Cały czas trwają walki oliczącą mniej niż 20 tys. mieszkańców Popasną, która – podobnie jak Kreminna – jest położona wzachodniej części obwodu ługańskiego ima poważne znaczenie wojskowe zpowodu znajdującego się tu węzła kolejowego.
Zlokalizowane na południe od Charkowa Izium jest nieco większe niż Kreminna iPopasna. Przed wojną liczyło 45 tys. mieszkańców ibyło wielkością zbliżone do Iławy. Od tygodni trwają zacięte walki okontrolę nad miastem iprzeprawę na Dońcu, która zdecyduje otempie natarcia wpołudniowej części obwodu charkowskiego. Siły ukraińskie nie ustąpiły ze swoich pozycji. Mimo znaczącej przewagi sił rosyjskich. Na szturmowanym właśnie przez Rosjan Donbasie miastami zprawdziwego zdarzenia są Kramatorsk iSłowiańsk, które liczą powyżej 100 tys. Nad Morzem Azowskim taką rolę pełni równany zziemią Mariupol, który do inwazji zamieszkiwało ponad 400 tys. osób.
Śledząc cele, jakie stawiają sobie Rosjanie w ofensywie w obwodzie charkowskim, na Donbasie i na wybrzeżu Morza Azowskiego, wyraźnie można zobaczyć redukcję ambicji Kremla. Po 57 dniach wojny Władimir Putin zdecydował się na realizację scenariusza, który przy bardzo optymistycznych założeniach może przynieść jakieś rezultaty. Jedynie jakieś, bo w przypadku operacji Wschód cały czas nic nie jest pewne. Zerowe efekty dał marsz na Kijów i próba zajęcia Czernihowa na północy. Nie powiodły się atak na Sumy i blokada Odessy. Rosjanie wracają zatem do tego, co na słynnej konferencji prasowej na krótko przed inwazją Joe Biden określił mianem minor incursion (pomniejsze wtargnięcie). Przed 24 lutego ten wariant wydawał się jedynym racjonalnym z punktu widzenia sztuki wojennej posunięciem ze strony Rosji. Uderzając skoncentrowanymi siłami na kierunku wschodnim i południowym, agresor miał szansę uzyskać realne korzyści terytorialne i nie trafić pod zabójcze dla gospodarki sankcje Zachodu. Co zresztą sugerował sam Biden, mówiąc o ich gradacji w razie „pomniejszego wtargnięcia”. Projektujący swoją potęgę Putin poszedł jednak na całość. Marzył o liczącym 3 mln mieszkańców Kijowie, tymczasem nie wiadomo, czy dostanie Izium i Popasną. Donbas to w tej chwili najbardziej zmilitaryzowany obszar w Ukrainie. Stacjonujący tu żołnierze i oddziały ochotnicze są zaprawione w walce od 2014 r. Nie ma brygady, która nie miałaby za sobą rotacji na tym obszarze. Zakładając nawet pesymistyczny scenariusz, czyli zajęcie miast Donbasu i wybrzeża Morza Azowskiego, pytaniem otwartym pozostaje to, czy Rosjanie będą w stanie je okupować i jakim kosztem. Od końca lutego nie udaje im się przeprowadzić referendum w spawie powołania w rejonie Chersonia republiki separatystycznej. Jedna z kobiet z tego miasta opowiadała, że gdy okupanci próbowali przejść z hrywny na rubla, zadała pytanie, na podstawie jakich przepisów to robią. Rosyjskich czy ukraińskich? Poprosiła również, by przedstawili jej treść tych regulacji. Rosjanie nie byli w stanie nic odpowiedzieć. Zabrakło nawet zamarkowanego legalizmu.
Śledzenie losów Donbasu i ukraińskiego wybrzeża to wykład z kremlowskiego redukcjonizmu i opowieść o naturze państwa rosyjskiego. To opowieść o imperium z tektury, którego specjalnością są mistyfikacja i samookłamywanie. Władimir Putin od wywołania separatyzmu na Donbasie w 2014 r. nie był ani razu w Doniecku i Ługańsku. Równocześnie próbuje wykroić z Ukrainy ten wschód i południe. Zbudować czarną dziurę, którą nazywa Noworosją. Przy okazji ma szansę dać się pochłonąć przez nią razem ze swoim tekturowym imperium.