W niedzielę Francja zdecyduje, kto przez kolejne pięć lat będzie urzędował w Pałacu Elizejskim

Programy wyborcze Emmanuela Macrona i Marine Le Pen pokrywają się wyłącznie w kilku aspektach. Kandydatka Zjednoczenia Narodowego postawiła sobie za cel dotarcie do wyborców z klasy robotniczej. Proponuje obniżenie podatku VAT na energię z 20 proc. do 5,5 proc. Chce także obniżyć podatki dla młodych Francuzów, by zachęcić ich do pozostania w kraju, zapewnić większe wsparcie samotnym matkom, znieść podatek od spadku dla biedniejszych oraz nałożyć nową daninę na sektor finansowy.
- Nasz program ma charakter społeczny, ponieważ w pełni uwzględnia kwestie życia codziennego, a przede wszystkim koszty utrzymania - powiedziała Le Pen podczas wiecu w Perpignan na południu Francji. - Jej program wywoła ogromne bezrobocie, ponieważ odstraszy międzynarodowych inwestorów i nie pozwoli na dopięcie budżetu - przekonywał Macron, który obiecał z kolei obniżenie podatków dla osób prowadzących własną działalność gospodarczą w zakresie produkcji przemysłowej i rolnej. Zapowiedział też, że zniesie podatek od spadków o wartości poniżej 150 tys. euro.
Macron przekonuje, że jego reelekcja zapewni ciągłość i stabilność przywództwa w czasie trwających kryzysów, począwszy od gwałtownie rosnącej inflacji poprzez pandemię koronawirusa, a na wojnie w Ukrainie kończąc. Prezydent zapowiada powołanie tysięcy nowych policjantów i sędziów oraz podniesienie wieku emerytalnego z 62 do 65 lat. To kwestia, która najbardziej dzieli oboje kandydatów. Le Pen postuluje bowiem wprowadzenie minimalnego wieku emerytalnego na poziomie 60 lat dla osób, które były aktywne zawodowo przed 20. rokiem życia i pracowały co najmniej 40 lat.
Podwyższenie wieku emerytalnego nie jest popularnym rozwiązaniem wśród wyborców. Dlatego w ostatnim tygodniu kampanii Macron zaczął brać pod uwagę wprowadzenie modyfikacji do swojego planu i podniesienie wieku emerytalnego do 64 lat. Urzędujący prezydent proponuje przy tym podniesienie minimalnej stawki emerytur. To ukłon w stronę wyborców lewicowych, których chce do siebie przekonać także zwiększeniem zatrudnienia w systemie ochrony zdrowia czy uznaniem za priorytet równouprawnienia płci oraz walki z molestowaniem w szkołach. Do głównego nurtu planuje wprowadzić indeks równości zawodowej, przewidujący kary finansowe dla firm, które nie zdecydowały się na odpowiednie rozwiązania w tej sferze.
Le Pen nie wypowiadała się podczas kampanii o prawach kobiet. Zwróciła za to uwagę na bezpieczniejszy temat przemocy domowej. Polityczka opowiada się za szybszym stawianiem przed sądem byłych małżonków stosujących przemoc, podczas gdy ustępujący prezydent chce stworzyć rejestr sprawców przemocy domowej. Le Pen także ma chrapkę na lewicowych wyborców. Dla obu kandydatów kluczowi będą wyborcy skrajnie lewicowego Jeana-Luca Mélenchona. „Ani Emmanuel Macron, ani Marine Le Pen nie są w stanie sprostać zadaniu” - pisał Mélenchon. „Są jednak między nimi pewne różnice. Le Pen dodaje niebezpieczny element wykluczenia etnicznego i religijnego do projektu szkód społecznych, który dzieli z Macronem” - przekonywał.
Kandydatka Zjednoczenia Narodowego oficjalnie złagodziła stanowisko na temat małżeństw jednopłciowych i nie proponuje już ich zniesienia. Chce za to często korzystać z referendów. „Le Monde” pisze, że wprowadzenie możliwości organizacji plebiscytu z inicjatywy obywatelskiej może być sposobem na ponowne otwarcie debaty na temat równości małżeńskiej. Sam Macron przez ostatnie pięć lat rządów nie był zwolennikiem demokracji bezpośredniej. Podczas swojej kampanii wielokrotnie powtarzał jednak, że chce większego zaangażowania obywateli w podejmowanie decyzji politycznych, a także zorganizowania „wielkiej debaty narodowej” na temat najważniejszych reform, które miałyby mieć trwały charakter. Tego rodzaju dyskusja była odpowiedzią Macrona na protesty żółtych kamizelek, które wybuchły w czasie jego kadencji.
Prawdopodobnie najwięcej podobieństw między Macronem a Le Pen można zauważyć w polityce migracyjnej. Oboje zgadzają się w kwestii ograniczenia prawa do azylu. Urzędujący prezydent proponuje ułatwienia w deportacji osób, którym go odmówiono, a jego kontrkandydatka chce, by wnioski o azyl składano najpierw w ambasadach francuskich za granicą. Oboje opowiadają się też za zaostrzeniem dostępu do obywatelstwa. Macron planuje uzależnić jego przyznawanie od znajomości języka francuskiego, podczas gdy Le Pen chce znieść prawo ziemi oraz automatyczne nabywanie obywatelstwa przez małżeństwo. Zamierza również wprowadzić zmiany w konstytucji, by uwzględnić okoliczności, które prowadziłyby do jego pozbawienia.
Le Pen opowiada się za systematyczną deportacją „nielegalnych imigrantów, przestępców i kryminalistów zagranicznych oraz nieletnich bez dokumentów”. Twierdzi też, że zastosowanie preferencji narodowej do świadczeń socjalnych przyniosłoby oszczędności w wysokości ponad 15 mld euro rocznie. Pozostaje to jednak w sprzeczności z zasadą równości zapisaną w konstytucji i wymagałoby jej zmiany. Obaj kandydaci podkreślają również sprzeciw wobec tego, co określają mianem radykalnego islamu. Macron zamierza walczyć z „separatyzmem muzułmańskim”, ściśle kontrolując finansowanie religii z zagranicy. Przewodnicząca Zjednoczenia idzie o krok dalej i wzywa do wprowadzenia zakazu noszenia chust na ulicach oraz w środowisku akademickim.
Kandydaci niewiele uwagi poświęcili za to kwestiom klimatycznym. Macron chce odrodzenia francuskiego przemysłu jądrowego, przewidując budowę sześciu elektrowni nowej generacji. Chce także rozwijać energię wodorową, słoneczną i wiatrową; obiecał m.in. budowę 50 morskich farm wiatrowych do 2050 r. Jednocześnie planuje wprowadzić podatek węglowy na granicach Europy. Le Pen także pozostaje zwolenniczką energii jądrowej. Chce jednak moratorium na energię wiatrową i słoneczną. Jej manifest przewiduje konstytucyjne uznanie statusu prawnego zwierząt.
Kandydatów najmniej różni polityka migracyjna