Państwo żydowskie pogrąża się w kolejnym paraliżu, przygotowując się do piątych w ciągu ostatnich trzech lat wyborów.

Rządząca Izraelem koalicja przed końcem miesiąca złoży projekt ustawy o dobrowolnym rozwiązaniu parlamentu, co doprowadzi do upadku rządu i piątych w ciągu trzech lat wyborów w tym kraju - poinformowali premier Naftali Bennett i minister spraw zagranicznych Ja’ir Lapid. Sojusz przetrwał rok. To jeden z najbardziej ambitnych projektów politycznych w historii Izraela - na współpracę zdecydowały się partie prawicowe, lewicowe, a nawet ugrupowanie arabskie. Powstał, by zakończyć kontrowersyjne 12-letnie rządy szefa Likudu Binjamina Netanjahu. Ten nie chciał podać się do dymisji mimo toczącego się przeciwko niemu procesu o korupcję. Na początku kadencji koalicja była wystarczająco spójna, by uchwalić pierwszy od ponad trzech lat budżet. We wspólnym oświadczeniu przywódcy stwierdzili jednak, że wszystkie wysiłki zmierzające do uratowania współpracy zostały wyczerpane z powodu licznych buntów. Różnice między dwoma ideologicznymi skrzydłami koalicji, spotęgowane nieustanną presją ze strony Netanjahu, doprowadziły do odejścia dwóch prawicowych posłów. Kadencję Bennetta zamyka więc licząca 59 członków mniejszościowa koalicja.
Większość podziałów dotyczyła obszarów, w których nacjonaliści z partii Jamina pod przywództwem Bennetta zderzali się z muzułmanami ze Zjednoczonej Listy Arabskiej. Problemem była m.in. ustawa zabraniająca Palestyńczykom, którzy poślubili Izraelczyków, uzyskania prawa stałego pobytu na terytorium Izraela. Na początku czerwca rząd nie był w stanie zebrać wystarczającej liczby głosów do przedłużenia obowiązywania wygasającej ustawy, która potwierdza status izraelskich osadników w Palestynie i pozwala im żyć na Zachodnim Brzegu zgodnie z prawem państwa żydowskiego. Odnawiane co pięć lat przepisy mogły po raz pierwszy od ich uchwalenia w 1967 r. stracić moc ze względu na sprzeciw opozycji, która - chcąc upokorzyć rząd Bennetta - zagłosowała niezgodnie ze swoją ideologią. Rozwiązując parlament, prawo to zostanie automatycznie przedłużone o sześć miesięcy. Oficjalnie miał to być powód, który skłonił Bennetta - zwolennika aneksji Palestyny - do złożenia broni. - Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, by utrzymać ten rząd, którego przetrwanie uważamy za interes narodowy - powiedział w telewizyjnym wystąpieniu. Michał Wojnarowicz z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych w rozmowie z DGP tłumaczy, że w czasie, kiedy rząd był tworzony, opinia publiczna nie poświęcała uwagi różnicom ideologicznym między partiami dotyczących izraelskiej okupacji. - Rząd nie spodziewał się, że opozycja, której także zależy na uchwalaniu tego typu ustaw, stanie się opozycją totalną i zablokuje ich przyjęcie - mówi, dodając, że sytuacja ta pokazuje, jak bardzo Izraelowi zależy na utrzymaniu statusu quo. - Ustawa ta jest narzędziem, które miało stabilizować sytuację na krótko, ale nagle stało się stałą częścią rzeczywistości - wyjaśnia.
Decyzja władz koalicji ponownie pogrąży Izrael w politycznym paraliżu, zapewniając polityczne koło ratunkowe Netanjahu. Kolejne wybory, które najprawdopodobniej odbędą się 25 października, dadzą mu szansę na powrót do władzy. Droga ta nie będzie jednak prosta. Sondaże wskazują, że Likud będzie co prawda największą partią w Knesecie, ale jej sojusznicy mogą nie zdobyć wystarczającej liczby mandatów, by Netanjahu zgromadził większość parlamentarną, do której potrzebowałby 61 mandatów. Część izraelskich ugrupowań mogłaby zgodzić się na współpracę z Likudem tylko wtedy, gdy „Bibi” ustąpiłby ze stanowiska jej lidera. Oczekuje się, że proces przeciwko Netanjahu będzie trwał latami. Mimo obietnic niektórych członków koalicji odchodzący rząd nie zdołał uchwalić ustawy, która zabraniałaby kandydatowi oskarżonemu o przestępstwa kryminalne zostać premierem. Krytycy obawiają się, że Netanjahu wykorzysta ewentualny powrót na urząd do uchwalenia ustaw, które mogłyby utrudnić prace prokuratury.
Taka dynamika może doprowadzić do wielomiesięcznych, przedłużających się negocjacji koalicyjnych. Państwo żydowskie będzie w zastoju, w którym znajdowało się przed odejściem Netanjahu - rządowi brakowało spójności, by uchwalić budżet, a w kraju co kilka miesięcy odbywały się wybory. - Ten chaos nie ma natury instytucjonalnej. Jest tak naprawdę bardzo polityczny i personalny. Patrząc na arytmetykę, zauważymy, że istnieją dwie największe partie, czyli Likud i Jest Przyszłość Lapida. Obie mają prawie 60 mandatów. Wystarczyłaby jeszcze jedna, by Izraelem mogła rządzić w miarę stabilna koalicja trzech ugrupowań - przekonuje Wojnarowicz.
Zgodnie z umową koalicyjną po rozwiązaniu Knesetu to Lapid zostanie tymczasowym premierem do czasu zaprzysiężenia nowego rządu. Bennett najprawdopodobniej zostanie jego zastępcą, obejmując także tekę ds. Iranu. Do upadku rządu dochodzi bowiem w momencie eskalacji cichej wojny z władzami w Teheranie. Lapid wybiera się jutro z wizytą do Turcji w związku z obawami, że Iran planuje ataki na izraelskich podróżnych w tym kraju. Władze państwa żydowskiego wydały w ostatnich tygodniach serię ostrzeżeń dla Izraelczyków, by unikali wizyt w Turcji, przekonując, że z pomocą władz w Ankarze udaremniły próby zamachów. ©℗