Oszukujesz siebie, żeby lepiej oszukiwać innych. Ty, ja, wszyscy. Ci, którzy nie są świadomi powszechności i znaczenia tego mechanizmu, mogą skończyć jak Rosjanie.
Oszukujesz siebie, żeby lepiej oszukiwać innych. Ty, ja, wszyscy. Ci, którzy nie są świadomi powszechności i znaczenia tego mechanizmu, mogą skończyć jak Rosjanie.
Porozmawiajmy o samooszukiwaniu się. Czy można wybrać ku temu lepszy okres niż czas postanowień noworocznych? Będę uprawiał więcej sportu, pił mniej alkoholu, będę milszy dla współpracowników, rozwinę się zawodowo… Według instytutu PSMM Monitoring & More ten tradycyjny katalog pobożnych życzeń względem samych siebie rozrósł się ostatnio o ekologię. Analizy wpisów w mediach społecznościowych pokazują, że coraz więcej Polaków chce w 2023 r. w końcu zacząć segregować śmieci czy ograniczyć marnowanie żywności.
Ale… dlaczego „pobożnych życzeń”? Dlatego, że najczęściej wyjątkowo szybko z nich rezygnujemy. Według niektórych badań co czwarty z nas mówi „pas” już po tygodniu! A jednak, mimo że doświadczenie powinno nas czegoś nauczyć, oszukujemy się z uporem maniaka i jesteśmy święcie przekonani, że tym razem się uda. Dlaczego? Odpowiedź nie jest ani oczywista, ani błaha, bo to pytanie o naszą prawdziwą naturę, a jego aktualność potwierdzają nie tylko niezrealizowane postanowienia noworoczne, lecz także wielkie wydarzenia. Na przykład zjawiska społeczne związane z inwazją na Ukrainę.
Profesor Robert Trivers, socjobiolog z Uniwersytetu Harvarda, stworzył spójną teorię samooszukiwania. Wcześniej zjawisko to opisywało wielu – psychoanalitycy, tacy jak Roy Schafer, który uznawał je za rodzaj psychologicznej samoobrony, czy filozofowie pokroju Kierkegaarda czy Sartre’a – ale dopiero Trivers zrobił to w sposób kompleksowy.
Wydało mu się absurdalne, że ludzie z jednej strony są obdarzeni najbardziej zaawansowanym aparatem poznawczym dostarczającym bardzo precyzyjnego obrazu świata z jego kolorami, dźwiękiem, kształtami i teksturą, pozwalającym dostrzegać wzorce i wnioskować o przyczynach, a z drugiej strony tak często informacje dostarczane przez tenże aparat ignorują i przeinaczają. „Zaprzeczamy prawdzie wobec samych siebie. Projektujemy cechy, które tak naprawdę są nasze, na innych, a potem ich atakujemy! Tłumimy bolesne wspomnienia, tworzymy inne, zupełnie fałszywe, racjonalizujemy niemoralne zachowanie…” – zauważa we wstępie do książki „The Folly of Fools: The Logic of Deceit and Self-Deception in Human Life”.
Jeśli jakieś zachowanie czy zjawisko społeczne jest powszechne i nie jest kwestią zaledwie tymczasowej mody, lecz praktyk ciągnących się przez wieki czy tysiąclecia, to można założyć, że służy przetrwaniu i reprodukcji gatunku. Czy samooszukiwaniu można przypisać taką funkcję? Pośrednio. Jest bowiem ono sługą oszukiwania… innych, które dla przetrwania miało znaczenie kluczowe. Kantowanie jako takie okazuje się nie tyle domeną człowieka, ile odwieczną grą natury. Jak pisze Trivers, „oszustwo infekuje wszystkie podstawowe relacje w życiu: pasożyta i żywiciela, drapieżnika i ofiarę, roślinę i zwierzę, mężczyznę i kobietę, sąsiada i sąsiada, rodzica i potomstwo…”. Drapieżniki oszukują, np. przez stanie się niewidocznymi dla otoczenia, by schwytać ofiarę, a ofiary oszukują, np. przez upodobnienie się do przedmiotów szkodliwych dla drapieżnika, by mu umknąć.
Najciekawsza jest obserwacja Triversa dotycząca oszustw na poziomie genetycznym i wirusowo-bakteryjnym. Jedne geny (nazwane przez Richarda Dawkinsa „samolubnymi”) stosują specyficzne techniki, by oszukać i zdominować inne. Wirusy natomiast próbują oszukać nasz układ odpornościowy, zakładając… kamuflaż. Na przykład wirus HIV tak często zmienia białka tworzące jego zewnętrzny płaszcz, że organizm ludzki ma trudności z rozpoznaniem wirusa jako obcego i nie jest w stanie wytworzyć odpowiedniej obrony.
