Ron DeSantis poszedł w ślady Donalda Trumpa i wbrew republikańskiej wierchuszce w Kongresie sięgnął po retorykę izolacjonistyczną.

Wizyta prezydenta Joego Bidena w Kijowie i Warszawie uwydatniła głębokie podziały wewnątrz Partii Republikańskiej. „Grand old party” nie ma jednego stanowiska w sprawie wsparcia dla Ukrainy, a demokratyczną administrację krytykuje z różnych pozycji. Część konserwatywnych kongresmenów uważa ją za zbyt bojaźliwą wobec Rosji, a część domaga się wstrzymania pomocy. Między tymi dwoma obozami próbują nawigować dwaj politycy z największą szansą na nominację w wyścigu o Biały Dom za dwa lata - Donald Trump i Ron DeSantis. Żaden z nich nie mówi wprost „stop pomocy”, ale obaj w ostatnich dniach wykonali gesty w kierunku wyborców nastawionych bardziej izolacjonistycznie.
Trump, według większości sondaży nieznacznie prowadzący w wyścigu o republikańską nominację, komentując podróż Bidena do Europy, ocenił, że jego następca „systematycznie, choć prawdopodobnie niezamierzenie pcha nas w kierunku tego, co może okazać się niedługo III wojną światową”. O krok dalej poszedł w nagraniu, które opublikowano w dzień warszawskiego przemówienia prezydenta, 76-letni nowojorczyk zadeklarował w nim, że „wyczyści kraj ze wszystkich podżegaczy wojennych i stawiających Amerykę na ostatnim miejscu globalistów z deep state, Pentagonu, Departamentu Stanu i zbrojeniówki”. W odpowiedzi na wizytę Bidena w Kijowie i Warszawie udał się do East Palestine w stanie Ohio, gdzie doszło do poważnego zanieczyszczenia środowiska po katastrofie kolejowej. Teza, że Biden postawił wyżej interesy europejskich partnerów niż ofiar tragedii w USA, systematycznie pobrzmiewa w prawicowej publicystyce.
W podobne tony zaczął uderzać depczący Trumpowi po piętach w sondażach DeSantis, dotychczas raczej wstrzemięźliwy w komentarzach na temat polityki zagranicznej. 44-letni gubernator Florydy w rozmowie z Fox News skrytykował gospodarza Białego Domu za jego domniemany brak zainteresowania sprawami wewnętrznymi. - Biden jest bardzo zaniepokojony granicami na połowie globu, a nie zrobił nic, by zabezpieczyć naszą granicę - mówił. Równocześnie gubernator bagatelizował zagrożenie dla NATO ze strony Rosji, oceniając, że kraj Władimira Putina udowodnił, że jest słaby i odstaje od Chin. DeSantis nieco inaczej dał się poznać w Waszyngtonie, gdy w latach 2013-2018 był członkiem Izby Reprezentantów. Na Kapitolu miał opinię polityka twardego wobec Moskwy, nieszczędzącego Barackowi Obamie krytyki za bycie „zbyt miękkim”.
Tydzień po kolejowej wyprawie Bidena do Kijowa komentarze Trumpa i DeSantisa są tłumaczone przez amerykańskich publicystów presją ze strony skrajnego skrzydła partii w Izbie Reprezentantów, nazywanego czasem izolacjonistycznym. Czołowa przedstawicielka tej frakcji, kontrowersyjna kongresmenka Marjorie Greene, stwierdziła nawet, że wyjazd Bidena do Europy był „niesamowicie obraźliwy” dla Amerykanów, stawianych - w jej ocenie - przez administrację „na ostatnim miejscu”. Otwarcie nawiązująca do teorii spiskowych Greene znajduje się w grupie 11 republikańskich kongresmenów stojących za propozycją rezolucji nazywanej roboczo „Zmęczenie Ukrainą”. Wzywa ona do zaprzestania militarnego i finansowego wsparcia naszego sąsiada oraz rozpoczęcia negocjacji pokojowych między Kijowem a Moskwą.
Izolacjonistyczni kongresmeni, choć głośni medialnie i ze sporym poparciem elektoratu w swoich okręgach wyborczych, nie są do końca poważnie traktowani przez czołowych republikańskich polityków na Kapitolu. - Liderzy mojej partii popierają silną, zaangażowaną w sprawy światowe Amerykę i silny sojusz transatlantycki. Nie patrzmy na Twittera, patrzmy na ludzi u władzy - mówił na Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa lider republikańskiej mniejszości w Senacie Mitch McConnell. Najbardziej wpływowy republikanin w izbie wyższej utyskiwał, że „zbyt dużą uwagę poświęca się nielicznym osobom, które nie wydają się zainteresowane sukcesem Ukrainy”. W stolicy Bawarii towarzyszyło mu 25 republikanów z Senatu oraz Izby Reprezentantów, na czele z przewodniczącym komisji spraw zagranicznej Izby Reprezentantów Michaelem McCaulem.
Tak jak McConnell sprawy widzą inni doświadczeni politycy z prawej strony sceny. Były wiceprezydent Mike Pence, jak wiele wskazuje z ambicjami sięgającymi Gabinetu Owalnego, już kilkukrotnie mówił, że w Partii Republikańskiej „nie ma miejsca dla apologetów Władimira Putina”. - Dajmy Ukraińcom to, czego potrzebują, czołgi, myśliwce F-16, i wspierajmy ich, aż zakończą tę walkę - mówił w poprzednim tygodniu na Uniwersytecie Teksańskim w Austin. Po jastrzębiej stronie sytuuje się też była ambasadorka USA przy ONZ Nikki Haley, która ogłosiła właśnie swoją kandydaturę na najwyższy urząd w kraju. Nie tak dawno jeszcze bliska zaufana Trumpa, na początku kampanii oceniła, że „chodzi o coś więcej niż Ukraina” i deklarowała żelazne wsparcie wobec „przyjaciół z Izraela i Ukrainy przeciwko Iranowi i Rosji”.
Mimo takich deklaracji wśród konserwatywnego elektoratu za oceanem wsparcie dla sprawy ukraińskiej stopniowo topnieje. Z lutowego badania Quinnipiac University wynika, że 40 proc. Amerykanów uważa, iż Stany Zjednoczone wspierają Ukrainę na odpowiednim poziomie, 30 proc. - że robią zbyt wiele, a 22 proc. - że za mało. Widać przy tym mocne podziały partyjne; odpowiedź „zbyt wiele” zaznaczyło 47 proc. wyborców republikanów i jedynie 9 proc. demokratów. - Jeśli DeSantis będzie dalej wyłamywał się z jastrzębiej linii partii, to elektorat republikanów może podążyć za nim - ostrzega portal Axios. W przypadku demokratów w lutym można mówić natomiast o małym odbiciu. Według uśredniającego badania portalu RealClearPolitics Biden mógł liczyć w ostatnich dniach lutego na poparcie na poziomie 44,5-44,8 proc., najwyższe od października 2021 r. i o 2 pkt proc. wyższe niż pod koniec stycznia. ©℗