78-letni prezydent Austrii Alexander Van der Bellen już w pierwszej turze wyborów uzyskał reelekcję, dystansując m.in. kandydata skrajnej prawicy – Waltera Rosenkranza.

Zgodnie z danymi z 97,6 proc. komisji wyborczych w pierwszej turze niedzielnych wyborów prezydenckich Van der Bellen uzyskał 54,9 proc. głosów, jego rywal ze skrajnie prawicowej Wolnościowej Partii Austrii Walter Rosenkranz – 18,9 proc. głosów. Na dalszych miejscach znaleźli się: niezależny kandydat Tassilo Wallentin (ok. 8,3 proc.), przedstawiciel Partii Piwa Dominik Wlazny (ok. 8,2 proc.) oraz kandydat niezależny Gerald Grosz (ok. 6 proc.).
Rosenkranz tuż po ogłoszeniu sondażowych wyników uznał swoją porażkę i pogratulował Van der Bellenowi reelekcji. Dla zwycięskiego kandydata była to stosunkowo łatwa rywalizacja. W poprzednich wyborach w 2016 r. w drugiej turze uzyskał 50,3 proc. głosów. Wówczas wynik wyborów zakwestionowała Wolnościowa Partia Austrii, której kandydat Norbert Hofer przegrał o włos. Austriacki Trybunał Konstytucyjny stwierdził nieprawidłowości w liczeniu głosów w niektórych okręgach wyborczych i nakazał powtórzenie głosowania w drugiej turze, które odbyło się ponownie po ponad pół roku. Ostatecznie Van der Bellen zwyciężył ponownie, uzyskując 53,8 proc., i od stycznia 2017 r. sprawuje urząd prezydenta.
Tym razem obyło się bez podobnych kontrowersji. Różnica w wynikach dwóch najważniejszych kandydatów była tak duża, że nikt nie zgłosił protestów wyborczych. – Łatwo jest powiedzieć „większość”, ale większość bezwzględna oznacza zdobycie większej liczby głosów niż wszyscy inni kandydaci razem wzięci i trzeba było potraktować to bardzo poważnie. Wcale nie byłem pewien, czy tak się stanie, ale udało się i jestem bardzo zadowolony – komentował na gorąco po ogłoszeniu oficjalnych wyników Van der Bellen.
Prezydent nie pełni na co dzień istotnej roli w polityce austriackiej. Jego funkcja ma głównie charakter reprezentacyjny i symboliczny. Równocześnie jednak, inaczej niż np. prezydent Niemiec, uzyskuje mandat do sprawowania swojej funkcji w wyniku wyborów powszechnych. W austriackim systemie politycznym ma także rolę nadzorcy, zwłaszcza w momentach przejściowych między kolejnymi wyborami lub w przypadku kryzysów rządowych i parlamentarnych.
A tych w Austrii w ostatnich latach nie brakowało. W trakcie kampanii, kiedy zarysowała się wyraźna przewaga urzędującego prezydenta, lokalne media zwracały uwagę na jego rolę jako stabilizatora sytuacji politycznej w kraju. Van der Bellen w ciągu sześciu lat pięciokrotnie przyjmował dymisję kolejnych kanclerzy, w tym dwukrotnie „złotego dziecka” austriackiej polityki – Sebastiana Kurza. Ten dwa razy odchodził z rządu w atmosferze skandalu w jego Austriackiej Partii Ludowej i oskarżeń o defraudację środków publicznych oraz rzekome związki z rosyjskimi oligarchami.
Rola Van der Bellena, który mimo poważnych kryzysów rządowych zapewniał względnie szybkie i bezproblemowe przekazywanie władzy, została zauważona przez jego wyborców. Prezydent od początku swojej kadencji prezentował centro-liberalne poglądy, zwłaszcza w obszarze gospodarczym, podkreślając też rolę zielonej transformacji i przeciwdziałania zmianom klimatu.
Duże poparcie dla Van der Bellena nie przekłada się jednak na notowania jego rodzimej partii – Zielonych. Od wielu miesięcy jej wynik waha się wokół 10 proc. Od wybuchu wojny w Ukrainie zwiększa się natomiast systematycznie przewaga między rządzącą Austriacką Partią Ludową (ÖVP) a opozycyjną Socjaldemokratyczną Partią Austrii. Chadecka ÖVP dokładnie rok temu cieszyła się poparciem na poziomie ok. 30 proc., natomiast dziś chce na nią głosować tylko co piąty Austriak. Najpoważniejszym kandydatem do zwycięstwa w wyborach parlamentarnych zaplanowanych na 2024 r. są właśnie socjaldemokraci z aktualnym poparciem na poziomie 28 proc. Tuż za nią plasuje się ugrupowanie, które jako jedyne wystawiło kontrkandydata dla Van der Bellena – skrajnie prawicowa Wolnościowa Partia Austrii, której poparcie wzrosło w ostatnich miesiącach o kilka punktów do 23 proc. Od objęcia urzędu kanclerza przez Karla Nehammera sytuacja polityczna w kraju ustabilizowała się na tyle, że najpewniej rządzący dotrwają do końca kadencji w przyszłym roku. ©℗