiązku się modli”.

Narracja siłą rzeczy krąży wokół wojny, którą Kreml na pozór irracjonalnie rozpętał rok temu. Jurasz przywołuje opinię rosyjskiego komentatora Władimira Pastuchowa, który twierdzi, że ta decyzja była tyle wynikiem neoimperialnego projektu, ile „metodą wzięcia narodu za twarz”, bo tylko w warunkach wojny można było przekształcić Rosję w państwo stanu wyjątkowego. To zaś stało się ekipie Putina niezbędne, by móc dalej rządzić pomimo klęsk wszystkich projektów modernizacyjnych. I to ma sens, bo nawet bez wojny oraz związanych z nią sankcji Rosji groził krach ekonomiczny i cywilizacyjny – a „wojna z NATO” stanowi dla nieudolnych rządów znakomite alibi. Co ważne: zdawkowo, z chyba z dalej idącą intencją, autorzy przypominają, że kiedy rosyjska rakieta uderzyła w budynek mieszkalny w Dnieprze, powodując masakrę cywilów, mieszkańcy Petersburga poszli składać kwiaty pod pomnikiem Tarasa Szewczenki, zapalać świece, kłaść dziecięce rysunki, zabawki i buciki. To burzy czarno-białe schematy. „Wierzę, że to jednak coś znaczy” – mówi Grala. Od siebie mogę dodać: chciałbym podzielać tę wiarę, bo też kibicuję owej Rosji z moich dawnych marzeń i dawnych doświadczeń, naprawdę liberalnej, cywilizowanej, pokojowej i tolerancyjnej. Ale chyba już nie potrafię w nią uwierzyć.

Co będzie dalej?

I tu jest między autorami a mną pierwsza istotna różnica. W ich opowieści o Rosji nie ma scenariusza rozpadu federacji – są tylko spekulacje o tym, kto może w niej przejąć władzę po upadku lub śmierci Putina. Tymczasem, ktokolwiek to będzie, i tak prędzej czy później staniemy znowu w obliczu rosyjskiej agresji. Prawdopodobnie lepiej zaplanowanej i wykonanej. Grać trzeba wobec tego nie na zmianę władzy w Rosji, ale na zmianę naszego rozumienia Rosji. A żeby grać, trzeba się do tego intelektualnie przygotować. Na przykład serio potraktować wspomniane w książce tylko mimochodem, i to jedynie w kontekście luźnych planów sprzed lat, perspektywy oderwania i usamodzielnienia przynajmniej obwodu kaliningradzkiego czy Kuryli, a jak tylko się da, to i znacznie większych połaci obecnej Federacji Rosyjskiej.

I druga kwestia: w książce praktycznie nie pojawiają się Chiny. Rosja walczy przeciwko Zachodowi i po trosze sama ze sobą, suwerennie rozstrzygając losy przyszłego przywództwa. Tak naprawdę w Azji czai się mocarstwo, które może wszelkie plany Putinów, Nawalnych, Patruszewów, Chodorkowskich i Naryszkinów bardzo łatwo przekreślić, wyznaczając – jak niegdyś mongolscy chanowie albo i nawet nasz wojewoda Mniszech – wybranego przez siebie kniazia lub uzurpatora do roli rządcy Rusi, nikogo nie pytając o zgodę. Nawet CIA i Białego Domu. Jak smuta, to smuta. ©℗

Witold Sokała, wykładowca Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach, ekspert fundacji Po.Int oraz Nowej Konfederacji: "Wataha Putina" to dzieło bardzo serio i kawał dobrej politologicznej analizy.