Liderzy trzymanych przez Unię w poczekalni państw Europy Południowo-Wschodniej coraz dobitniej okazują rozczarowanie Brukselą.

Przyznanie Mołdawii i Ukrainie statusu kandydata do członkostwa w Unii Europejskiej zostało przyjęte z entuzjazmem w Kijowie i Kiszyniowie. Odmienne opinie panują na Bałkanach Zachodnich. I nie chodzi tu o niechęć do Europy Wschodniej, lecz rozczarowanie tempem własnej eurointegracji, zwłaszcza w porównaniu z błyskawicznym przychyleniem się do mołdawskiego i ukraińskiego wniosku.
Mołdawia i Ukraina czekały na status kandydata niecałe cztery miesiące. Kijów, zachęcony do takiego kroku przez Polskę, złożył wniosek akcesyjny 28 lutego, cztery dni po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji. Kiszyniów poszedł jego śladem trzy dni później. W przypadku Macedonii zajęło to półtora roku, Czarnogóry i Serbii – dwa lata, Albanii – aż pięć lat, a Bośnia i Hercegowina wciąż nie została kandydatem, chociaż wniosek złożyła w 2016 r. Kolejny zgrzyt w relacjach unijno -zachodniobałkańskich nastąpi, gdy Mołdawianie i Ukraińcy zaczną rozmowy akcesyjne. Czarnogóra po 10 latach zamknęła trzy z 33 rozdziałów, a Serbia przez osiem lat doprowadziła do końca dwie z 34 części. Negocjacje z Albanią i Macedonią Płn. nawet się nie zaczęły, choć Tirana formalnie kandyduje od 2014 r., a Skopje – od 2005 r.
Są ku temu obiektywne powody. Kraje te mają problemy z korupcją i praworządnością, są dużo biedniejsze niż unijna średnia, rozrywana od środka Bośnia i Hercegowina jest systemowo niefunkcjonalna, a Serbia ma nierozwiązany spór o Kosowo, które uznaje za swoją prowincję. Bruksela uznała też, że Albania i Macedonia Płn. powinny rozpocząć rozmowy jednocześnie, choć wniosek północno macedoński jest blokowany ze względu na tożsamościowe roszczenia Bułgarów. Sofia poszła śladem Grecji, która w zamian za odblokowanie członkostwa w NATO wynegocjowała dodanie do nazwy Macedonii przymiotnika „Północna” i odżegnanie się od nawiązań do starożytnej Macedonii hellenistycznej. Bułgaria żąda, by w zamian za zielone światło dla rokowań z UE sąsiedzi uznali Bułgarów za mniejszość narodową, zastąpili w unijnych dokumentach termin „język macedoński”, którego istnienia Sofia nie uznaje, opisową frazą „język urzędowy Macedonii Płn.”, oraz przestali uznawać żyjącego na przełomie X i XI w. cara Samuela za Macedończyka.
Dla 26 z 27 państw UE kwestia tożsamości bułgarskiego cara, który tysiąc lat temu przeniósł stolicę do północnomacedońskiego dziś Ochrydu, nie ma znaczenia. Mimo to weto wstrzymuje integrację i pompuje nastroje eurosceptyczne w regionie. Szczyt UE–Bałkany Zachodnie, który odbył się w czwartek tuż przed rozpoczęciem historycznego dla Mołdawii i Ukrainy spotkania liderów Wspólnoty, nie przyniósł przełomu. Francuska prezydencja ogłosiła wprawdzie sukces w postaci „kompromisowej” oferty w zamian za otwarcie negocjacji. Macedończycy uznali jednak „kompromis” za nie do przyjęcia, skoro oznaczałby nie tylko przyznanie, że język macedoński nie istnieje, lecz także wykreślenie z podręczników wzmianek o bułgarskiej okupacji z czasów II wojny światowej, gdy Sofia była sprzymierzona z Niemcami.
Spodziewając się fiaska, serbski prezydent Aleksandar Vučić sondował sąsiadów, czy nie zdecydowaliby się na bojkot szczytu. Propozycja została jednak uznana za zbyt daleko idącą. Zamiast tego Vučić do spółki z premierami Albanii Edim Ramą i Macedonii Płn. Dimitarem Kowaczewskim wystąpili na wspólnej konferencji prasowej, podczas której okazali frustrację brakiem postępów integracyjnych. – 27 krajów przystępowało do Unii z szacunkiem dla różnic kulturowych, etnicznych, lingwistycznych i historycznych. Chcemy tego samego dla siebie. Ani mniej, ani więcej. To, co się dzieje, jest poważnym ciosem dla wiarygodności UE – mówił Kowaczewski, nawiązując do francuskiej propozycji. – Nasi przyjaciele ze Skopje i z Tirany zasługują na jak najszybsze rozpoczęcie rozmów akcesyjnych – wsparł go Vučić. – Nie zastanawiajcie się, czy aniołowie mają płeć, kiedy Konstantynopol obraca się w ruinę – apelował Rama do unijnych kolegów.