Jeśli chodzi o ludzi, to ewolucyjne korzyści z oszustwa sprowadzają się być może nie tylko do podniesienia poziomu adaptacji i zwiększenia szans na przeżycie. Niektórzy badacze posuwają się wręcz do twierdzenia, że gdyby nie powszechność oszukiwania i doskonalenie mechanizmów jego wykrywania, nie bylibyśmy istotami samoświadomymi. Tezę taką forsuje np. szwedzki filozof kognitywista Peter Gärdenfors, profesor na Uniwersytecie w Lund. Niepewność co do zamiarów drugiego człowieka sprawia, że niejako z zasady podejrzewamy go o próbę oszukania nas. Rozważamy jego możliwe stany umysłu i staramy się formułować odpowiedzi wyprzedzające. Z dwojga złego wolimy być oszukującymi niż oszukanymi. Gärdenfors pisze: „Umysłowa broń służąca oszustwu działa jak pociski «przeciwprzeciwrakietowe», którymi usiłujemy zestrzelić pociski przeciwrakietowe wysłane w celu zestrzelenia naszych rakiet”. W toku takich procesów wyłania się samoświadomość, a z nią poczucie tożsamości. Kartezjusz mawiał: „Myślę, więc jestem”. W optyce Gärdenforsa to raczej: „Myślę, że myślisz, więc jestem”.
Oszukiwanie innych łatwo zrozumieć. Jak jednak w ogóle można kłamać samemu sobie? Skoro wiemy, co jest prawdą, jak możemy jednocześnie wierzyć w coś przeciwnego? Czy wiara w dwa sprzeczne twierdzenia nie oznacza jakiegoś rozdwojenia jaźni? Te wątpliwości wyjaśnia w dość prosty sposób psychologia od dawna operująca kategoriami świadomości i nieświadomości. Samooszukiwanie się polega na przechowywaniu w świadomości fałszu przy jednoczesnym zepchnięciu prawdy do nieświadomości. Może to być celowe, tak jak schowanie przywołujących gorzkie wspomnienia pamiątek na strychu, ale częściej jest to proces nieświadomy. Nasz mózg działa jak bramkarz w klubie – nie konsultuje się z właścicielem za każdym razem, gdy chce odmówić komuś wstępu, tylko po prostu to robi.
Bodźce skłaniające ludzi do samooszustwa z ewolucyjnej perspektywy są równie silne co te decydujące o wprowadzeniu selekcji w klubach: unikanie rozróby, strat i dyskomfortu, a przede wszystkim trening w skuteczniejszym oszukiwaniu innych. Brzmimy bardziej wiarygodnie, gdy wierzymy w to, co mówimy. Uzyskujemy w ten sposób dwie nagrody: łup i bezkarność.
Gdy oszukujący nie wierzy we własne słowa, poci się, drżą mu ręce i głos, ma nerwowe tiki, a to uruchamia u niedoszłych ofiar naturalny mechanizm detekcji, pozwalając na zdemaskowanie manipulatora i wymierzenie mu kary.
Jest jeszcze trzecia korzyść z oszukiwania samego siebie: redukuje ono liczbę bodźców, które musi przetwarzać kłamca.
Trivers przekonuje, że samozakłamanie ma wiele twarzy. Najbardziej powszechna to fałszywy obraz samego siebie, tj. postrzeganie się jako mądrzejszego, piękniejszego i lepszego niż w rzeczywistości. Każdy ma w sobie coś z narcyza. „Ludzie chronicznie umieszczają siebie w górnej połowie pozytywnych rozkładów i w dolnej połowie negatywnych. Spośród uczniów amerykańskich szkół średnich 80 proc. plasuje samych siebie w górnej połowie uczniów pod względem zdolności przywódczych. Ale jeśli chodzi o samooszukiwanie, trudno pobić akademików. W jednym z badań 94 proc. umieściło siebie w górnej połowie najlepszych w swoim zawodzie” – pisze Trivers.
To właśnie podatność na ten rodzaj samooszukiwania się tłumaczy tajemnicę naszych postanowień noworocznych. To z niej korzystają także rozmaici guru sprzedający nam filozofię sukcesu pod hasłem „Jesteś zwycięzcą!”.
Z przesadnie dobrym wyobrażeniem na swój temat łączy się często wyjątkowo niska ocena innych. Zjawisko to zachodzi zwłaszcza wtedy, gdy z jakichś przyczyn ucierpiał nasz własny wizerunek, i dotyczy zwykle całych grup ludzi. Badania pokazują np., że z dwóch studentów, z których pierwszy uzyskał wysoki, a drugi niski wynik testu IQ, to ten drugi będzie skłonny oczerniać żydowską mniejszość na podstawie różnych jej cech. Samooszukiwanie się, jak zwraca uwagę Trivers, jest także elementem tworzenia tożsamości grupowych i identyfikowania wrogów.
