Wielu rosyjskich wojskowych przestrzega, że pełnowymiarowa agresja jest sprzeczna z interesem Rosji.

Rosyjski resort obrony ogłosił wycofanie części oddziałów biorących udział w manewrach na Białorusi. Równolegle parlament przyjął przygotowany przez komunistów projekt uchwały wzywającej prezydenta Władimira Putina do uznania niepodległości samozwańczych Donieckiej i Ługańskiej Republik Ludowych (DRL/ŁRL). Okupowane przez Moskwę parapaństwa powstały w 2014 r. po agresji na Ukrainę.
– Oddziały Południowego i Zachodniego Okręgów Wojskowych wykonały zadania, przystąpiły do załadunku na transport kolejowy i drogowy, i dzisiaj wyruszą w stronę swoich garnizonów – powiedział Igor Konaszenkow ze sztabu generalnego. Pierwotnie planowano, że aktywna część białorusko-rosyjskich manewrów potrwa do niedzieli. Jeśli decyzja zostanie wykonana, nie oznacza automatycznej deeskalacji napięcia na ukraińskiej granicy, ponieważ dotyczy wyłącznie jednostek z okręgów wojskowych graniczących z Ukrainą. Ich miejsca stałej dyslokacji są położone także na anektowanym Krymie.
Tymczasem parlament wezwał wczoraj Putina do uznania marionetkowych parapaństw Donbasu. „Nasi obywatele i rodacy żyjący na Donbasie potrzebują pomocy. Uznanie DRL i ŁRL zagwarantuje bezpieczeństwo i ochronę mieszkańców republik od zagrożeń zewnętrznych, a także umocni pokój międzynarodowy i stabilność regionalną” – napisał szef Dumy Państwowej Wiaczesław Wołodin. Ostateczna decyzja należy do Putina. Parapaństwa obejmują jedynie jedną trzecią obwodów donieckiego i ługańskiego. Uznając je na terenie obu obwodów, Moskwa de facto wysunęłaby roszczenia do części terytorium Ukrainy kontrolowanego przez władze centralne. Potencjalne uznanie DRL i ŁRL ostatecznie zerwałoby też mińskie porozumienia rozejmowe.
Taki krok zwiększyłby ryzyko eskalacji konfliktu na Donbasie (zwłaszcza biorąc pod uwagę wczorajsze słowa Putina o rzekomo popełnianym tam „ludobójstwie”), ale oddaliłby i tak mało prawdopodobną pełnowymiarową inwazję z bombardowaniem Kijowa i okupacją całej Ukrainy lewobrzeżnej, przed którą ostrzegają zachodni politycy. Zwłaszcza że w rosyjskich elitach nie widać entuzjazmu dla otwartej wojny. Nawet w lojalnych wobec Kremla środowiskach pojawiają się głosy podważające sens zmasowanego zaangażowania wojskowego. To radykalna zmiana w porównaniu z 2014 r., gdy aneksja Krymu wywołała hurrapatriotyczną euforię, a jedyny poseł, który nie poparł jej w parlamencie, został zmuszony do opuszczenia Rosji.
Emerytowany generał Leonid Iwaszow ze Wszechrosyjskiego Zgromadzenia Oficerów (OSO), były wysoki urzędnik resortu obrony, jest przekonany, że obecny kryzys podkopuje pozycję Rosji w regionie. – Struktury NATO niejednoznacznie odniosły się do przyłączenia Krymu, pokrytykowały i tyle, a teraz podkreśliły przynależność półwyspu do Ukrainy. Co by Petro Poroszenko i Wołodymyr Zełenski nie mówili o dostawach broni, przez te wszystkie lata ich odmawiano, a po takich komunikatach z Rosji Kongres wydziela pieniądze i zobowiązuje prezydenta do zbrojenia Ukrainy, i nieprzerwanym strumieniem latają tam wojskowe samoloty – tłumaczył „Nowej gaziecie”.
Iwaszow był inicjatorem oświadczenia OSO, w którym ostro skrytykowano działania Putina wobec Ukrainy. I takie nastroje – sądząc po publikacjach sygnowanych nazwiskami oficerów – są w armii rozpowszechnione. Zainteresowanie wzbudził też artykuł pułkownika Michaiła Chodarionoka, oficera z doświadczeniem pracy w sztabie generalnym, opublikowany w branżowym piśmie „Niezawisimoje wojennoje obozrienije”. Chodarionok krytykuje „żądnych krwi politologów” za hurraoptymistyczne przewidywanie rychłego upadku Ukrainy pod naporem rosyjskiej armii. „Żadnego ukraińskiego blitzkriegu nie będzie. Konflikt zbrojny z Ukrainą w obecnej sytuacji gruntownie nie odpowiada narodowym interesom Rosji” – czytamy.
Ostatni sondaż, w którym zapytano Rosjan o dalszy rozwój kryzysu, został przeprowadzony dość dawno, bo na przełomie listopada i grudnia 2021 r. 3 proc. ankietowanych uznało, że wybuch wojny jest nieuchronny, a kolejne 36 proc. – że jest on całkiem prawdopodobny. 38 proc. odpowiedziało, że taka perspektywa jest mało prawdopodobna, a 15 proc. wykluczyło ją całkowicie. ©℗