Nie możemy dopuścić do sytuacji, w której będziemy musieli żyć obok potęgi nuklearnej. Iran chce na zgliszczach świata zbudować szyicki kalifat - mówi w rozmowie z DGP Dani Jatom, dyrektor Mosadu w latach 1996-1998.

ikona lupy />
Dani Jatom, dyrektor Mosadu w latach 1996-1998 / Materiały prasowe
W listopadzie po niemal półrocznej przerwie wznowiono rozmowy o przywróceniu umowy nuklearnej z Iranem.
Nie mam złudzeń, że kierunek negocjacji od samego początku wyznaczali Irańczycy. Najpierw ogrom czasu zajęło przekonanie ich, by w ogóle do Wiednia przyjechali. Wybory prezydenckie, które odbyły się w czerwcu w Iranie, zostały przez nich wykorzystane do maksymalnego odsunięcia w czasie powrotu do stołu rozmów. Wszystko po to, by w czasie nieobowiązywania umowy rozwijać program nuklearny. Do dziś żadnych postępów w negocjacjach zresztą nie osiągnięto. Nie można się temu dziwić. Irańczycy nie zaczęli ich po to, by się z kimkolwiek dogadać. Chcą tylko prowokować, przede wszystkim Amerykanów. Na domiar złego wysunęli absurdalne żądania. Chcą, by wszystkie sankcje nałożone po wycofaniu się USA z umowy zostały natychmiastowo zniesione. Do żadnego przełomu w Wiedniu więc nie dochodzi. Z tego względu bardziej powinna martwić nas sytuacja w samym Iranie. Nawet w czasie trwania rozmów rząd w Teheranie kontynuuje wzbogacanie uranu. Wszyscy intensywnie pracują, by jak najszybciej umożliwić budowę bomby nuklearnej.
Uda im się tę broń wkrótce skonstruować?
Według agencji wywiadowczych wielu państw Iran zbliżył się do poziomu państwa subnuklearnego. To znaczy, że zdobył już wszystkie części niezbędne do budowy broni. Teraz potrzebna jest już tylko decyzja polityczna ajatollaha Alego Chameneiego, by zebrać je wszystkie w jednym miejscu i połączyć. Są dwie możliwości: albo stworzą broń, która będzie głowicą pocisku, albo bombę przenoszoną przez samoloty. Kiedy taki rozkaz się pojawi, Irańczycy będą mogli powiedzieć, że w ciągu tygodnia czy miesiąca zaprezentują bombę światu.
Gdyby Iran wszedł w posiadanie broni jądrowej, jak powinien zareagować Izrael?
Nie będziemy tego tolerować. Nie możemy żyć obok kraju, który posiada broń nuklearną. Nawet w sytuacji, kiedy jesteśmy zapewniani, że Teheran nie zrzuci bomby na Izrael, nikt nie zgodzi się, by nasze losy i przyszłość zależały od widzimisię Irańczyków. Gdyby w dowolnym momencie zmienili zdanie i zdecydowali się na atak, oznaczałoby to koniec Państwa Izrael. Przestalibyśmy istnieć w sekundę po zrzuceniu bomby na nasze głowy. To zagrożenie egzystencjalne. To nie to samo, co zakup nowego samolotu czy jakiegokolwiek innego uzbrojenia. Czy wyobraża sobie pani, że mielibyśmy każdego ranka budzić się, zastanawiając, czy Teheran postanowi nas dziś zaatakować? Zresztą to ograniczałoby nas także na innych polach. Gdyby doszło do konfliktu między Izraelem a Hezbollahem i nasze władze zdecydowałyby się na inwazję południowego Libanu, od razu otrzymalibyśmy wiadomość z Teheranu z przypomnieniem, że są w posiadaniu broni jądrowej. To byłby straszak. Nie użyliby jej, ale związaliby nam ręce. Nie moglibyśmy podjąć żadnych działań przeciwko Hezbollahowi, rozwiązać własnych problemów w regionie bez ingerencji Iranu.
W Izraelu panuje przekonanie, że Stany Zjednoczone są w negocjacjach z Iranem zbyt ustępliwe. Co pan sądzi o ich strategii?
