Dla światowej polityki i gospodarki ma jednak bardzo duże – być może większe, niż planowała to sama kongresmenka – znaczenie. A to dlatego, że Pekin uznał, iż nie można jej brać za przypadkową. Dla reakcji na wizytę Pelosi nie bez znaczenia było jej zachowanie, odmienne od zachowania Newta Gingricha, który również jako spiker Izby Reprezentantów odwiedził wyspę w 1997 r. – ostentacyjne ignorowanie władz chińskich i nieakceptowalne z ich punktu widzenia wypowiedzi. W tej sytuacji Pekin miał do wyboru trzyopcje:
Wejść w sekwencję eskalacyjną i wykonać jeszcze mocniejszy niż USA ruch w sprawieTajwanu;
Wykonać mocniejszy ruch, ale w innej przestrzeni – np. fatalnym w kontekście Polski rozwiązaniem byłoby mocne, zdecydowane i być może przechylające szalę wsparcie Rosji wUkrainie;Ograniczyć się do ostrych dyplomatycznych oświadczeń, przelecieć kilka razy za umowną (i tak przez Pekin nieuznawaną) linię demarkacyjną, jak było to już wiele razy w ostatnich miesiącach, wystrzelić do oceanu kilka rakiet i zapomnieć o całej sprawie. Od samego początku wizyty Nancy Pelosi uważałem, że trzecia opcja była jednak mało prawdopodobna ze względu na wagę Tajwanu w wewnętrznej polityce Chin. Zarówno funkcjonariusze, jak i obywatele wyrastają tam w absolutnym przekonaniu, że prędzej czy później wyspa musi powrócić pod efektywną kontrolę Pekinu, a jakakolwiek interwencja w sprawy wyspy jest naruszeniem – uznawanej także przez USA – zasady „jednych Chin”, integralności i suwerenności, innymi słowy uderzeniem w samo serce chińskiej dumy narodowej. Nie dość zdecydowana odpowiedź oznaczałaby kryzys przywództwa samego Xi Jinpinga, który jesienią będzie chciał na kongresie Komunistycznej Partii Chin przedłużyć swoją władzę o kolejną, trzecią kadencję. Brak zadowalającej partyjne kadry i społeczeństwo reakcji to ryzyko kryzysu politycznego, a w obliczu globalnych problemów gospodarczych, które nie omijają także Chin, znacząco zwiększyłby on prawdopodobieństwo dekompozycji całego systemuwładzy.
Pekin zdecydował się zatem na kombinację opcji numer jeden i dwa. W ramach tej drugiej zerwano współpracę z USA w takich kwestiach jak walka z międzynarodową przestępczością, zwalczanie globalnego handlu narkotykami czy przeciwdziałanie skutkom zmian klimatycznych. W ramach opcji pierwszej przeprowadzono zaś bezprecedensowe ćwiczenia wojskowe wokół wyspy, odbywające się na znacznie większą skalę niż największe dotychczas manewry Pekinu z 1995 r.
Przesuwają one znacząco granice tego, co było możliwe, jednostki ChRL zapuściły się bowiem dalej niż 27 lat temu i de facto otoczyły wyspę. W sekwencji eskalacyjnej USA–Chiny znaleźliśmy się jako społeczność międzynarodowa dalej niż kiedykolwiek. Zgodnie z pierwszymi oświadczeniami ChRL ćwiczenia miały zakończyć się w niedzielę, ale tak się nie stało. Każdy dzień kontynuowania manewrów oznacza ryzyko pogłębiania się kryzysu, który uderzy nie tylko w wyspę i region Azji Wschodniej, lecz także całą globalnągospodarkę.
Już teraz przeprowadzane „ćwiczenia” zablokowały loty cywilne na wyspę, a transport towarów omija cieśninę (znajdującą się w najwęższym miejscu 130 km od kontynentu) i wyspę szerokim łukiem. Według danych Bloomberga aż 88 proc. największych transportowców świata (według tonażu) przepłynęło w zeszłym roku przez Cieśninę Tajwańską. Przedłużanie ćwiczeń to w najlepszym wypadku wzrost kosztów i wydłużenie czasu dostaw. Do tego Tajwan odpowiada – według niektórych analiz – nawet za 90 proc. światowego rynku półprzewodników. Zakłócenia płynności dostaw z wyspy to natychmiastowy problem dla wielkich korporacji produkujących smartfony, komputery i inne produkty elektroniczne codziennego użytku. Można stwierdzić, że Tajwan – będący największym producentem półprzewodników – sam się nim stał w światowej gospodarce, zatem zablokowanie Tajwanu oznacza, że przestaje ona w dużej mierze funkcjonować, tak jak przestaje funkcjonować laptop czy smartfon po wyjęciu lub zablokowaniu półprzewodnika.
O problemach z dostawami wspomniał już Apple, który publicznie zaapelował do swoich dostawców, by na kartonach i produktach nie umieszczały słowa „Taiwan” lub „Made in Taiwan”, bo według nowych regulacji wprowadzonych przez Pekin każda taka pozycja na arkuszu celnym oznacza karę w wysokości 4000 juanów (ok. 592 dolarów) lub odesłanie towaru.
Po trzecie blokada lub choćby przedłużająca się destabilizacja Cieśniny Tajwańskiej uderzy w gospodarkę wyspy, której 40 proc. eksportu trafia do Chin kontynentalnych i do Hongkongu. Pekin już nałożył sankcje na wiele produktów rolniczych zwyspy.
W takiej sytuacji oczy całego świata zwrócą się w stronę USA, które będą musiały jakoś zareagować. To z kolei – jak twierdzą wojskowi cytowani przez CNBC – wcale nie będzie takie proste, na pewno będzie znacznie trudniejsze niż w 1995 r. A jeśli Stany Zjednoczone nie odpuszczą (a trudno sobie wyobrazić, by tak się stało), to oznacza dalszą eskalację napięcia.
Nadal jednak istnieje niewielka, choć z każdym dniem coraz mniejsza, szansa, że manewry zostaną zakończone w taki sposób, że każda ze stron będzie mogła zachować twarz i ogłosić swoje zwycięstwo. Jeśli tak się stanie, sekwencja eskalacyjna zostanie zablokowana, a położone za naszą wschodnią granicą pola bitewne Ukrainy pozostałyby jedynym miejscem konfrontacji współczesnych mocarstw. Drugi, powietrzno-morski front, o gigantycznym znaczeniu dla światowej gospodarki, nie zostałby otwarty. Przynajmniej nie tymrazem…©℗