Naszą skłonność do oszukiwania samych siebie na opisane powyżej sposoby wzmacniają sytuacje, gdy jesteśmy w pozycji władzy. Stajemy się wówczas zadufanymi w sobie bubkami, którzy sądzą, że mają wszystko pod kontrolą i wszystko wiedzą. Dobrą ilustracją zmiany w zależności od pozycji jest Winston Churchill. Gdy był premierem Wielkiej Brytanii (dwukrotnie), był odbierany jak dyktator i nietolerancyjny arogant. Po utracie pozycji stawał się nagle refleksyjny, skromny i skory do samokrytyki.
Nasz umysł wytworzył spory arsenał narzędzi służących do oszukiwania samego siebie. Część z nich psychologowie behawioryści opisali jako skrzywienia poznawcze („pułapki myślenia”), tj. nieprzyjmowanie niepożądanych faktów do wiadomości czy tworzenie fałszywych wspomnień (i wiara w nie). O tym, jak głęboko mechanizm samooszukiwania jest wpisany w nasze umysły, i o stopniu jego zautomatyzowania świadczy eksperyment przeprowadzony przez mikrobiologa Michaela Gazzanigę z Uniwersytet Kalifornijskiego na pacjentach chorych na padaczkę, którym chirurgicznie rozdzielono półkule mózgowe. Gdy półkula prawa dostawała polecenia (np. „Idź!” czy „Śmiej się!”) i realizowała je, lewa wymyślała fałszywe wyjaśnienia danych zachowań. Pacjent twierdził np., że idzie po colę albo śmieje się, bo rozbawili go badacze – a nie dlatego, że dostał takie polecenie.
Nietrudno domyślić się, że samooszukiwanie się nie jest jedynie problemem jednostki. Może osiągnąć ono „skalę przemysłową”, wpychając całe społeczeństwa w koleiny narodowego czy rasowego szowinizmu. Głęboko zakorzenione samooszustwo umożliwiało przez wieki funkcjonowanie niewolnictwa, stało za pojawieniem się totalitaryzmów sowieckiego i hitlerowskiego, tłumaczy fakt istnienia Korei Północnej, a także – na co zwraca uwagę Trivers – wyjątkową wyrozumiałość, jaką społeczeństwa Zachodu mają dla własnych grzechów, zwłaszcza dla krwawych konfliktów inicjowanych przez USA w obronie demokracji (Trivers w swojej książce przyjmuje wyjątkowo antyzachodnią perspektywę, wybielając przy tym np. Sowietów). Zresztą zastanawiającą tendencję, by zjawisko samooszukiwania na poziomie politycznym rozpatrywać głównie w kontekście Zachodu, przejawiają także inni znani badacze problemu, m.in. włoska filozofka polityki Anna E. Galeotti z Uniwersytetu w Pawii. W książce „Political Self-Deception” (Polityczne samozakłamanie) wydanej w 2018 r. szeroko opisywała amerykańską inwazję na Irak z 2003 r., a o wojnach Putina nawet się nie zająknęła. Dziś to wydarzenia w Ukrainie i w Rosji, które wynikają w dużej mierze z odrodzenia sowieckiej mentalności, powinny znajdować się w centrum uwagi badaczy. Rosja to najlepsze współczesne laboratorium dla teorii samooszukiwania się.
Przenieśmy się na rosyjskie ulice, by zapytać mieszkańców, co sądzą na temat inwazji swojego kraju na Ukrainę. Nie musimy robić tego osobiście. Autorzy youtubowych kanałów, takich jak 1420 czy Moscow Streets, niemal codziennie publikują sondy tego typu. Dowiemy się z nich, że inwazję trzeba wręcz było przeprowadzić wcześniej, gdyż jest to całkiem usprawiedliwione działanie mające na celu ochronę ludności rosyjskiej przed ukraińskim ludobójstwem, które trwa tam już od ośmiu lat. Tego typu opinie zainstalowała w umysłach Rosjan propaganda, ale mogła to zrobić tylko dlatego, że trafiła na podatny grunt. Rosjanie wierzą, że mieszkają we wspaniałym i bogatym kraju pełnym dobrych i życzliwych ludzi chcących pokoju na świecie. Ogrom terytorium Rosji i jej niezliczone bogactwa naturalne są jednak łakomym kąskiem dla Stanów Zjednoczonych i ich sprzymierzeńców. Stąd wynika konieczność obrony „Matuszki Rosiji” za wszelką cenę, nawet jeśli wliczona jest w to prewencyjna agresja na inny kraj.