Amerykanie chcą po prostu powrotu do 2015 r. Tamto porozumienie, podpisane przez prezydenta Baracka Obamę, nie było dobre. Zawierało mnóstwo luk. Nie podejmowało w ogóle tematu pocisków rakietowych czy kwestii organizacji terrorystycznych, które Iran wspiera. Niemniej zapewniło ono państwom takim jak Izrael więcej czasu i przestrzeni do przygotowania się na różne ewentualności. O jakieś 10-15 lat miało odsunąć też zagrożenie nuklearne ze strony Teheranu. Tylko że w 2018 r. kolejny prezydent Donald Trump postanowił się z umowy wycofać. A skoro USA mogły przestać się stosować do jej zapisów, to Irańczycy postanowili zacząć wzbogacać uran. Teraz, kiedy wrócili do stołu negocjacyjnego, Amerykanie nie godzą się na zniesienie wszystkich sankcji, które zostały nałożone po wycofaniu się Trumpa z porozumienia. Chcą, by najpierw to władze w Teheranie zaczęły postępować zgodnie z jego zapisami. Iran miałby nie tylko ograniczyć wzbogacanie uranu do 50 proc., ale również pozbyć się całego arsenału uranu wzbogaconego już do 60 proc. Amerykanie chcą też w trakcie negocjacji poruszyć kwestię pocisków dalekiego zasięgu. Mówi się, że wystrzeliwując taką broń, Iran mógłby dotrzeć nawet do wschodnich wybrzeży USA. Kluczowy miałby być także temat interwencji, których dopuszcza się Iran w Iraku, Jemenie, Libanie i Syrii, by wpływać na tamtejszą politykę. Ostateczny cel Iranu jest poważny. Chce na zgliszczach współczesnego świata zbudować szyicki kalifat. Dotychczas Stany Zjednoczone nie próbowały korzystać z innych niż dyplomacja opcji nacisku. Nie wiem, do czego to doprowadzi. Nie mam pojęcia, jakie będą rezultaty negocjacji wiedeńskich. Ale wiem, że jeśli Iranu natychmiast się nie powstrzyma, to Izrael nie będzie mógł tego dalej tolerować. Nikt nie powinien się nam dziwić; mówimy o sytuacji, w której bombę nuklearną będą trzymali w rękach ludzie, którzy niejednokrotnie mówili, że Izrael powinien zniknąć z mapy świata. Patrzymy na takie zagrożenie bardzo poważnie. Nie możemy się zgodzić, żeby losy naszego państwa zależały od ajatollaha.
Wśród izraelskiej klasy politycznej powstał spór o to, jak wpływać na administrację Joego Bidena w sprawie negocjacji nuklearnych. Co pan sądzi o obecnej strategii rządu Naftalego Bennetta?
Nie zgadzam się z tym, w jaki sposób nasz rząd rozmawia ze Stanami Zjednoczonymi. Wszystko odbywa się publicznie. Wierzę, że dyskusje dotyczące umowy nuklearnej, szczególnie w sytuacji, kiedy nasze opinie się różnią, powinny się odbywać za zamkniętymi drzwiami. Mieliśmy już raz nauczkę, kiedy negocjowana była umowa z 2015 r. Były premier Binjamin Netanjahu wystąpił wówczas przed Kongresem USA, krytykując amerykańską politykę. Przekonywać Amerykanów do brania pod uwagę naszego stanowiska powinniśmy w bezpośrednich rozmowach, a nie na oczach całego świata.
Jeśli rozmowy upadną, czego spodziewa się pan po działaniach Amerykanów?
Wydaje mi się, że najpierw USA i pozostałe strony umowy zaostrzą sankcje. Być może wprowadzą też nowe, które uniemożliwią władzom Iranu normalne zarządzanie państwem. Ale w grę powinny wchodzić także rozwiązania militarne. Trzeba pamiętać, że w 2003 r. Iran wstrzymał rozwój programu nuklearnego, bo amerykańska administracja dała do zrozumienia, że jest gotowa do użycia siły. My takiej opcji nie wykluczamy.
Rozmawiała Karolina Wójcicka