W kontekście wojny na Ukrainie kanclerz Niemiec Olaf Scholz i jego rząd są postrzegani na arenie międzynarodowej jako hamulcowi w kwestii wywierania presji na Rosję - pisze tygodnik "Der Spiegel" i stawia pytanie: Jak długo Berlin może utrzymać niepewny kurs?

Tygodnik przypomina, że przemówienie kanclerza o "punkcie zwrotnym" obiegło cały świat. "Ta zmiana kursu wzbudziła nadzieje wśród sojuszników. Dostawy broni na Ukrainę i masowy program dozbrojenia Bundeswehry - wydawało się, że Niemcy wreszcie chcą odgrywać wiodącą rolę w polityce bezpieczeństwa w Europie" - pisze "Spiegel".

"Sześć tygodni później nie ma już prawie śladu po tym duchu optymizmu, a Scholz i jego rząd są postrzegani jako międzynarodowi hamulcowi" - zauważa "Spiegel". "Okropne obrazy z Buczy, doniesienia o gwałtach, morderstwach i grabieży dokonanych przez rosyjską soldateskę, ale także coraz bardziej faszystowskie tony z Moskwy spowodowały w tym tygodniu jeszcze większy nacisk na Niemcy" - podkreśla dziennik.

Zwraca uwagę, że fakt, iż Niemcy każdego dnia przekazują Rosji setki milionów euro w postaci płatności za gaz, może być jeszcze jakoś uzasadniony. "Natychmiastowe zaprzestanie działalności po dziesięcioleciach uzależnienia prawdopodobnie poważnie zaszkodziłoby niemieckiej gospodarce, co miałoby oczywiste konsekwencje również dla innych krajów europejskich - pisze gazeta - Wielu sojuszników w pewnym stopniu rozumie wahania Niemiec przed radykalnymi sankcjami energetycznymi, nawet jeśli ta świadomość jest bolesna".

Dziennik wskazuje, że tę powściągliwość można by nieco zrównoważyć, gdyby Niemcy przynajmniej przodowały w dostawach broni, ale i w tej kwestii rząd Scholza zaciska hamulce.

"Spiegel" stawia pytanie, dlaczego Berlin się waha? "Ponieważ rząd, w przeciwieństwie do Brytyjczyków, Europy Wschodniej i Amerykanów, nie liczy na całkowite zwycięstwo Ukraińców? Ponieważ zakłada, że Putin pozostanie u władzy i że musi pozostać otwarty na rozmowy? Bo człowiek SPD Scholz nie potrafił całkowicie odciąć się od fatalnego romansu swojej partii z Rosją (...)?" - zastanawia się tygodnik.

I zauważa, że "nie można też wykluczyć, iż wyjaśnienie jest znacznie prostsze. Że to właśnie z powodu niemieckiej biurokracji Berlin tak wolno realizuje dostawy broni. Ponieważ administracja nie lubi, gdy narzuca się jej tempo, nawet w przypadku wojny napastniczej. Ponieważ każda pojedyncza dostawa powinna być dokładnie sprawdzona przed wydaniem".

"Ludzie Scholza sprawiają wrażenie, że kanclerz nie weźmie udziału w wyścigu o to, kto najszybciej dostarczy najwięcej broni. I tak nie może wygrać" - stwierdza tygodnik.

"Czy sojusznicy są z tego zadowoleni? We wtorek polski wiceminister spraw zagranicznych Szymon Szynkowski vel Sęk stanął przed ministerstwem spraw zagranicznych w Berlinie i dokonał rozliczenia. Polityka Niemiec wobec Rosji była naiwna. Od wielu lat, ale także w ostatnich dniach, kiedy ciągle się wahał. Zdjęcia z Buczy są efektem tego opóźnienia - zarzucił Niemcom warszawski dyplomata" - pisze "Spiegel".

Gazeta zwraca uwagę, że "żaden rząd nie formułuje swoich zastrzeżeń wobec polityki Berlina tak dosadnie jak polski. Nie oznacza to jednak, że Warszawa jest osamotniona w swojej krytyce. Również w innych krajach ludzie zastanawiają się nad postawą rządu niemieckiego. W niektórych przypadkach jest to powód do niepokoju, w innych - do schadenfreude".

Według "Spiegla" wahanie Niemiec "osłabia pozycję Berlina w UE. W umowie koalicyjnej partie SPD, Zielonych i FDP przypisują sobie wiodącą rolę w Europie. Niemcy są obecnie daleko od tego. Na szczycie UE dwa tygodnie temu Scholz ponownie pełnił rolę hamulca. Bez embarga na ropę, bez szybkiej rezygnacji z rosyjskiego gazu".