Rysy i pęknięcia na takim obrazie świata ujawniają się, gdy autorzy sond zaczynają dopytywać o niuanse. „Czy jesteś świadomy, że możesz stracić życie, jeśli cię zmobilizują?”. „Tak, ale to obowiązek wobec Rosji”. Kolejne pytanie: „Czy jesteś przekonany, że mamy słuszność w tej sprawie?”. Odpowiedź: „Właściwie to nie wiem. Okaże się po wojnie”. Albo: „Czy nienawidzisz Ukraińców?”. „Nie, to zwykli ludzie. Ich rząd jest zły”.
Charakterystyczne dwójmyślenie (chwalebna służba ojczyźnie w być może złej sprawie), wymyślanie naprędce dodatkowych rozróżnień, żeby racjonalizować sytuację (Ukraińcy nie walczą z nami, robi to ich rząd), postrzeganie siebie jako dobroczyńców (dawaliśmy im rosyjskie paszporty i nie skorzystali) świadczą o głęboko zakorzenionym samozakłamaniu. Jeden z najsmutniejszych jego obrazów, który możemy znaleźć w powyższych sondach, to rosyjskie starowinki, przymierające głodem, toczone chorobami, samotne w swoich walących się chatkach, które powtarzają jak mantrę opowieści o wielkiej Rosji i Putinie. Nie dziwi poparcie dla tego dyktatora na poziomie 80 proc.
Nie tylko zwykły Rosjanin oszukuje sam siebie. Oszukują się także elity. Putin prawdopodobnie wierzy już we własne kłamstwo, stając się dla Rosjan tym bardziej wiarygodnym.
Jaką postawę powinniśmy przyjąć wobec zjawiska samooszustwa? „Skoro oszukiwanie ma sens ewolucyjny, to samooszukiwanie się również. A skoro tak, to nie warto z tymi zjawiskami walczyć” – taki wniosek mógłby wysnuć ktoś, kto rozumie ewolucję powierzchownie. Z tego, że oszukiwanie (a więc i samooszukiwanie) było ewolucyjnie korzystne, nie wynika, że wciąż takie jest, a na pewno, że jest takie w każdej sytuacji. Ewolucyjnie korzystny był też np. paniczny strach przed nieznanym i traktowanie każdego nieznajomego spoza własnej grupy jako śmiertelnego wroga, a dzisiaj, gdy nasz sukces jest z konieczności zależny od opartych na zaufaniu kontaktów z obcymi, takie podejście do życia skutkowałoby społecznym samowykluczeniem. Biologiczne mechanizmy ewolucyjne kształtowały się przez miliony lat, ale ewolucja społeczna, zwłaszcza w ciągu ostatnich kilku tysięcy lat, miała znacznie większą dynamikę. Zmiany w sposobie kooperacji międzyludzkiej prawdopodobnie bardzo silnie wyprzedzają przemiany w funkcjonowaniu naszych umysłów. W toku tych zmian zarówno oszustwo, jak i samooszukiwanie się stało się wadą ludzkiej natury. Jak zauważa psycholingwista Steven Pinker w książce „Jak działa umysł”, być może najokrutniejszą, gdyż „daje nam poczucie słuszności, kiedy nie mamy racji, i ośmiela do walki, kiedy powinniśmy się poddać”.
Czy możemy ograniczyć skalę samozakłamania? Pinker wskazuje trop, gdy pisze, że „czasami dostrzegamy, że się sami oszukujemy”. Kiedy to się dzieje? Kiedy słyszymy skierowaną wobec nas krytyczną uwagę i odczuwamy dyskomfort, złość i irytację. Gdyby wszystkie części naszej psychiki uznały ją za słuszną, przyjęlibyśmy ją bez większych emocji, a gdyby za fałszywą – odrzucilibyśmy ją. Gdy jednak tylko jakaś część nas samych uznaje jej trafność, reagujemy oburzeniem. Praktyczny wniosek przeczy większości rad, które usłyszymy od rozmaitych life coachów – oto w naszym codziennym życiu warto wyczulić się na to, co mówią o nas inni, zwłaszcza na to, co nas w ich opiniach irytuje, bo właśnie w tym może kryć się prawda o nas samych. To samo dotyczy krytyki pod adresem narodu czy innego kolektywu. Zbiorowa tożsamość, której zwykle zaciekle bronimy, zawsze budowana jest na podstawie jakichś uproszczeń, kłamstewek i racjonalizacji. Warto, by z czasem zastępowała je zwykła, czasami bolesna, a czasami tylko niezbyt wyjątkowa prawda.
Autor jest wiceprezesem Warsaw Enterprise Institute
Reklama
Reklama