Po dwóch tygodniach protestów pracowników sektora paliwowego we Francji dołączyli do nich m.in. zatrudnieni w budżetówce. Wczorajszy strajk generalny zakłócił funkcjonowanie transportu w kraju, rośnie obawa władz o nowy ruch porównywalny do „żółtych kamizelek”
Strajki nad Sekwaną zapoczątkowali przed dwoma tygodniami pracownicy sektora paliwowego, domagający się podwyżek w obliczu rosnących cen. Wczoraj na wezwanie z niedzielnych protestów odpowiedzieli m.in. pracownicy kolei oraz nauczyciele. Choć premier Élisabeth Borne zapewniła, że kierowcy otrzymają dotację na zakup benzyny w wysokości 0,3 euro za litr, która ma obowiązywać do połowy listopada, to nie uspokoiło to Francuzów.
Ruch na połączeniach regionalnych spadł o ponad 50 proc., jak informował francuski przewoźnik SNCF. Nie odnotowano jednak większych zakłóceń na liniach krajowych, a spośród międzynarodowych odwołano jedynie część połączeń Paryż–Londyn. Do strajku nie przyłączyli się jednak masowo pracownicy oświaty. Zrobili to jednak pracownicy giganta jądrowego EDF, co – według deklaracji jednego ze związków zawodowych – miało wpłynąć także na opóźnienie prac konserwacyjnych w elektrowni Penly.
Pozostało
84%
treści
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama