Obecny prezydent Manuel Macron może czuć się faworytem drugiej tury, która odbędzie się 24 kwietnia. Różnica nie będzie jednak raczej imponująca.

Z sondaży exit poll wynika, że 24 kwietnia w drugiej turze francuskich wyborów prezydenckich zmierzą się Emmanuel Macron i Marine Le Pen. Zgodnie z badaniem Ipsos w pierwszej turze urzędujący prezydent zdobył 28,1 proc. głosów, a jego rywalka 23,3 proc. To dla faworyzowanego Macrona rezultat lepszy niż w większości ostatnich przedwyborczych sondaży.
Ze względu na wojnę w Ukrainie stawka zaskakująco zaciętej rywalizacji jest niebagatelna. Zwycięzca stanie na czele drugiej największej gospodarki UE i jedynego atomowego mocarstwa we Wspólnocie.
Poza tematami wojennymi kampanię przed pierwszą turą zdominowały sprawy gospodarcze, w tym rosnące ceny paliw i żywności. Prawie połowa Francuzów obawia się, czy uda im się utrzymać obecny standard życia. To niepokojące dane dla Macrona, który próbuje pozbyć się łatki „prezydenta bogaczy”.
Jego rywalka przedstawiła się jako kandydatka bardziej pragmatyczna i umiarkowana niż w wyborach z 2017 r. Mimo to Le Pen wciąż budzi na Zachodzie niepokój. Powodem są jej związki z Rosją oraz chłodny stosunek do NATO.
​ Gdy w maju 2017 r. Emmanuel Macron pewnie, różnicą ponad 10 mln głosów, pokonał w drugiej turze wyborów Marine Le Pen, byliśmy niecały rok po brexitowym referendum i wyborze na prezydenta USA Donalda Trumpa. Prasa rozpisywała się, że niespełna 40-letni wówczas Francuz dał odpór izolacjonistycznym tendencjom, a on pełen energii opowiadał o konieczności pogłębienia europejskiej integracji oraz zwrocie w kierunku multilateralizmu. Gdy wchodził do Pałacu Elizejskiego – jak wynika z sondaży Politico – miał poparcie na poziomie 54 proc.
W niecałe pięć lat później zaufanie do Macrona jest niższe o 10 pkt proc. Naprzeciwko znów Le Pen ze Zjednoczenia Narodowego, ale tym razem silniejsza. Z pierwszego starcia zwycięsko wyszedł jednak urzędujący prezydent. W pierwszym sondażu exit poll ośrodka Ipsos uzyskał 28,1 proc. głosów, więcej niż w większości przedwyborczych badań. Drugie miejsce zajęła Le Pen z 23,3 proc. Trzeci był lewicowiec Jean-Luc Mélenchon z wynikiem 20,1 proc. Nie poparł wczoraj żadnego z konkurentów, ale zastrzegł, że nie należy głosować na Le Pen.
Macron pozostaje faworytem, ale w drugiej turze 24 kwietnia czeka go walka o każdy głos. Obecny gospodarz Pałacu Elizejskiego ma jednak szanse osiągnąć to, czego nie dokonał żaden francuski prezydent od Jacquesa Chiraca w 2002 r. – wygrać reelekcję.
Ze względu na sytuację na świecie urzędujący prezydent niemal całkowicie zrezygnował z prowadzenia kampanii. Jeszcze przed wojną odwiedził Kijów oraz Moskwę, po rozpoczęciu przez Rosję agresji regularnie rozmawia telefonicznie z Władimirem Putinem w nadziei, że negocjacje z rosyjskim przywódcą mogą doprowadzić do rozejmu. Jednocześnie Pałac Elizejski wysyła na Kreml zdecydowane sygnały – m.in. decydując się na wysłanie francuskich wojsk do Rumunii.
Telefony do Putina spowodowały krytykę ze strony premiera Mateusza Morawieckiego. W odpowiedzi szef polskiego rządu został przez Macrona nazwany „skrajnie prawicowym antysemitą, który wyklucza osoby LGBT”. Célia Belin, ekspertka think tanku Brookings, retoryczną eskalację tłumaczy w rozmowie z DGP kampanią. „Ten komentarz padł w momencie, gdy Macron zdecydował się mocno krytykować Le Pen za jej skrajnie prawicowe pozycje. W związku z tym ma on interes polityczny w pokazywaniu, że odrzuca skrajną prawicę we Francji i poza jej granicami” – przekonuje ekspertka.
