Białoruski prezydent Alaksandr Łukaszenka podczas spotkania w Mińsku 19 grudnia najpewniej odrzucił starania rosyjskiego prezydenta Władimira Putina, by wciągnąć Białoruś do dalszych ustępstw na drodze do rosyjsko-białoruskiej integracji (…). Kreml ponadto próbował ukryć prawdopodobne początkowe intencje Putina zakładające chęć zmuszenia Łukaszenki do dalszych koncesji dotyczących integracji” – napisał amerykański Institute for the Study of War, znany z analiz przebiegu inwazji na Ukrainę. To mocno przedwczesny wniosek.

Problem polega na tym, że analitycy ISW nie mieli prawa wiedzieć, co się właściwie stało w Mińsku. Poza serią rozmów w różnych konfiguracjach (do Mińska poza Putinem przybyli wicepremier, ministrowie dyplomacji, energetyki i obrony, a także inni urzędnicy, z których część odbywała spotkania niezależne od rozmów na poziomie głów państw) Łukaszenka, nieuznawany przez większość państw Zachodu za legalnego prezydenta, przez dwie godziny rozmawiał z Putinem w cztery oczy w rezydencji Aziorny w Gródku Ostroszyckim, a do Rosji odleciał dopiero o północy. I to willa, która przed dekadami służyła jako dacza marszałka Związku Radzieckiego Siemiona Timoszenki, była świadkiem najważniejszych ustaleń. Łukaszenka jeszcze przed spotkaniem kilka razy powtórzył, że integracyjne rokowania rządów doszły do momentu, w którym decydować mogą jedynie on sam z „Władimirem Władimirowiczem”. Już samo to nie wróżyło tradycyjnych rozmów o cenie gazu czy kredytach.
To, że podczas konferencji prasowej (ale jeszcze przed wycieczką do Aziornego) Łukaszenka i Putin mówili głównie o sprawach ekonomicznych, może faktycznie świadczyć, że niczego w kwestii pogłębienia integracji politycznej albo szerszego wciągnięcia Białorusi do agresji na Ukrainę nie ustalono. Ale nie musi. Białoruski przywódca mógł o tym porozmawiać z Wiktorem Janukowyczem, którego jesienią 2013 r. Putin na daczy w Soczi tak długo zastraszał, aż ukraiński prezydent wycofał się z planów integracji europejskiej i wziął kurs na zbliżenie z Rosją, co skończyło się rewolucją, a dla niego samego – kompromitującą ucieczką do Rostowa nad Donem. Ówczesny szef polskiej dyplomacji Radosław Sikorski zastanawiał się w rozmowie z Politico.com, czy Ukrainiec nie usłyszał wówczas otwartych pogróżek. – Myślę też, że Putin powiedział Janukowyczowi: „Nie podpisuj umowy [z UE], bo zabierzemy ci Krym” – mówił.
To oczywiście nie oznacza snucia zbyt łatwych analogii, bo i Janukowycz był – mimo wszystko – znacznie bardziej autonomiczny w swoich poczynaniach niż dzisiejszy Łukaszenka, zwasalizowany do cna po wielkich protestach 2020 r. Jak dwuznacznie zaznaczył rzecznik Putina Dmitrij Pieskow, nie ma mowy o zmuszaniu do udziału w wojnie, bo „nikt nikogo nie musi zmuszać”. Warto pamiętać, że podczas rozmów w formacie tête-à-tête Putin wraca do wyuczonej roli kagebisty. Może uwodzić, może zastraszać, łamać, rozgrywać cechy charakteru – a ponieważ po spotkaniu w Gródku Ostroszyckim nie było żadnego komunikatu, nie można się nawet pobawić w sowietologa i spróbować czytać między wierszami. Największy od lat desant rosyjskich polityków na Mińsk nie mógł być zupełnie nieprzygotowany i sprowadzić się do rozmowy o kredytach czy – jak mówił Łukaszenka – licytacji, który z liderów jest „większym współagresorem”. Wnioski będzie można wysnuć dopiero po owocach spotkania (i kolejnych, bo Łukaszenka wybiera się 26–27 grudnia do Petersburga na roboczy szczyt Wspólnoty Niepodległych Państw). ISW tym razem wyszedł przed szereg. ©℗