Jeszcze przez miesiąc, do 9 grudnia, trwają na Węgrzech narodowe konsultacje – rodzaj korespondencyjnego referendum. Dotyczą one sankcji nakładanych na Federację Rosyjską przez Unię Europejską. Hasło konsultacji brzmi: „Brukselskie sankcje nas rujnują”. Budapeszt zarzuca Brukseli, iż ta – po pierwsze – nie konsultuje wprowadzania kolejnych pakietów sankcyjnych, po drugie zaś – że obiecała, że następstwa sankcji uderzą w Rosję, a nie w Unię Europejską i Węgry.

Każdy przekaz rządu dotyczący wsparcia socjalnego dla obywateli jest okraszony twierdzeniem, że rząd musi go udzielać, bo „błędne brukselskie sankcje” uderzają w rodziny. W prorządowych mediach nie znajdzie się opracowań, które ukazywałyby skuteczność sankcji. Wszystkiemu winny jest Zachód. W kwestionariuszu referendalnym ani razu nie pojawia się twierdzenie, że to Rosja rozpoczęła wojnę i że to, co dzieje się dzisiaj w energetyce czy gospodarce, jest następstwem działań Moskwy. W miniony weekend przewodniczący Zgromadzenia Krajowego László Kövér powiedział, że to nie Rosja, ale Unia Europejska wykorzystuje gaz jako broń.
Z kolei przebywający z wizytą w Warszawie szef gabinetu politycznego Viktora Orbána Balázs Orbán wskazał, iż podejście do sankcji Węgry „opierają na racjonalnych przesłankach”. Sam szef gabinetu jest jednym z twórców korespondencyjnego referendum, którego założenia są przecież oparte na dezinformacji. W jej dekonstrukcję włączył się Parlament Europejski, który w swoich mediach społecznościowych zamieścił infografiki ukazujące skuteczność europejskich sankcji w Rosji. Co istotne, wsparcia Parlamentowi Europejskiemu w sieci udzieliła także ambasada USA w Budapeszcie, wskazując, że „unijne sankcje wywołują presję na Rosję, by doprowadziła do końca rozpoczętej agresji”. Jednak profil rządu węgierskiego codziennie podważa skuteczność i zasadność sankcji, a propaganda trafia na podatny grunt – przeciwnych sankcjom jest ponad 50 proc. Węgrów.
„Wydaje się, że dla Polaków priorytetem nie jest zakończenie rozlewu krwi” – powiedział na łamach „Világgazdaság” Mihály Rosonczy-Kovács, analityk prorządowego Nézőpont Intézet, a prywatnie brat obecnej ambasador Węgier w Polsce (typowany na kolejnego ambasadora). We wszystkich mediach europejskich obraz Polski poprawił się poza… prorządowymi mediami węgierskimi, w których się pogorszył. Polska jest postrzegana jako państwo, które zmobilizowało Zachód do zaangażowania się w wojnę i wsparcie Ukrainy. Węgierskie władze uważały, iż to jest wojna wewnętrzna, która powinna pozostać sprawą wyłącznie pomiędzy Kijowem a Moskwą. Zachód jest oskarżany o dostarczanie broni, która wydłuża wojnę i zwiększa liczbę ofiar.
Kiedy 4 listopada prezydent Rosji oświadczył, iż Polska, Rumunia i Węgry czyhają na podział Ukrainy, dementi ze strony węgierskiej pojawiło się dopiero po dwóch dniach. Szef węgierskiej dyplomacji Péter Szijjártó powiedział: „Nie uznajemy za właściwe [wydawania oświadczeń] pogłębiających sytuację wojenną. Zamiast takich oświadczeń potrzeba natychmiastowego wstrzymania ognia i rozmów pokojowych!”.
Próżno szukać w tej wypowiedzi odcięcia się od pomysłów rewizjonistycznych, jest natomiast powtarzana jak mantra potrzeba zawieszenia broni i wszczęcia rozmów pokojowych. W ubiegłym tygodniu szef węgierskiej dyplomacji Péter Szijjártó w czasie przemówienia na forum bezpieczeństwa w Jordanii wskazał, iż Węgry są jedynym państwem w Europie, a nawet na całej zachodniej półkuli, które w sprawie Ukrainy mówi głosem pokoju. Te same słowa powtórzył w węgierskim radiu publicznym w ostatnią niedzielę, gdy stwierdził, że w czasie ostatnich rozmów w gronie 27 ministrów spraw zagranicznych państw Unii Europejskiej 26 kolegów ani razu nie użyło słowa „pokój”.
Sam Szijjártó twierdzi, że do rozmów pokojowych w sprawie Ukrainy dojdzie, gdy USA i Rosja usiądą do rozmów. Przewrotność tego twierdzenia polega na tym, że odbiera ono Ukrainie podmiotowość do decydowania o pokoju. Węgry nie wyciągają lekcji z przeszłości – przecież o traktacie z Trianon, w wyniku którego okrojono powierzchnię państwa i ludności w 1920 r., decydowano nad głowami Węgrów.
Według władz Węgry udzieliły pomocy 1,7 mln uchodźców, którzy przekroczyli węgierską granicę. Warto w tym miejscu wskazać, że do tej puli wliczano niemal od początku osoby, które przekroczyły także wewnętrzną granicę UE – z Bułgarii i Rumunii nienależących do strefy Schengen.
Według danych ONZ, o pomoc międzynarodową na Węgrzech wystąpiło nieco ponad 31 tys. osób, co jest wynikiem najniższym spośród wszystkich innych państw graniczących z Ukrainą. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można wskazać, iż są to osoby zamieszkujące obwód zakarpacki, nieposiadające węgierskiego paszportu.