W porównaniu z 2017 r. 44-letni prezydent nie zdecydował się na poważniejsze zmiany w swoim programie. UE wciąż pozostaje dla niego mnożnikiem mocy Francji. Jeszcze w książce „Revolution” z 2016 r. Macron pisał, że do Europy należy podchodzić jak do „prawdziwego projektu politycznego”, gdyż jest „naszą szansą na odzyskanie pełnej suwerenności”. Według Macrona Francja nie jest w stanie samodzielnie stawić czoła globalnym wyzwaniom migracji, terroryzmu czy zmian klimatycznych. Ani konkurować z Chinami czy USA. Mimo to próżno szukać jego sukcesów przy tworzeniu „strategicznej autonomii”, czyli zwiększenia współpracy i zdolności obronnych Europy.
Na polu wewnętrznym jeszcze przed wybuchem wojny Macron konsekwentnie skłaniał się ku prawicy. Na tyle, że nad Sekwaną rozgorzały dyskusje, czy nie powinien być uznawany za polityka centroprawicowego. „Krytycy nazywają go «prezydentem bogaczy». Etykieta ta obowiązuje częściowo dlatego, że obniżył niedziałający podatek od majątku. Ale głównie z powodu manier bankiera, którym kiedyś był. Ma też problem, z którym zawsze borykają się odpowiedzialni politycy, gdy występują przeciwko populistom. Proponuje politykę nudnie zakorzenioną w rzeczywistości” – opisuje jego kampanię „The Economist”.
W poszukiwaniu centrowych wyborców również jego rywalka relatywnie mocniej niż wcześniej postawiła na pragmatyzm. Le Pen nie zamierza już wyprowadzać Francji z UE, nie ma w planach referendum w sprawie NATO. Zachód, w tym Warszawę, niepokoi jednak to, że jej wygrana może oznaczać opuszczenie przez Francję zintegrowanych struktur wojskowych NATO, do których po kilku dekadach nieobecności Paryż powrócił w 2009 r. A także bliskie związki z Rosjanami, ciepłe słowa w kierunku Władimira Putina i zdecydowany sprzeciw wobec embarga na rosyjską ropę i gaz.
Po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji Le Pen zaczęła jednak umniejszać swoje związki z Moskwą, a kiedy ceny paliw i innych produktów zaczęły w wyniku wojny gwałtownie rosnąć, skupiła się na kluczowych dla francuskich wyborców kwestiach ekonomicznych. Zmieniła też strategię swojej partii, by dotrzeć do wyborców z klasy robotniczej. Le Pen nawoływała m.in. do obniżenia VAT i wkładu Francji do budżetu UE. – Polityka, którą chcę realizować, nie jest przeznaczona dla giełd. To spora zmiana w stosunku do Macrona – mówiła.
Probiznesowy ośrodek analityczny Institut Montaigne stwierdził, że program Le Pen, który zakłada także obniżenie wieku emerytalnego do 60. roku życia i obniżenie podatków od energii, może kosztować o 75 proc. więcej, niż ona sama przewiduje. Na jej nagły wzrost poparcia przed pierwszą turą szybko zareagowały francuskie rynki finansowe. W związku z ryzykiem politycznym największe straty poniosły banki Societe Generale, Crédit Agricole i BNP Paribas, które we wtorek straciły odpowiednio 6 proc., 4,4 proc. i 4,1 proc.
W ocenie politologów Le Pen pomogła też kandydatura Zemmoura. Jego komentarze na temat zagrożeń, jakie niosą za sobą islam i niekontrolowana imigracja, sprawiły, że zaczęła jawić się jako stosunkowo umiarkowana kandydatka, np. gdy opowiedziała się za przyjmowaniem ukraińskich uchodźców. Jednocześnie centrolewicowy „Le Monde” ostrzegał, że „nowa Le Pen” to tylko fasada, za którą skrywa się zamiar rekonstrukcji demokratycznego państwa francuskiego.
Choć dobry wynik uzyskał lewicowy Mélenchon, to nad Sekwaną nie brak głosów, że największym zwycięzcą kampanii okazała się prawica. Znaczna część debaty została zdominowana przez kwestie tożsamości narodowej, imigracji i islamu. Tematem numer jeden była jednak gospodarka – z badań wynika, że połowa Francuzów obawia się, czy w obliczu ekonomicznych problemów, spowodowanych także wojną i pandemią, uda im się utrzymać poziom życia. ©℗
Jean-Luc Mélenchon z lewicy otrzymał 20,1 proc. głosów
ikona lupy />
Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe