Przedstawiciele Komisji Europejskiej coraz częściej mówią o potrzebie zmiany zasad podejmowania decyzji. Stolice stawiają opór.

Choć dyskusja o zmianie sposobu podejmowania decyzji w UE została zainicjowana jeszcze za kadencji kierującego pracami Komisji Europejskiej w latach 2014–2019 Jeana-Claude’a Junckera, wojna w Ukrainie i jej implikacje spowodowały, że Bruksela głośniej zaczyna mówić o potrzebie zmian. Kontekstem przywoływanym w ostatnich dniach głównie przez szefową KE Ursulę von der Leyen jest postępujący proces integracji nowych chętnych: od Ukrainy i Mołdawii przez Gruzję po Macedonię Północną, Albanię czy Bośnię i Hercegowinę. Choć wspomniane kraje znajdują się na różnych etapach procesu akcesyjnego, w ciągu kilkunastu lat Unia może liczyć powyżej 30 członków.
Obecnie w kluczowych sprawach wszystkie państwa muszą ustalić jednolite stanowisko. Szef unijnej dyplomacji Josep Borrell we wczorajszym wpisie na blogu wskazał, że wraz z ożywieniem w polityce rozszerzenia UE powinien przyjść podobny wysiłek w zreformowaniu procesu podejmowania decyzji, które mogą być dziś wstrzymywane przez pojedyncze weto. Wśród potencjalnych obszarów zmian Borrell – podobnie jak wcześniej von der Leyen – wymienił polityki zagraniczną i bezpieczeństwa, w których decyzje miałyby być podejmowane większością kwalifikowaną.
W praktyce oznaczałoby to poparcie 55 proc. państw (dziś 15 z 27) reprezentujących co najmniej 65 proc. ogółu ludności UE. Ostatnie miesiące dostarczyły Borrellowi wielu argumentów na poparcie jego tezy. Węgry blokujące przez miesiąc przyjęcie szóstego pakietu sankcji na Rosję, a teraz sprzeciwiające się podatkowi korporacyjnemu czy blokada negocjacji akcesyjnych z Macedonią Północną i Albanią na skutek sprzeciwu Bułgarii – we wszystkich trzech przypadkach porozumienie 26 państw nie wystarczyło do szybkiej i zdecydowanej reakcji.
„Szaleństwem jest sprawienie, żeby to, co nie działa w przypadku 27 państw, jeszcze bardziej nie zadziałało w przypadku 30 lub więcej. Musimy przeciąć ten węzeł gordyjski” – stwierdził Borrell. Komisja może w tej kwestii liczyć na wsparcie Parlamentu Europejskiego, który w jednej z rezolucji wezwał unijnych liderów do podjęcia kroków w celu zmiany traktatu. Ubiegłotygodniowy szczyt nie przyniósł jednak oczekiwanych przez europosłów konkluzji, a wśród państw członkowskich panuje duży sceptycyzm co do możliwości zmian w procesie decyzyjnym i traktatach.
Zmiany w traktatach mogłoby rozpocząć zwołanie zwykłą większością Konwentu Europejskiego (szefów państw i rządów oraz członków parlamentów narodowych). Ostatecznie propozycje konwentu musiałyby jednak zostać zaakceptowane przez wszystkie państwa. W niektórych obszarach polityki zagranicznej, w tym jeśli chodzi o sankcje, zmiana procesu decyzyjnego – jak twierdzą przedstawiciele KE – nie wymagałaby nawet zmian w traktatach, choć i tak musiałaby zostać zaakceptowana przez „27”. W maju 13 państw, w tym Czechy, Dania, Polska i Rumunia, sprzeciwiło się jakimkolwiek zmianom w traktatach, uznając je za przedwczesne i odwracające uwagę od realnych problemów. Państwa te podtrzymują stanowisko mimo presji ze strony Brukseli, obawiając się, że przejście na głosowanie kwalifikowane zmarginalizowałoby mniejsze kraje, które – pozbawione możliwości weta – musiałyby wchodzić w szerokie koalicje, żeby forsować własne propozycje.
– W praktyce oznaczałoby to, że polityka zagraniczna UE byłaby efektem porozumienia między największymi: Niemcami, Francją, Włochami, a mniejsze państwa i te, które w Unii są od niedawna, nie miałyby na tę politykę praktycznie żadnego wpływu – mówi nam jeden z dyplomatów. Obecnie to właśnie władze tych trzech państw popierają pomysł zmiany sposobu podejmowania decyzji. Teoretycznie prace nad projektem zmian mogłaby poprowadzić przejmująca od lipca prezydencję w UE Praga, jednak nasze źródła skreślają taki scenariusz. – Obecnie 13 państw zupełnie wyklucza możliwość zmian w sposobie podejmowania decyzji w UE. Będziemy prowadzić dyskusje na bazie Konferencji w sprawie przyszłości Europy, ale w ciągu pół roku nie wyjdą one raczej poza teoretyczne rozważania – twierdzi źródło DGP w Pradze.
Niezależnie od mocnego sprzeciwu 13 państw KE sonduje opcje pośrednie, jak ta, zgodnie z którą do zablokowania decyzji potrzeba byłoby choć dwóch lub trzech państw. Miałoby to zapobiec sytuacjom, w których jeden kraj blokuje dane rozwiązanie tylko po to, żeby przeforsować korzystne dla siebie rozwiązania w zupełnie innym obszarze. W kuluarach jako przykład nieustannie podawane są Węgry, które wciąż nie otrzymały zielonego światła dla swojego Krajowego Planu Odbudowy, więc na finiszu rozmów zablokowały prace nad podatkiem korporacyjnym. Choć dyplomaci, z którymi rozmawialiśmy, wątpią, by nawet mniej radykalne propozycje zostały przyjęte, to zgodnie podkreślają, że zasada jednomyślności będzie coraz trudniejsza do utrzymania. – Ta dyskusja być może osłabnie na jakiś czas, ale z pewnością będzie powracać – twierdzi jeden z dyplomatów.