USA chcą kontrolować temperaturę wojny i mieć wpływ na jej przebieg.

Oficjalnie Amerykanie są zaskoczeni. I zastrzegają, że z ostatnimi atakami ukraińskimi na rosyjskie bazy daleko od linii frontu nie mają nic wspólnego. Jeszcze pod koniec maja prezydent Joe Biden w artykule na łamach „New York Timesa” pisał, że Stany Zjednoczone „nie zachęcają i nie umożliwiają Ukrainie ataków poza jej granicami”. W ubiegłym tygodniu podobnych słów użył sekretarz stanu Antony Blinken. Dla Amerykanów to na tyle ważne, że do dziś nie dostarczają naszym wschodnim sąsiadom pocisków dalekiego zasięgu ATACMS. A gdy po kilku miesiącach wojny wysłali nad Dniepr systemy artylerii rakietowej HIMARS, to - jak donosił „Wall Street Journal” - w sekrecie je zmodyfikowali, tak by nie mogły one razić celów daleko od frontu.
W rozmowach z dziennikarzami amerykańscy urzędnicy przyznają, że Ukraina podjęła w ostatnich miesiącach wiele działań przeciwko Rosji bez uprzedniego informowania o tym USA. W wypowiedziach tych pojawia się też często przykład mostu Krymskiego, ostrzelanego 8 października. Ten atak oraz ostatnie naloty m.in. na bazę Engels-2 pod Saratowem budzą w Waszyngtonie obawy, że Kijów i Moskwa oddalają się od rozmów pokojowych, a konflikt może wymknąć się spod kontroli.
„Nie chcemy eskalacji” - po miesiącach wojny to zdanie wciąż jest odmieniane przez wszystkie przypadki przez przedstawicieli administracji Bidena. Dlatego niezmiennie są wykluczane wszelkie kroki, które mogłyby sprowokować Rosjan do nowych działań i wykroczenia poza ostrzały infrastruktury krytycznej i utrzymujący się od kilku tygodni impas na liniach frontu. Prezydent Władimir Putin ostrzegał, że Rosja „zaatakuje cele, w które jeszcze nie uderzaliśmy”, jeśli Waszyngton dostarczy Ukrainie pociski dalekiego zasięgu. Warto przy tym podkreślić, że żaden z ataków na Krymie czy na bazy na uznawanym międzynarodowo terytorium Rosji lub na nowy rodzaj broni przekazywany Ukrainie Kreml nie odpowiedział próbą ostrzału czy przecięcia szlaków przerzutu broni i pomocy humanitarnej z Polski na Ukrainę.
Amerykanie sami przyznają, że w niektórych przypadkach umywanie rąk i ezopowy język pomagają im utrzymać szeroki wachlarz politycznych opcji i sondować reakcję Moskwy. Często przekazywanie nowego rodzaju broni poprzedzały przecieki do największych amerykańskich mediów oraz konferencje prasowe, na których urzędnicy wymijająco odpowiadali, że „wszystkie możliwości pozostają dostępne”. Ostatnim tego przykładem jest podanie przez stację CNN, że Pentagon finalizuje plan przekazania Ukrainie systemu Patriot. By to się wydarzyło, potrzeba jeszcze zgody Bidena oraz szefa Pentagonu Lloyda Austina. Nieoficjalnie po zielonym świetle z ich strony przekazanie tego nowoczesnego systemu miałoby dokonać nawet w ciągu kilku dni.
System Patriot to broń o charakterze defensywnym, oficjalnie Amerykanie ofensywnego uzbrojenia na Ukrainę nie wysyłają, choć nie ma ścisłej definicji, czym ona jest. Stanowisko USA można tu uznać za płynne. Tak jak w przypadku obaw Białego Domu czy Pentagonu w kwestii ukraińskich ataków na cele na Krymie. W pierwszych tygodniach wojny wielu w Waszyngtonie uznawało to za „scenariusz eskalacyjny”, teraz jest na to co najmniej milczące przyzwolenie.
Przy czym zakres uzbrojenia wysyłanego przez USA na Ukrainę się poszerza. Odkąd Rosja zgromadziła siły do inwazji na pełną skalę, USA wyszyły poza ręczne przeciwpancerne pociski Javelin, które nad Dniepr trafiły w okresie prezydentury Donalda Trumpa. Pierwsze przeciwlotnicze Stingery, także odpalane ręcznie, dotarły do Kijowa pod koniec lutego, po wielu miesiącach dyskusji w Waszyngtonie. W kwietniu armii Wołodymyra Zełenskiego przekazano haubice M777, a w sierpniu do naszych wschodnich sąsiadów trafiły HIMARS-y. Do tej pory Stany Zjednoczone nie wydały natomiast zgody na dostarczenie Kijowowi dronów Gray Eagle MQ-1C. Na Ukrainie nie ma też czołgów i myśliwców zachodniej produkcji. ©℗
Jak wyglądało wysyłanie broni nad Dniepr / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe