Zamiast początku pełnowymiarowej wojny z Rosją Ukraińcy obserwowali wczoraj obchody nowo ogłoszonego Dnia Jedności.

Prezydent Wołodymyr Zełenski obchodził wczoraj nowe święto – Dzień Jedności. W szkołach przeprowadzono stosowne akademie, odśpiewano hymn narodowy, a przy wejściach do urzędów wywieszono niebiesko-żółte flagi narodowe. Zapowiadanej inwazji jednak nie było. Reuters, biorąc pod uwagę możliwość jej rozpoczęcia, umieścił w wychodzącym na Majdan Nezałeżnosti oknie hotelu Ukrajina kamerę, dzięki której w czasie rzeczywistym można obserwować, co się dzieje na największym placu stolicy. Ukraińcy odebrali to negatywnie, podobnie jak wcześniejsze wycofanie do Lwowa kilku ambasad – z amerykańską na czele – czy wezwania państw Zachodu, by ich obywatele opuścili Ukrainę. W sieciach społecznościowych dominuje zmęczenie napięciem i charakterystyczny czarny humor. Wczoraj ktoś umieścił na niebie nad Majdanem, na wprost kamery Reutersa, drona z przyczepioną do niego płachtą z napisem „Sprzedam garaż” i numerem telefonu rosyjskiej ambasady.
Część specjalistów od wojskowości podkreśla, że 100–150 tys. żołnierzy, które Rosja zgromadziła wzdłuż ukraińskich granic, może wystarczyć na lokalną eskalację trwającej od 2014 r. wojny, ale nie na pełnowymiarową inwazję. Mimo tego padają kolejne daty ataku. W ubiegły piątek doradca prezydenta Stanów Zjednoczonych Joego Bidena, Jake Sullivan, powiedział, że może on nastąpić w każdej chwili, nawet przed planowanym na 20 lutego zakończeniem igrzysk olimpijskich. Portal Politico.eu napisał, powołując się na trzy źródła z Ukrainy, USA i Wielkiej Brytanii, że podczas konsultacji z sojusznikami amerykański wywiad podał datę 16 lutego jako planowany dzień inwazji. Takie same informacje przekazał niemiecki „Der Spiegel”, a izraelski „Ha-Arec” napisał, że Biały Dom ostrzegł władze tego kraju, iż atak może nastąpić już 15 lutego. Tę wcześniejszą datę wskazywał Bloomberg. Anglosaskie tabloidy podały nawet godzinę ataku: według „The Mirror” i „The Sun” miał on nastąpić z wtorku na środę o drugiej w nocy polskiego czasu.
O tym, że takie daty krążą wśród polityków, powiedział Zełenski w poniedziałkowym orędziu do narodu. – Mówią nam, że 16 lutego będzie dniem napadu. My uczynimy go Dniem Jedności. Odpowiedni dekret został już podpisany. Tego dnia wywiesimy flagi narodowe, założymy niebiesko-żółte wstążki i pokażemy całemu światu naszą jedność – mówił. Amerykańskie media błędnie przetłumaczyły ten cytat, sugerując, że Zełenski sam przyznał, iż spodziewa się inwazji w środę. Prezydent wezwał też do powrotu do kraju oligarchów, którzy w ostatnich tygodniach wyjechali na Zachód. Na apel odpowiedział skłócony z władzami najbogatszy Ukrainiec, Rinat Achmetow, i jego wspólnik, prorosyjski deputowany Wadym Nowynski. Obaj biznesmeni przyjechali wczoraj do Mariupola w obwodzie donieckim, największego miasta Donbasu pozostającego pod kontrolą władz centralnych. W tamtejszych wieczornych obchodach Dnia Jedności mieli wziąć udział prezydent Zełenski i zachodni dyplomaci, w tym ambasador RP Bartosz Cichocki. Centrum miasta jest położone 20 km od linii frontu.
Choć na Ukrainie nie widać śladów paniki, ostrzeżenia przed wojną wywołują już skutki gospodarcze. KLM zawiesił loty na Ukrainę, co skłoniło rząd w Kijowie do udzielenia dodatkowych gwarancji jednemu z ubezpieczycieli samolotów, byle tylko nie zabraniał ich operatorom realizowania kursów nad Dniepr. Ze względu na ćwiczenia rakietowe na Morzu Czarnym dwu-, trzykrotnie zwiększył się koszt ubezpieczenia ładunku na statkach płynących do portów w północnej części tego akwenu. We wtorek ukraiński resort obrony i banki padły ofiarą zmasowanego cyberataku, a wczoraj przez kraj przetoczyła się fala fałszywych alarmów bombowych. Traci zyskująca w ostatnich latach hrywna; w ciągu trzech miesięcy cena dolara wyrażona w tej walucie wzrosła o 6,4 proc. I choć rosyjskie informacje z wtorku o częściowym wycofaniu oddziałów z Białorusi wzbudziły nadzieje na deeskalację, na razie są one przedwczesne. Nie ma niezależnych dowodów, że taka dyslokacja faktycznie się odbywa. W przestrzeni publicznej pojawiają się zaś kolejne daty inwazji. We wtorkowym komunikacie estońskiego wywiadu czytamy, że „rosyjskie siły zbrojne są gotowe do podjęcia pełnowymiarowej operacji wojskowej przeciwko Ukrainie od drugiej połowy lutego”.
Rosjanie przekonują, że o żadnej inwazji nie było i nie ma mowy. Na stronie państwowej agencji RIA Nowosti politolog Władimir Korniłow szydzi z zachodnich „inwazjologów” i przekonuje, że „oni kłamali, my zawsze mówiliśmy prawdę, a teraz oskarżają nas o kłamstwa”. – Czasem nawet [Putin] żartuje, prosi, żeby się dowiedzieć, czy nikt nie publikuje dokładnej daty godzinowej rozpoczęcia wojny – mówił prezydencki rzecznik Dmitrij Pies kow we wtorek, jeszcze przed tym, jak „The Sun” taką datę faktycznie podał. Wczoraj zaś Władimir Putin odciął się nieco od wtorkowej uchwały parlamentu, proszącej go o uznanie niepodległości Donieckiej i Ługańskiej Republik Ludowych. – Prezydent zaakcentował, że najważniejsza jest pomoc w uregulowaniu sytuacji na południowym wschodzie [Ukrainy], a można to zrobić, wspierając implementację postanowień mińskich. Na tym prezydent będzie się skupiał w swojej pracy – mówił wczoraj Pieskow, nazywając jednak uchwałę Dumy „jaskrawym świadectwem nastroju parlamentarzystów i społeczeństwa”. Porozumienia mińskie narzuciły Ukrainie obowiązek uznania szczególnego statusu Donbasu, ale uznały, że pozostaje on integralną częścią tego kraju.