Media zbliżone do Kremla zauważyły, że Amerykanie nie są skłonni zaakceptować najważniejszych żądań Moskwy.
Media zbliżone do Kremla zauważyły, że Amerykanie nie są skłonni zaakceptować najważniejszych żądań Moskwy.
Po poniedziałkowych rozmowach z Amerykanami Rosja nie ma powodu do świętowania. Choć szef rosyjskiej delegacji Siergiej Riabkow przedstawiał trwające negocjacje jako wydarzenie, które może roztrzygnąć o przyszłości Europy, rządowa „Rossijskaja gazieta” nie poświęca mu we wczorajszym wydaniu zbyt wiele miejsca. Sądząc po pierwszej stronie gazety, ważniejsze okazały się m.in. sytuacja w Kazachstanie i zmiany w kodeksie drogowym. Przynajmniej na razie Rosjanie złagodzili też retorykę. Wiceminister Riabkow nie mówił już o konieczności „pakowania manatek przez NATO” z krajów, które weszły w skład Sojuszu po 1997 r.
Powściągliwość „RG” częściowo tłumaczy to, że wydawcy nie czekali z zamknięciem wydania do zakończenia ośmiogodzinnych rozmów w Genewie. Z czołowych tytułów jedynie w dzienniku „Izwiestija” rokowania okazały się wiadomością dnia z tytułem w postaci lubianej przez rosyjskich wydawców gry słów: „Rozstali się przy swoim”. Komentatorzy, idąc śladami poniedziałkowych zapowiedzi Riabkowa, czekają z oceną rozmów do końca tygodnia, czyli do zakończenia posiedzenia Rady NATO-Rosja i spotkania na forum Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie. Jednak pytani przez media eksperci podkreślają, że sam fakt nawiązania rozmów jest sukcesem Rosji. - Szkoda, że do ich przeprowadzenia potrzebny był kryzys, który w razie dalszego trwania groził przerodzeniem się w konflikt zbrojny. A teraz nagle USA i NATO odkryły, że problemy istnieją i można próbować je rozwiązać - mówi „Izwiestijom” ekspert ds. rozbrojenia Nikołaj Sokow. I dodaje, że gdyby negocjacje zostały zerwane, „możliwy będzie jeszcze jeden kryzys, nawet ostrzejszy”.
„Rosja i USA nie dogadały się w żadnej sprawie, ale przynajmniej nie skłóciły się do końca” - podsumowuje wczorajszy „Kommiersant” i zauważa, że według Riabkowa „Moskwa oczekuje szybkich rezultatów”. Także szefowa amerykańskiej delegacji Wendy Sherman „zapewniła, że USA także nastawiają się na szybki postęp”. „Tylko na razie zupełnie nie wiadomo, dokąd obie strony zmierzają” - podsumowuje korespondentka „Kommiersanta” Jelena Czernienko. Gazeta pisze, że Waszyngton kategorycznie odmówił jakiejkolwiek dyskusji o dwóch z trzech głównych żądań Kremla: rezygnacji z dalszego rozszerzania NATO i wycofaniu amerykańskich sił i systemów obronnych z Europy Wschodniej. „Jednocześnie USA, jak się wydaje, są gotowe na kompromis w trzeciej sprawie: rezygnacji z rozmieszczania w Europie systemów ofensywnych zdolnych zagrozić Rosji. Ale to Moskwie nie wystarczy” - pisze Czernienko.
„Wiedomosti” cytują eksperta Dmitrija Stiefanowicza, który dowodzi, że „rozmieszczenie taktycznych grup batalionowych rosyjskich sił zbrojnych wokół Ukrainy w końcu zmusiło odpowiedzialnych pracowników amerykańskiej dyplomacji w Waszyngtonie do uważnego przeczytania i przemyślenia, co właściwie proponowała im Moskwa w ostatnich latach”. Z kolei politolog Aleksandr Jermakow mówi dziennikowi, że „dalsze rozmowy mogą zostać zastopowane przez europejskie państwa członkowskie NATO, z których szczególnie antyrosyjsko są nastawieni młodo-Europejczycy”. Jermakow uważa, że nawet „umiarkowana retoryka Niemiec i Francji, jeśli się pojawi, nie zdoła przechylić szali na stronę Moskwy”, więc jedyna nadzieja Rosji, że na sojuszników - żeby „nie przeszkadzali w dialogu” - nacisną Amerykanie. „Według niego możliwy jest też układ tylko między Moskwą a Waszyngtonem, któremu nie zdołają zapobiec Polacy i państwa bałtyckie. Otwarte pozostaje pytanie, czy Moskwę to zadowoli” - opisują „Wiedomosti” słowa Jermakowa.
Komentator Jurij Sigow zastanawia się z kolei na łamach „Niezawisimej gaziety”, dlaczego ani USA, ani Rosja nie dążą do zwiększenia własnych terytoriów państwowych. „W ostatnich 30 latach na ziemiach byłego ZSRR powstały tzw. nieuznane republiki: Naddniestrze, Osetia Płd., Abchazja, dwie na Donbasie, Górski Karabach. Rosja miała i ma możliwość przyłączenia ich wszystkich. Ludzie masowo tam chcą, by przyjąć ich pod rosyjską ochronę. W tym czasie Rosja powiększyła się terytorialnie tylko o Krym. Jednak doprowadziło to do takich skutków, że obecne kierownictwo wyraźnie boi się wykonywać jakiekolwiek gwałtowne ruchy, czy to wobec nieuznanych republik w przestrzeni postradzieckiej, czy to wobec poważniejszych i prawdziwszych” - czytamy. Sigow dodaje, że państwa dawnego bloku wschodniego „nie widzą dziś żadnej perspektywicznej struktury pod Rosją (a i pod Chinami), która odpowiadałaby ich państwowym i czysto ludzkim interesom”.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama